sobota, 29 stycznia 2011

Bling, bling!

Mili Państwo, na moich paznokciach zagościła odrobina szaleństwa. Ja, wielbicielka kremów i pasteli, postanowiłam dodać swoim pazurkom nieco nietuzinkowego blasku. W roli głównej występuje China Glaze w limitowanej odsłonie Party Hearty (z limitowanej edycji świątecznej Naughty&Nice), w roli drugoplanowej zaś niemniej uwielbiany przeze mnie O.P.I. Moon Over Mumbai (baza).
Zakochałam się od pierwszego wejrzenia, mimo że do tej pory wszelkie brokaty omijałam naprawdę szerokim łukiem! Lakier to przezroczysta baza z zatopionym w niej milionem zielonych, srebrnych i czerwonych drobinek o różnej wielkości. Idealnie nadaje się do layeringu, świetnie prezentuje się na białej bazie, kremowej, różowej, czerwonej, zielonej... w zasadzie niemalże na każdej. Lakier po nałożeniu jest dość szorstki, dlatego warto pociągnąć go top coat`em (dzięki temu i nasze drobinki będą się dłużej trzymać). Moje pierwsze doświadczenia z ChG zaliczam do zdecydowanie udanych, na pewno wkrótce skuszę się na więcej ;))). Do wiadomości zainteresowanych podaję, że lakiery China Glaze kosztują ok. 20 zł za buteleczkę (14 ml) i można je kupić on-line w sklepie Victoria`s Beauty.

piątek, 28 stycznia 2011

Cudze chwalicie, swego nie znacie :)

Się u mnie zakurzyło na blogu... Nowa praca pochłania w 100%, ale mamy piątek (tygodnia koniec i początek;)), znalazła się więc i chwila na sklecenie posta :))).

Dziś będzie o spełnionym makijażowym marzeniu i o nowym kosmetycznym odkryciu.Od chwili, w której zaczęła się moja urodowa przygoda, chciałam wypróbować słynne konturówki do powiek 24/7 Glide-On Eye Pencil firmy Urban Decay. Marzenie spełniło się dzięki uprzejmości jednej z moich ulubionych wirtualnych koleżanek (dziękuję!:)). Do mojej dość pokaźnej kolekcji kredek dołączyły odcienie Bourbon i Gunmetal.
Bourbon to ciepły metaliczny brąz, Gunmetal zaś to grafit ze srebrnymi drobinkami. Obie kredki są bardzo miękkie, łatwo narysować nimi kreskę, rysik niemalże sunie po powiece, pigmentacja nie pozostawia nic do życzenia. Zdecydowanie bardziej do gustu przypadł mi jednak Bourbon, gdyż Gunmetal ze względu na zawartość drobinek jest nieco mniej przyjemny w użyciu, nie do końca jestem przekonana do efektu, który pozostawia na powiece. Obie konturówki są natomiast bardzo trwałe, na moich powiekach (zaznaczam, że nie są one zbyt problematyczne) produkt trzyma się cały dzień, na linii wodnej kolor również pozostaje dobrych kilka godzin. Jedyna wada, jaką dostrzegam, to wydajność. Kredki są miękkie i przez to wymagają częstego ostrzenia, co owocuje sporą stratą produktu. Na niekorzyść przemawia również ograniczona dostępność (kredki można kupić w UK lub USA) oraz wysoka cena (11,50 Ł).

Mam dla Was jednak dobrą wiadomość! Aby cieszyć się produktem wysokiej jakości, wcale nie musicie zamawiać tych kredek on-line, czy prosić znajomych o zakup, bo świetną ich alternatywą są żelowe konturówki do oczu Superschock firmy Avon!

W swojej konsystencji, miękkości i pigmentacji kredki Superschock w niczym nie ustępują konturówkom z Urban Decay. Świetnie rozprowadzają się na powiece, nie szarpią skóry i przede wszystkim kosztują ok. 20 zł (cena zależy od aktualnych promocji). Niestety zauważyłam, że zdarza się, iż nie są dostępne w każdym katalogu i że wybór kolorów bywa dość ograniczony, ale naprawdę warto na nie polować :))). Mieszkankom Poznania mogę zdradzić, że Avon ma swój firmowy sklep w Andersii, więc nawet nie trzeba składać zamówienia u konsultantki, żeby zakupić pożądany produkt :))).
Od lewej: Gunmetal (u góry), Bourbon (na dole), Bronze
Dobre opinie o Urban Decay mogę zdecydowanie potwierdzić, ale nie powiedziałabym, że są to najlepsze produkty w swej kategorii, gdyż podobną (jeśli nie taką samą) jakość można mieć za zdecydowanie niższą cenę. Wysoka jakość i niska cena to chyba to, co kosmetykomaniaczki lubią najbardziej, czyż nie?;)

sobota, 15 stycznia 2011

Bye bye blizny?

