środa, 29 czerwca 2011

Balsam dla skóry

Nigdy się nie spodziewałam się, że polskie, apteczne kosmetyki, w zasadzie całkiem niedrogie i łatwo dostępne tak bardzo przypadną mi do gustu. Chodzi tutaj o produkty marki FLOS-LEK Pharma z serii hypoalergicznej do skóry wrażliwej. Dziś chciałabym zrecenzować dla Was trzy kremy, który są niczym balsam dla mojej skłonnej do zmian i przebarwień, a więc poniekąd i wrażliwej skóry (warto wiedzieć, że skóra trądzikowa jest najczęściej również typem skóry wrażliwej!).

1. KREM POD OCZY dla skóry wrażliwej (pojemność: 30 ml, cena: 13,15 zł)

Jak nazwa wskazuje, krem przeznaczony jest do skóry wrażliwej okolic oczu. Jego zadaniem jest przede wszystkim nawilżać mało elastyczne okolice oczu, dodatkową zaletą ma być zaś niepowodujący podrażnień skład kosmetyku. Zainteresowanym opis producenta oraz szczegółowy skład zamieszczam na zdjęciu i czym prędzej przechodzę do własnych wrażeń. Otóż krem bardzo przypadł mi do gustu! Ma lekką, przyjemną konsystencję, szybko się wchłania i dobrze nawilża. Nie obciąża okolic oczu, a jednocześnie jest na tyle treściwy by je odpowiednio odżywić. Jak dla mnie strzał w 10! Bez zastanowienia zakupię kolejne opakowanie.

2. KREM NAWILŻAJĄCY do skóry wrażliwej (pojemność: 50 ml, cena: 15,30 zł)

Ten produkt przeznaczony jest do pielęgnacji skóry wrażliwej twarzy. I tutaj dla zainteresowanych dokładny opis kosmetyku oraz jego skład na zdjęciu (wystarczy kliknąć, żeby powiększyć). Również ten krem bardzo polubiłam, stosuję go chwilowo zamiast Cetaphilu, który na bardzo duże upały wydaje mi się odrobinę za ciężki. Dla mojej cery ze skłonnością do przetłuszczania się w strefie T produkt jest wprost idealny! Nawilża skórę bez negatywnego wpływu na jej stan, potęgowania błyszczenia w ciągu dnia itp. Obietnice producenta jakoby krem redukował zmarszczki, czy też przedłużał trwałość makijażu są moim zdaniem nieco na wyrost, ale nie zmienia to faktu, iż po krem ten z pewnością bardzo chętnie będę sięgać latem. Polecam zwłaszcza tym, którzy poszukują lekkiego "nawilżacza" odpowiedniego dla cery z tendencją do błyszczenia.

3. KOJĄCY BALSAM DO CIAŁA do skóry wrażliwej (pojemność: 200 ml, cena: 15,40 zł)




Kolejnym produktem z serii jest kojący balsam do ciała. Według producenta łagodzi uczucie ściągnięcia i napięcia po kąpieli, delikatnie chłodzi, jednocześnie zwiększając nawilżenie ciała o 19%. Co ciekawe, testowany był on na osobach o skórze atopowej z odczynami alergicznymi, nadwrażliwej na standardowe kosmetyki pielęgnacyjne i u 89% badanych przyniósł pozytywne rezultaty. Moja skóra do najbardziej wrażliwych nie należy, ale balsam i tak sprawdził się świetnie. Ma idealnie zwartą konsystencję, która nie rozlewa się na ciele, a mimo wszystko pozwala łatwo rozprowadzić produkt. Balsam szybko się wchłania i naprawdę dobrze radzi sobie z nawilżaniem. Ze względu na swoją lekkość na aktualną porę roku "nawilżacz do ciała" jak znalazł :))). Dodatkowo ma bardzo przyjemny, niezwykle delikatny zapach, który i nadwrażliwcom nosa podrażniać nie powinien.

Podsumowując, z radością mogę stwierdzić, iż przetestowane przeze mnie do tej pory produkty z serii hypoalergicznej są naprawdę warte uwagi. Na swoją kolej czeka jeszcze żel do mycia twarzy oraz płyn do higieny intymnej. Mam nadzieję, że i one mnie nie zawiodą :))). Dodatkowe informacje o kosmetykach możecie znaleźć na stronie www.floslek.pl, gdzie również można zakupić poszczególne produkty. Zainteresowanym życzę miłego buszowania pośród bogatej oferty FLOS-LEK :))). A może już macie coś z tej serii? Pochwalcie się ;)))

wtorek, 28 czerwca 2011

Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda...