Jeśli Waszym utrapieniem są potrądzikowe blizny, to ten post skierowany  jest właśnie do Was, dziewczyn o nieidealnej cerze - takich jak ja - które walczą z plamami i przebarwieniami i mają dość zakrywania ich ciężkimi pokładami i korektorami.
Moja skóra to jedno z największych dla mnie utrapień. Jest bardzo jasna i delikatna, wystarczy małe zadrapanie i już pojawia się na niej nieprzyjemna dla oka blizna, która potrafi tygodniami szpecić twarz. Co za tym idzie, każda niedoskonałość, każdy "nieproszony przyjaciel" to kolejna blizna potrądzikowa, która potrafi spędzać sen z powiek. 
Jak z tym walczyć? Wydawało mi się, że nie ma skutecznego sposobu, że jedyne rozwiązanie to albo cierpliwe czekanie, aż blizna sama zblednie, albo poddanie się bardzo inwazyjnym zabiegom kosmetycznym w postaci głęboko złuszczających peelingów, które, swoją drogą, efekty dają świetne (sprawdziłam i potwierdzam), ale są dość kosztowne i często wymagają odcięcia się na jakiś czas od świata.
Okazuje się jednak, że z problemem można radzić sobie jeszcze inaczej. Popytałam, poszperałam i o to, co znalazłam:
zdjęcie: merz.de
Preparatów wybielających blizny na rynku farmaceutycznym jest mnóstwo, różna jest ich formuła, różna jest ich cena. Po zasięgnięciu kilku opinii na forum makeup.fora4u.pl i zapoznaniu się z wątkiem na ten temat na wizażu zdecydowałam się na Contratubex niemieckiej firmy Merz (cena: ok. 30 zł za 30 g).

Opis producenta:  Contratubex żel zawiera substancję czynną heparynę, ekstrakt płynny z cebuli i alatoninę. Stymuluje gojenie się rany i przeciwdziała niefizjologicznemu gojeniu się blizn.

Maść w swym składzie niczym nie różni się od polskiego Cepanu, ale w przeciwieństwie do niego ma żelową konsystencję i niemalże niewyczuwalny zapach, co znacznie ułatwia użytkowanie. Niewielką ilość żelu należy intensywnie wcierać w bliznę przez kilkadziesiąt sekund nawet do kilku razy dziennie.

Jakie są moje wrażenia? Cudów nie ma, więc jeśli wydaje się Wam, że maść zadziała w ciągu tygodnia lub dwóch, to z pewnością spotka Was rozczarowanie. Kuracja wymaga systematyczności i cierpliwości, ale w moim przypadku zdecydowanie przyniosła efekty. Żel stosuję już od ponad 6 miesięcy (od tego czasu zużyłam ok. 3 tubki). Pierwsze zmiany zauważyłam po mniej więcej 2-3 miesiącach regularnego stosowania rano i wieczorem. Blizny zdecydowanie zbladły, niektóre zniknęły całkowicie.
Muszę tu jednak zaznaczyć, że opinie na temat produktu są dość podzielone. U jednych działa cuda, u innych nie sprawdza się wcale. Osobiście sądzę, że to kwestia sposobu i częstotliwości stosowania. Brak systematyczności = brak efektów. Moim zdaniem jednak, dla osób borykających się z opisanymi tutaj problemami gra jest warta świeczki.

Jeśli miałyście kiedykolwiek do czynienia z tego typu preparatami, będę wdzięczna, jeśli podzielicie się ze mną swoimi opiniami w komentarzach. Może istnieje coś lepszego na rynku, o czym jeszcze nie wiem?:)

sobota, 8 stycznia 2011

Mój ci on!

Jeden z moich ulubionych lakierów, również jeden z pierwszych, który rozpoczął moją lakierową przygodę: p2 w kolorze 017 elegant. Piękny, przykurzony fiolet z domieszką szarości. Cudo! Lakier zawiera w sobie również różowawy shimmer. Dostrzeżecie go, co prawda, w butelce, ale już nie na paznokciu, co ja mimo wszystko zapisuję na plus, gdyż po prostu uwielbiam kremy :))). Kolor przywodzi mi na myśl wiosnę, ale ze względu na delikatnie "brudną" nutę idealnie nadaje się również na jesień i zimę.
Marka p2 jest niestety niedostępna w Polsce, zakup polecam natomiast każdemu, kto wybiera się do Niemiec lub Austrii. Kosmetyki tej firmy można znaleźć w drogeriach dm - p2 to rodzima marka tegoż sklepu. Gama kolorystyczna naprawdę zachwyca, do tego dochodzi wysoka jakość (lakier dość dobrze kryje, do idealnego pokrycia płytki potrzeba dwóch warstw, długo utrzymuje się na paznokciu - 5 dni i więcej!) i przede wszystkim niska cena (1,55 Euro). Czegóż chcieć więcej? Może jedynie dostępności w Polsce? Myślę, że nie jedna lakieromaniaczka byłaby wtedy ukontentowana ;))).

czwartek, 6 stycznia 2011

Waniliowa przyjemność dla ciała

Dziś słów kilka o lekko korzennej, waniliowej przyjemności dla ciała prosto z The Body Shop. Mydełko Spiced Vanilla pochodzi z bożonarodzeniowej kolekcji, która wciąż jeszcze dostępna jest w sklepach. Spieszę z recenzją, gdyż lada dzień świąteczne produkty zapewne znikną ze sklepowych półek, tym bardziej że mamy czas sezonowych obniżek, również w TBS. 

zdjęcie: http://www.thebodyshop-usa.com/
Mydełko kupiłam w Berlinie jeszcze przed Świętami, kosztowało mnie 3 Euro, co uważam za niezbyt wygórowaną cenę. Fanką mydeł w kostce nie jestem, gdyż zazwyczaj są "trudne w obsłudze" i robią niewiele dobrego dla skóry, muszę jednak przyznać, że ten osobnik szczególnie przypadł mi do gustu. 

Po pierwsze zapach! Jest niezwykle przyjemny, waniliowy z delikatną domieszką innych, bliżej nieokreślonych przypraw. Nie jest mdły, ani słodki. Lubię! 
Po drugie konsystencja! Mydło jest niezwykle kremowe, rewelacyjnie rozprowadza się na skórze, nie tworzy piany, ale warstwę tak jakby nawilżającego mleczka. Lubię!
Po trzecie właściwości peelingujące! Spiced Vanilla ma w sobie drobiny, które delikatnie peelingują nasze ciało. Efekt złuszczenia jest minimalny, mydło bez problemu można stosować na co dzień bez obaw o podrażnienia, jest niczym subtelny masaż dla naszej skóry. Lubię!
Mydło występuje również w wersji żurawinowej, którą również posiadam, ale która grzecznie czeka na swoją kolej (tak, tak, trzymam się zasady "najpierw jedno, potem drugie" ;)). Myślę jednak, że i w tym wypadku będę zadowolona z użytkowania. Fanki mydeł w kostce zachęcam do wypróbowania, tym bardziej że ceny kuszą, kuszą, kuszą...

wtorek, 4 stycznia 2011

Tego jeszcze nie było!

Przepisów kulinarnych na moim blogu jeszcze nie było, czas więc zapoczątkować nową tradycję :). Co prawda, do szefa kuchni zdecydowanie mi daleko, ale lubię czasami coś upichcić. Dziś moja propozycja skierowana jest głównie do fanów grzanek i... czosnku ;), będzie bowiem chodzić o masełko czosnkowe. Przepis zapożyczyłam od mojego taty, który również go od kogoś zapożyczył... źródło pozostaje więc zasadniczo nieznane. Może ktoś w tym miejscu rozpozna swój autorski przepis?;) Do dzieła!

Masełko czosnkowe "z nieznanego źródła"

Potrzebować będziemy:
- kostkę masła (możliwie miękką)
- serek śmietankowy naturalny (opakowanie 135 g)
- pęczek świeżego koperku
- niecałą płaską łyżkę stołową Vegety
oraz...
- głównego bohatera, czyli ok. 2 duże ząbki czosnku
jak i...
- narzędzie tortur, czyli wyciskarkę do czosnku
- głęboki talerz lub miseczkę

 Wykonanie:
Przepis jest niezwykle prosty, nie trzeba nic dusić smażyć, ani gotować ;). Przed przystąpieniem do przygotowań masło warto wyjąć z lodówki, aby zdążyło zmięknąć. Koperek dokładnie myjemy, pozostawiamy do wyschnięcia, następnie drobno siekamy listki. Ważne jest, aby nasza zielenina była sucha, gdyż inaczej po pewnym czasie woda będzie wytrącać się z  masełka. Serek łączymy z masłem, koperkiem i vegetą w dość głębokim naczyniu, ugniatając widelcem. W trakcie, kiedy masa nie jest jeszcze jednolita, wyciskamy czosnek i dalej ugniatamy, aż do chwili uzyskania jednolitej konsystencji. Et voila!
Pamiętajcie, że zarówno ilość koperku, vegety jak i czosnku możecie dozować wedle uznania. Ja zieleninę bardzo lubię, dlatego dodaję cały pęczek. Koperek przyjemnie pachnie i jednocześnie przełamuje nieco ostry smak czosnku. Z vegetą jednak nie radzę przesadzać, gdyż jej główny składnik to sól, a tej - wiadomo - powinno się unikać. Ponadto, czosnek świetnie potrafi zastąpić tę wątpliwą przyprawę. Spożywanie dużych ilości naszego głównego bohatera, zwłaszcza w okresie zimowym, jest natomiast jak najbardziej wskazane :). Zamiast płakać nad mlekiem z czosnkiem i masłem, którym poiły nas nasze babcie, lepiej spałaszować ten naturalny antybiotyk pod postacią pysznego masełka :))).
Jak podawać? Najlepiej na jeszcze ciepłej grzance... mmmm...