...tak się zaczyna wielka przygoda... z moją pierwszą w życiu szczoteczką elektryczną. Dzięki uprzejmości firmy Oral-B mam przyjemność testować wypasioną szczoteczkę Oral-B Professional Care Triumph 5000.

Zestaw przechodzi najśmielsze wyobrażenia szarego użytkownika tradycyjnej szczoteczki takiego jak ja ;))). W skład wchodzą:
- szczoteczka-matka z wymienianymi końcówkami i wskaźnikiem baterii
- końcówka Oral-B Sensitive o bardzo delikatnych włóknach
- końcówka Oral-B 3D White o specjalnie polerujących włóknach pomagających wybielić zęby poprzez usuwanie przebarwień powierzchniowych
 - końcówka Oral-B FlossAction (sztuk dwie) z włóknami mikropuls, które otaczają każdy ząb, dokładnie go czyszcząc
-  bezprzewodowy wyświetlacz Oral-B SmartGuide, który czuwa nad procesem mycia, mierząc czas oraz wskazując nacisk szczoteczki na uzębienie (wraz z zapasową baterią)
- pojemnik do przechowywania końcówek wraz ze stojakiem
- pojemnik na szczoteczkę przydatny zwłaszcza w podróży
- ładowarka

Szczoteczka zdecydowanie na pierwszy rzut oka prezentuje się niczym rolls-roys wśród szczoteczek elektrycznych. Mam nadzieję, że i taka okaże się podczas użytkowania. Mam zamiar testować ją przez najbliższe kilka tygodni i następnie zdać Wam szczegółową relację. Mam nadzieję, że jesteście ciekawe efektów, bo ja bardzo... Na myśl o myciu zębów już mam uśmiech od ucha do ucha :D. Zresztą na testy cieszę się nie tylko ja, ale również mój "zdjęcioprzeszkadzacz" ;))).
Dziękuję firmie Oral-B za udostępnienie blogowi mojaKOSMETYKOmania produktu do testów, jednocześnie zapewniam czytelników, iż fakt bezpłatnego otrzymania produktu w ramach akcji promocyjnej nie będzie miał żadnego wpływu na opublikowaną tutaj na jego temat opinię.

niedziela, 19 czerwca 2011

Mięta czy groszek?

Moda na miętowe lakiery nadal trwa. Mój pochodzi jeszcze z zeszłego sezonu, jest to Catrice w odcieniu 240 Sold Out For Ever i do dzisiaj zachodzę w głowę, czy ten lakier jest miętowy, czy może raczej groszkowy... Co sądzicie?
Moim zdaniem to chyba bardziej rozbielony groszek, mięta ma w sobie zazwyczaj więcej niebieskiego, ale mimo to odcień bardzo lubię, zwłaszcza w okresie wiosenno-letnim. Fajnie prezentuje się z granatowymi fatałaszkami, lubię go również w połączeniu z różem lub fioletem. Wbrew pozorom w miesiącach letnich kolor ten jest całkiem uniwersalny :))). Nie dajcie się zwieźć zielonemu shimmerowi w buteleczce - na paznokciu jest on zupełnie niewidoczny - mnie to jednak niezmiernie cieszy, bo uwielbiam czyste kremy :))).

Konsystencja lakieru jest dość gęsta, ale mimo wszystko łatwo rozprowadzić go na płytce, do pełnego krycia potrzebne są dwie warstwy, pędzelek jest dość szeroki, w miarę poręczny, jedynie pokaźnych rozmiarów korek może utrudniać malowanie. Za cenę 10 zł dostajemy 10 ml produktu, ładnie prezentującą się na półce buteleczkę i cieszący oko, modny kolor - czegóż chcieć więcej? 

Bardzo żałuję, że w Poznaniu marka Catrice jest niedostępna, żywię jednak nadzieję, że ktoś wreszcie pójdzie po rozum do głowy i zmieni istniejący stan rzeczy. Myślę, że nie tylko ja byłabym ukontentowana ;))). A Wy jakie kolory będziecie nosić latem?

sobota, 18 czerwca 2011

W masce jej do twarzy ;)))

Lubicie maseczki? Ja uwielbiam! Za każdym razem, gdy stosuję maseczkę, czuję, że robię coś dobrego dla swojej skóry, że ją rozpieszczam, a ona za to odwdzięcza mi się lepszym wyglądem. Ot, taka mała symbioza ;))). Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić maseczki dość nietypowe, rodem z Azji, ale dostępne również w Polsce. Rzecz będzie o Lioele Perfect Essence Mask Set.

W skład zestawu wchodzi 5 maseczek:
-Lioele perfect Trouble Clear Essence Mask
- Lioele perfect Soothing Essence Mask
- Lioele perfect Collagen Essence Mask
- Lioele perfect Brighthening Essence Mask
- Lioele perfect Pore Control Essence Mask

Każda z maseczek zapakowana jest w osobną saszetkę, w środku nie znajdziecie jednak płynu, kremu, czy żelu a jedynie... maskę, która wygląda tak:


Maseczka wykonana jest z materiału (prawdopodobnie bawełny), ma otwory wycięte odpowiednio na oczy, nos i usta, odpowiednie nacięcia na brzegach pozwalają dopasować ją również do kształtu naszej twarzy. Nie musimy nic rozsmarowywać, wcierać, ani wklepywać, materiał jest obficie nasączony serum, wystarczy więc nałożyć go na twarz i przez następne 20-30 min. straszyć domowników wyglądem Hannibala Lectera ;))).

Kilka słów na temat poszczególnych maseczek...

1. Lioele perfect Trouble Clear Essence Mask

Maseczka przeznaczona jest głównie do cery problematycznej. Jej głównym składnikiem jest olejek z drzewa herbacianego oraz wyciąg z otrąb.
Trudno powiedzieć, czy maska naprawdę poprawia stan skóry, aby to stwierdzić z pewnością musiałabym stosować ją zdecydowanie dłużej i regularnie. Po jednym użyciu mogę powiedzieć, że koi skórę i pozytywnie wpływa na jej ogólny stan, przyspieszając znikanie zaczerwienień powstałych w wyniku tworzących się na skórze niedoskonałości. Chętnie sięgnę po nią ponownie.

2. Lioele perfect Soothing Essence Mask

Ta maseczka ma za zadanie koić i uspokajać naszą cerę i muszę przyznać, że swoją rolę spełnia w 100%. Serum, którym nasączona została maseczka, koi skórę, łagodzi zaczerwienienia, zwęża nawet pory. Skóra po jej zastosowaniu jest odświeżona i miękka. Jak dla mnie bomba!

3. Lioele perfect Collagen Essence Mask

Maseczka z zawartością morskiego kolagenu, mająca za zadanie odżywiać cerę. 
Serum faktycznie znacząco wygładza skórę, produkt sam w sobie mnie mimo wszystko jakoś szczególnie nie zachwycił. Sądzę, że faktyczne efekty można by zauważyć dopiero po dłuższym okresie stosowania.

4. Lioele perfect Brighthening Essence Mask

Maseczka ma za zadanie rozjaśniać i relaksować zmęczoną cerę.
Serum znacząco rozświetla skórę, koi i łagodzi podrażnienia, twarz naprawdę wygląda na rozjaśnioną i wypoczętą. Ta maseczka bez wątpienia jest jedną z moich ulubionych i chętnie sięgnę po nią ponownie.

5. Lioele perfect Pore Control Essence Mask

Maseczka ma za zadanie kontrolować pory i zmniejszać wydzielanie sebum. Wg producenta najlepiej stosować ją po użyciu kosmetyku oczyszczającego pory (czyt. peelingu).
Produkt spełnia swoją rolę, po zastosowaniu pory wydają się zwężone, choć oczywiście w dalszym ciągu są widoczne. Myślę, że i w przypadku tej maseczki większe efekty można by zauważyć, stosując ją regularnie. Serum czyni skórę gładką i miękką w dotyku, wydzielanie sebum jest faktycznie pod kontrolą.

Podsumowując, moim zdaniem maseczki są naprawdę godne uwagi. Uważam, że ich forma jest po prostu świetna. Oszczędza się nam całego procesu nakładania i zmywania produktu z twarzy, co czasami (zwłaszcza w przypadku tego drugiego) potrafi być uciążliwe. Maseczki z pewnością możecie zamówić na ebay, dla osób lubiących robić zakupy w Polsce są one dostępne na stronie asianstore.pl. W sklepie AsianStore maseczki można kupić w zestawie (cena to 60 zł, choć ostatnio jeszcze widziałam je w promocji po 54 zł) lub pojedynczo (koszt jednej maseczki to 12 zł). Jeśli macie ochotę wypróbować maseczki typu "Hannibal Lecter" ;))), to polecam Wam również markę Beauty Friends. Ta sama idea, działanie równie świetne (miałam maseczkę z wit. C i byłam bardzo zadowolona), a cena jednak trochę niższa (koszt jednej maseczki to 7 zł). Decyzję pozostawiam Wam, ale uwierzcie mi, że w takiej masce każdej z nas jest do twarzy :))).