Smacznego!

sobota, 1 stycznia 2011

Puszka Pandory

Mamy już co prawda 2011, ale ja chciałabym pokrótce nawiązać jeszcze do już zeszłorocznych (sic!) prezentów gwiazdkowych. Gwiazdor w te Święta obdarował mnie prawdziwą puszką Pandory. Chyba musiałam być grzeczna w 2010, bo w środku zamiast miliona nieszczęść ludzkich i tysiąca chorób, znalazłam te oto dwa przepiękne koraliki:
zdjęcia: www.pandora-jewellery.com
Pierwszy z nich to prezent od kochanej mamy. Są to serduszka z fioletowej emalii zatopione w srebrze. Drugi zaś to prezent od mojego mężczyzny. Koralik ma postać żłobionej kuli z czterema cyrkoniami w odcieniu fioletu. Dostrzegacie jakąś wspólną cechę?;) Tak, już jakiś czas temu postanowiłam, że moja bransoletka będzie wariacją na temat koloru fioletowego, który zdecydowanie należy do moich ulubionych. Ostatnio zaczęłam jednak rozważać przełamanie tej "fioletowej passy" jakimś innych odcieniem. Może Wy macie jakieś propozycje? :)

A tak prezentuje się moja prywatna puszka Pandory w swej całej okazałości :):
Na koniec chciałabym wspomnieć o jeszcze jednym, niezwykle smacznym prezencie, którego zupełnie się nie spodziewałam, a który sprawił mi ogromną radość. Tuż przed Wigilią dotarła do mnie tajemnicza paczka o bardzo smakowitej zawartości (na zdjęciu już znacznie zresztą uszczuplonej :)):
Okazało się, że jest to prezent od jednej z moich ulubionych YouTubowiczek annyant0niny oraz jej mamy, która podobno regularnie podczytuje mojego bloga i którą z tego miejsca bardzo serdecznie pozdrawiam :))). Jeśli nie znacie jeszcze Ani, koniecznie odwiedźcie jej kanał. Dziewczyna ma niezaprzeczalny talent makijażowy i jak się okazuje również kulinarny :D. Tutaj znajdziecie dokładny przepis, jak stworzyć takie cudowne pierniki: KLIK. Ani za pamięć i przemiły gest bardzo serdecznie dziękuję :)))).

Nowy Rok czas zacząć. . .

www.radiowski.com

Nie minęło 12 miesięcy, a Stary Rok znów poszedł do lamusa. Czas płynie nieubłaganie i nikogo nie oszczędza... Jaki był dla Was rok 2010? Dobry? Zły? Tłusty? Chudy? Ja zdecydowanie nie mogę narzekać na minione 12 miesięcy: założyłam kanał na YouTube, stworzyłam bloga, poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi. Jednocześnie wiem, że rok 2011 przyniesie ze sobą wiele zmian, zwłaszcza w życiu osobistym i zawodowym, i mam cichą nadzieję, że będą to zmiany na lepsze :).

A Wy czego życzycie sobie w Nowym Roku? Macie jakieś noworoczne postanowienia? Mam nadzieję, że cudownie spędziłyście noc sylwestrową i bezpiecznie wróciłyście do domu. Życzę Wam, aby w przeciągu najbliższych 12 miesięcy spełniły się Wasze najskrytsze marzenia, może nie wszystkie od razu, bo cóż by zostało na lata kolejne, ale choćby tych kilka. Życzę Wam wytrwałości w Waszych noworocznych postanowieniach i dążeniu do obranych sobie celów. Życzę Wam cierpliwości, jeśli czasem powinie Wam się noga - pamiętajcie, że po złych chwilach, zawsze przychodzą te lepsze. Życzę Wam wielu miłych chwil w gronie najbliższych i tych trochę mniej bliskich. Przede wszystkim zaś życzę Wam radości z życia, abyście potrafiły czerpać z niego pełnymi garściami i były w stanie odszukiwać szczęście w drobnostkach!

Do siego!

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...