Dziękuję firmie AsianStore za możliwość przetestowania niniejszych produktów.

wtorek, 14 czerwca 2011

Brzuch na 6!

Kalendarzowe lato już tuż tuż, a więc najwyższa pora wziąć się za swoje ciało. W zasadzie to powinnam zająć się nim już dawno, ale na prawdziwy urlop wybieram się dopiero we wrześniu, mam więc jeszcze trochę czasu na to, żeby wyrzeźbić je tak, jak chcę. Zwolenniczką diet cud nie jestem, z prostego powodu - moim zdaniem takie po prostu nie istnieją ;). Moja ogólna dewiza to po prostu, cytując maus z bloga co sroce w oko wpadnie, "mniej żreć" i "dużo ćwiczyć"!

Niedawno usłyszałam od znajomych o tajemniczej Aerobicznej 6 Weidera (w skrócie A6W), która przynosi niesamowite efekty. Postanowiłam to zgooglować ;))). Okazało się, że A6W to ćwiczenia mające na celu wyrzeźbienie i wzmocnienie naszych mięśni brzucha, których skuteczność opiera się przede wszystkim na regularności, powtarzalności i zwiększającej się stopniowo intensywności. 

zdjęcie: a6w.pl

Na wykonanie całego cyklu potrzebujemy 7 tygodni i ok. 40 min. dziennie. Cykle opierają się na sześciu ćwiczeniach, które wraz z postępującym treningiem zgodnie z rozpiską wykonujemy ze zwiększającą się liczbą powtórzeń i serii. Brzmi dość skomplikowanie, w rzeczywistości zasady są jednak bardzo proste :))). Po więcej szczegółów zapraszam Was na stronę www.6weidera.com, gdzie wszystko jest jasno i zrozumiale wyjaśnione.

Ja swój trening rozpoczęłam dopiero wczoraj, długa droga przede mną, ale jestem pełna samozaparcia i motywacji. Rzekomo w efekcie możemy zgubić nawet do 5 cm w talii! Ta liczba brzmi naprawdę zachęcająco :))) Przyznam się Wam jednak, że już po pierwszej serii nabawiłam się zakwasów. Mam wrażenie, jakbym ruszyła dawno nieoliwione zawiasy... Najwyższa więc pora je "naoliwić" ;))).

Co sądzicie o tym treningu? Myślicie, że warto? Chcecie być informowane o postępach? Dajcie znać :)))

sobota, 11 czerwca 2011

Gram w zielone!

HISTORIA ZACZYNA SIĘ W 1972 ROKU... Znajdujemy się na południowych wzgórzach Vercors. Obszar ten wyznacza granicę klimatyczną kraju, która oddziela północ od południa Francji, dlatego w regionie tym występuje wiele gatunków roślin. To stąd wywodzi się marka Sanoflore, która podjęła się zdrowego, odpowiedzialnego i ekologicznego rolnictwa. To tutaj znajduje się nasz ogród botaniczny, nasza farma eksperymentalna i nasze laboratorium badań. To tutaj powstały nasza ekspertyza i nasze przekonania.

Tak pisze o sobie firma Sanoflore, która od 1986 r. posiada certyfikat Bio, produkuje kosmetyki w 100% organiczne, których skład i właściwości lecznicze opierają się przede wszystkich na olejkach eterycznych, która wspiera bioróżnorodność i lokalne rolnictwo. Wiele z nas poszukuje produktów o składzie idealnym, pozbawionym chemii, w tym przede wszystkim parabenów, sztucznych barwników, olejów mineralnych, chemicznych filtrów przeciwsłonecznych, kosmetyków przyjaznych zarówno dla ciała jak i dla środowiska. Marka Sanoflore zdaje się wychodzić naprzeciw właśnie tym poszukiwaniom...

Dzięki uprzejmości firmy miałam możliwość przetestowania dwóch produktów Sanoflore Laboratoire Bio z nowej serii kosmetyków przeznaczonych do skóry z niedoskonałościami: maseczkę oczyszczającą oraz skoncentrowany roll-on SOS przeciw niedoskonałościom.


W pierwszej kolejności wzięłam się za test roll-ona. Producent opisuje go jako mini geniusza, któremu nie będą się w stanie oprzeć ani młodzi, ani młodzi duchem ;))). Roll-on ma za zadanie przede wszystkim dostarczać natychmiastową ulgę (dzięki metalowej kulce) i likwidować pojedyncze niedoskonałości. Jego głównym składnikiem aktywnym jest olejek eteryczny z trawy cytrynowej. Jeżeli chcecie zasięgnąć bliższych informacji na temat owego olejku, zapraszam Was na stronę Sanoflore (KLIK).

Po szczegółowy skład zapraszam Was tutaj
Przyznam, że nie spodziewałam się jakiś spektakularnych efektów, ale w ostatecznym rozrachunku produkt mnie bardzo pozytywnie zaskoczył. To naprawdę działa! Wystarczy nałożyć niewielką ilość na niedoskonałości i po chwili skóra jest ukojona, zaczerwienie i obrzęk ulegają zmniejszeniu, sam pryszcz (jak ja nie lubię tego słowa!) po prostu się zasusza. Podczas gdy wcześniej niespodzianka potrafiła szpecić moją twarz tydzień lub dłużej, teraz znika już po kilku dniach. Jak dla mnie rewelacja! Produkt ma również bardzo przyjemny, naturalny, cytrusowy zapach - aż chce się wąchać ;))). Pojemność to 15 ml, za którą musicie zapłacić ok. 35 zł. Uważam, że cena nie jest wygórowana, tym bardziej że produkt jest bardzo wydajny. Jedyne zastrzeżenia mam co do formy aplikacji. Mimo zapewnień producenta, kulka nie wydaje mi się do końca higieniczna - w końcu cały czas dotykamy nią zaognionych miejsc... Jeśli i Wam ta myśl nie daje spokoju, mam na to sposób: najlepiej wycisnąć odrobinę z tubki i nałożyć punktowo - ta metoda sprawdza się u mnie świetnie :))).

Najbardziej ciekawa, przyznam szczerze, byłam jednak maseczki oczyszczającej. Dzięki zawartości kaolinu, a więc glinki o właściwościach wchłaniających maseczka ma za zadanie oczyszczać naszą skórę, ograniczać jej błyszczenie, zwężać pory i wygładzać powierzchnię skóry.

Po szczegółowy skład zapraszam Was tutaj
Maseczkę wystarczy nałożyć na 10 min. W tym czasie glinka zasycha, tworząc na twarzy półprzezroczysty film, który następnie zmywamy letnią wodą. Efekt jest natychmiastowy! Skóra jest wygładzona, ukojona, pory wydają się mniejsze, maseczka bardzo przyjemnie pachnie trawą cytrynową, po zmyciu produktu na skórze utrzymuje się efekt odświeżenia i orzeźwienia. Za 100 ml trzeba zapłacić ok. 35 zł. To nie mało, ale produkt jest niesamowicie wydajny i na pewno wystarczy na dobrych kilkadziesiąt aplikacji. Niesamowicie podoba mi się fakt, że wystarczy dosłownie chwila, żeby poprawić wygląd naszej skóry! :)))


Kosmetyki Sanoflore naprawdę mnie oczarowały, z pewnością skuszę się na kolejne. Stosując je, mam świadomość, że robię coś dobrego nie tylko dla mojej skóry, ale również dla środowiska. Jeśli zastanawiacie się, co dokładnie składa się na sekret Sanoflore, zajrzyjcie na polską stronę producenta www.sanoflore.pl. Jeśli chcecie wiedzieć, gdzie można zakupić produkty, również zapraszam Was na stronę, gdzie na mapie możecie zlokalizować miasta i apteki, w których poszczególne kosmetyki są dostępne. Sama szata graficzna strony internetowej również cieszy oko, a to zawsze dodatkowy plus ;))).

I co, przyłączycie się do zabawy i zagracie w zielone? :)))

czwartek, 9 czerwca 2011

Zeszłoroczny bakłażan

W niniejszym poście chciałabym Wam zaprezentować jednego z moich lakierowych ulubieńców: OPI Lincoln Park After Dark. Możecie sobie wyobrazić, że uwiecznione na zdjęciu promienie słońca są jeszcze "zeszłoroczne"?;) Tak, tak, zdjęcie zrobiłam jakoś we wrześniu 2010 r. i od tamtego czasu dziwnym trafem nie składało się, żeby je Wam pokazać. Trudno mi uwierzyć, że minęło już niemalże kolejnych 12 miesięcy i słońce znowu ostro przygrzewa (choć akurat dzisiaj chyba się obraziło i schowało za ciężkimi chmurami)...
Z pewnością większości z Was lakier wyda się po prostu czarny, ja dostrzegam w nim jednak coś więcej... Dla mnie to skórka bakłażana o cudownym połysku :))). Niewprawne oko faktycznie dostrzeże tylko odcień czerni, lakieromaniaczkom nie umknie jednak fioletowa nuta, którą owa czerń jest podszyta. Większości Lincoln Par After Dark pewnie wyda się niewartym swojej ceny zwyklakiem, moim zdaniem ma on jednak w sobie coś niepowtarzalnego. Mimo że to bardzo ciemny odcień według mnie świetnie nadaje się na lato, zwłaszcza jako lakier "stopny" ;))) - taka miła odmiana dla wszędobylskich pasteli.

A Wy co sądzicie? Hot or not? ;)))

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Miękkie jajo ;)))

Jak w Waszym mniemaniu prezentuje się idealny pędzel do pudru? Jest okrągły i puchaty? A może w kształcie wiosła o sprężystym włosiu? W moim przypadku nie jest to ani jedno, ani drugie... mój ideał to miękkie jajo ;))).
Moje jajo o idealnie zbitej podstawie, odpowiednio pękatym brzuszku i perfekcyjnie przyciętym czubku to pędzel MAC 138. Szczęśliwą posiadaczką stałam się dzięki mamie, która na moją makijażową pasję reaguje często głębokim westchnieniem, ale mimo wszystko przy nadarzających się okazjach (akurat tym razem były to imieniny) spełnia moje najdziwniejsze zachcianki ;).

W tym poście rzecz będzie o wyższości jaja nad kulą ;))). Niby kula to kształt idealny, a jednak jajo czasami sprawdza się lepiej ;))). Dlaczego? Bo pędzel przycięty tak jak MAC 138 dotrze w każdy zakamarek naszej twarzy! Idealnie przypudruje okolice skrzydełek nosa, pięknie utrwali korektor pod oczami, dodatkowo świetnie spisze się w roli narzędzia do konturowania, poradzi sobie z nałożeniem różu na kości policzkowe, bez zawahania umieści rozświetlacz dokładnie w tym miejscu, gdzie tego chcemy...

Włosie pędzla jest niebiańsko miękkie, po umyciu nie traci nic z owej miękkości, bez większego wysiłku wraca do swojego pierwotnego kształtu, nie sypie się, nie farbuje. Nie wierzcie jednak opowieściom, że pędzle MAC nigdy nie zgubią ani jednego włoska, że są niezastąpione i nie mają sobie równych. Dla mnie to inwestycja, ale na rynku jest także wiele tańszych, równie dobrych odpowiedników. 

Nie chciałabym tu chwalić konkretnej marki, zachwycam się raczej kształtem, który idealnie dopasowuje się do owalu twarzy. Dla mnie miękkie jajo to numer jeden! A Wy co sądzicie? :)))

niedziela, 5 czerwca 2011

Testuję i recenzuję...

Witajcie! Mam nadzieję, że mile spędzacie tę przepiękną, słoneczną niedzielę. Ja właśnie wróciłam z zakupów, bardzo udanych swoją drogą ;))), no i przypomniało mi się, że czas ogłosić, kto otrzyma do recenzji kremy FLOS-LEK.

Poprosiłam mężczyznę o podanie numerka od 1 do 23, powiedział 18, więc odliczyłam komentarze osób, które wyraziły chęć przetestowania kosmetyków. W ostatecznym rozrachunku padło na... sabbatha :)))). Gratuluję i poproszę o adres do wysyłki na mizzvintage@o2.pl. Już nie mogę się doczekać recenzji :))).

Będąc w temacie FLOS-LEK, chciałabym zrecenzować dla Was dzisiaj trzy produkty z serii Natural Body, które zdążyłam już dość wnikliwie przetestować. Rzecz będzie więc o maśle do ciała o zapachu wanilii i czekolady, o żelu pod prysznic pachnącym mango i marakują oraz o kaszmirowym balsamie do pielęgnacji ciała o tym samym aromacie.

1. Natural Body Masło do Ciała Wanilia i Czekolada

Tu możecie zakupić ten produkt: KLIK
Nie będę rozwodzić się nad obietnicami producenta, gdyż wszelkie mogące zainteresować Was informacje znajdziecie na opakowaniu (zdjęcie powyżej). Powiem tylko, że bardzo podoba mi się, iż firma FLOS-LEK zamieszcza opis oraz właściwości poszczególnych składników kosmetyku na kartoniku, moim zdaniem jest to świetne rozwiązanie, zwłaszcza dla takich składowych laików jak ja ;))). Opakowanie jest minimalistyczne i przyjazne dla oka, dobrze opisane, a więc nie ma obaw, że kupimy kota w worku, słoiczek jest solidny, a samo masełko dodatkowo zabezpiecza znajdujące się pod nakrętką plastikowe wieczko.

Moje wrażenia na temat samego produktu są również jak najbardziej pozytywne. Masło jest treściwe, ale nie przesadnie tłuste, na aktualną porę roku może być nieco za ciężkie, ale ja mimo wszystko chętnie smaruję się nim wieczorem po kąpieli, bo moja skóra pozostaje wtedy przyjemnie nawilżona przez cały następny dzień. Czy zakupiłabym ten produkt? Zdecydowanie! Już czaję się na inne wersje zapachowe :D. W sklepie internetowym www.floslek.pl za 240 ml produktu musimy zapłacić 21, 35 zł. Według mnie jest to bardzo dobry stosunek pojemności do ceny.

2. Natural Body Egzotyczny Żel pod Prysznic Mango i Marakuja

Tu możecie zakupić ten produkt: KLIK

"Łagodny preparat do mycia ciała, o egzotycznym zapachu marakui, wzbogacony ekstraktem z owoców mango o działaniu regenerującym i nawilżającym. Polecany do każdego rodzaju skóry. Bardzo dobrze zmywa naturalne zabrudzenia skóry, odświeża ją i pielęgnuje. Nie powoduje nadmiernego wysuszania i złuszczania naskórka. Po umyciu skóra jest czysta, gładka, odpowiednio nawilżona o zdrowym kolorycie." 
Tyle producent, a co ja o tym sądzę?

Zapach jest obłędny, egzotyczny, w sam raz na lato. Sam produkt jednak nieco mnie rozczarował, dość słabo się pieni, pomimo iż na drugim miejscu w jego składzie znajdują się SLS-y. Uważam też, że 13,05 zł za 250 ml żelu to cena nieco wygórowana, tym bardziej że kosmetyk poza zapachem jakoś szczególnie nie wyróżnia spośród innych produktów tego typu.

3. Natural Body Kaszmirowy Balsam do Pielęgnacji Ciała Mango i Marakuja
Tu możecie zakupić ten produkt: KLIK
"Balsam o lekkiej konsystencji i egzotycznym zapachu marakui, wzbogacony ekstraktem z owoców mango o działaniu regenerującym i nawilżającym. Polecany jako skuteczny kosmetyk do codziennej pielęgnacji skóry suchej, szorstkiej o obniżonej elastyczności i sprężystości:
- znosi uczucie ściągania i napięcia po kąpieli, delikatnie chłodzi
- wyraźnie poprawia nawilżenie skóry
- zmiękcza i wygładza skórę, poprawia jej napięcie i sprężystość."

Kolejny produkt, który bardzo przypadł mi do gustu, przede wszystkim ze względu na swoją żelową konsystencję. Jest to świetne rozwiązanie na gorące dni, kiedy chcemy, aby nasza skóra mimo wszystko pozostała nawilżona. Kosmetyk pięknie pachnie, wchłania się ekspresowo i pozostawia skórę miękką i sprężystą. Osoby o wyjątkowo suchej skórze mogą się jednak rozczarować, gdyż produkt jest zdecydowanie z gatunku tych lekkich. Ci jednak, którzy pragną uwolnić się od zimowych, ciężkich balsamów, będą zachwyceni - ja jestem! Stosunek pojemności do ceny jest moim zdaniem do zaakceptowania: za 200 ml produktu musimy zapłacić 13,85 zł.

I co, namówiłaś Was na coś? ;)))

czwartek, 2 czerwca 2011

From Asia with love

Seria postów o "próBBie" zaowocowała współpracą ze sklepem internetowym AsianStore, który zajmuje się dystrybucją kosmetyków pochodzących z Azji w Polsce. Dzięki uprzejmości pracowników sklepu, mam przyjemność przedstawić Wam dziś kolejny BB krem Missha Signature Real Complete SPF25 PA++ w odcieniu 21 Light Beige.


Zgodnie z opisem produktu widniejącym na stronie sklepu Missha Signature Real Complete to krem z luksusowej linii z zawartością lipidów, który rozjaśnia przebarwienia, przeciwdziała starzeniu skóry, leczy skazy i koi skórę. Kosmetyk idealnie dopasowuje się do naszej cery, kryje wszelkie niedoskonałości i zapewnia komfort noszenia nawet do 12 h. Dzięki zawartości lipidów krem troszczy się o idealne nawilżenie i natłuszczenie naszej skóry.

Czas zweryfikować opis producenta z rzeczywistością ;)))

Aplikacja:
Jak w przypadku wszystkich testowanych przeze mnie do tej pory BB kremów aplikacja jest bez zarzutu, krem idealnie współgra z pędzlem typu skunks. Konsystencja jest dość rzadka, aby pokryć całą twarz potrzeba więc dość sporego kleksa, w związku z czym mam pewne obawy co do wydajności (opakowanie zawiera 20 g produktu, na razie nie jestem jednak w stanie się wypowiedzieć, na jak długo to wystarczy). Krem nie smuży, kryje wprost idealnie bez jednoczesnego efektu maski, w porywach można sobie nawet darować korektor.

Kolor:
Odcień, który posiadam, to #21 Light Beige. Dla mnie jest on wprost idealny, rewelacyjnie stapia się z moją cerą o zdecydowanie żółtym odcieniu. Light Beige to kolor chłodny, określiłabym go jako beż z odrobiną szarości, przez co na niektórych może wyglądać nieco sino, taki odcień jednak idealnie niweluje wszelkie zaczerwienienia. Jeśli Wasz kolor w MAC to NC20 lub jeśli sprawdza się u Was Revlon Color Stay w odcieniu 150 Buff, to i Light Beige będzie dla Was idealny.

Komfort noszenia:
Krem jest niesamowicie leciutki, po nałożeniu niemalże nie czuć go na twarzy, buzia jest rozświetlona i wygląda bardzo naturalnie. Dwunastogodzinna trwałość to stwierdzenie trochę na wyrost moim zdaniem, produkt w nienaruszonym stanie utrzymuje się na mojej mieszanej cerze do ok. 5 h, później głównie na brodzie i czole pojawia się błysk i twarz wymaga zmatowienia. Nie jest jednak tak, że krem w ciągu dnia się rozpływa, czy znika z buzi, po prostu nie jest to podkład longlasting, przy którym można zrezygnować z jakichkolwiek poprawek przez cały dzień.
Podsumowując, jest to kosmetyk bardzo dobry, który z największą przyjemnością zużyję do końca. Nie określiłabym go jednak mianem mojego ideału. Kremów BB na rynku jest tyle, że sama możliwość eksploracji poszczególnych marek i ich produktów niezmiernie mnie cieszy. Mimo że jedne kremy sprawdzają się lepiej, drugie gorzej, to bez wątpienia żadnego z nich nie nazwałabym bublem kosmetycznym. Przyznam, że moja skóra bardzo polubiła się z tego typu kosmetykami i odwdzięcza mi się za miłe traktowanie zdrowszym wyglądem :D.

Na koniec chciałabym Was zaprosić na stronę sklepu AsianStore. Można tam znaleźć naprawdę wiele ciekawych produktów rodem z Azji. Moim zdaniem jest to świetne rozwiązanie dla osób, które nie za bardzo lubią się z ebay (tak jak ja zresztą ;D). Ceny są może wyższe, ale przesyłka dociera do nas w tempie ekspresowym. Na stronie istnieje również możliwość zakupienia próbek poszczególnych produktów, co jest świetnym rozwiązaniem, jeśli nie chcemy inwestować w pełnowymiarowy produkt, zanim się nie przekonamy, czy dany kosmetyk jest dla nas.

asianstore.pl
Jeśli interesuje Was więcej cudeniek z Azji, zapraszam do regularnego odwiedzania bloga. Na pewno wkrótce pojawią się kolejne recenzje "from Asia with love" :))).

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...