sobota, 26 maja 2012

Na tropie...

Wciąż poszukuję pudru idealnego. Czego oczekiwałabym od ideału? Powinien matowić buzię na długo, nadawać jej aksamitną teksturę i do tego być stosunkowo niedrogi. Po wykończeniu pudru z Bell, o którym pisałam tutaj, postanowiłam sięgnąć po kosmetyk z nieco wyższej półki cenowej  i zdecydowałam się na Bourjois healthy balance (ok. 39 zł za 9 g) w odcieniu 52 Vanilla.


Kuszące, jak dla mnie, jest już samo opakowanie. Niewielkich rozmiarów, płaska puderniczka w czerwonym kolorze, ze sporym lusterkiem, bez zbędnych puszków, z którymi nie wiadomo, co zrobić.

Sam puder ma bardzo aksamitną konsystencję, idealnie nabiera się na pędzel, nie pyląc przy tym na prawo i lewo. Odcień nie jest transparentny, jest to delikatny beż, który przyjemnie wyrównuje koloryt cery. Nada się zarówno dla bladolicych, jak i trochę ciemniejszych karnacji, bo koniec końców dopasowuje się do kolorytu twarzy. 10-godzinny mat, o którym zapewnia producent na wieczku, oczywiście można włożyć między bajki. Puder hamuje błyszczenie na 3-4 h (w zależności od temperatury), potem konieczne są poprawki.


Nie jest to ideał. Życzyłabym sobie, żeby trzymał błysk w ryzach nieco dłużej. Komfort nakładania i noszenia, sam wygląd buzi bezpośrednio po aplikacji rekompensuje mi jednak ten mankament. Wciąż będę szukać ideału, ale w chwilach zwątpienia na pewno sięgnę po Bourjois healthy balance ponownie.

A Wy jakie macie doświadczenia z pudrami? Jest taki, którego nie zamieniłybyście na żaden inny?


poniedziałek, 21 maja 2012

STOP cellulit!

Czy każda z nas na jakimś etapie naszego życia nie wypowiadała walki cellulitowi? Myślę, że większość zmaga/-ła się z pomarańczową skórką w taki czy inny sposób, a jeśli moje drogie Panie twierdzicie, że nie, to albo nie przyszła na Was jeszcze pora (;P), albo zaraz mi tu śpiewać pochwalne peany na cześć dobrych genów ;))). Ja niestety z cellulitem się zmagam. Nie występuje on u mnie w jakiejś ekstremalnej postaci, więc nie wyrywam sobie włosów z głowy i nie płaczę nad moją niedolą, ale mam świadomość, że jest i czasem wolałabym, żeby go jednak nie było.

Na wstępie warto zaznaczyć, że cellulit to poniekąd znak czasu. Jest wynikiem siedzącego trybu życia i nie do końca zdrowego sposobu odżywiania. Samymi kosmetykami nigdy nie uda się go w pełni pokonać, niezbędne jest również działanie od wewnątrz, a więc zmiana swoich przyzwyczajeń. Ze mnie leń jest straszny. Nie odżywiam się szczególnie zdrowo, bo nie lubię. Jedzenie jest jedną z niewielu przyjemności, które mamy w życiu i nie zamierzam jej sobie odbierać. Kosmetyków pielęgnacyjnych do ciała używam sporadycznie, bo męczy mnie codzienna rutyna, ale skoro Lirene obdarowało mnie zestawem do walki z cellulitem, postanowiłam choć trochę wziąć się za siebie.

W skład zestawu wchodzą trzy kosmetyki: Antycellulitowy peeling myjący (11,99 zł za 200 ml), Balsam antycellulitowy (14,99 zł za 250 ml) oraz Antycellulitowe serum ujędrniające (16,99 zł za 200 ml), a także myjka. Obietnica producenta? Redukcja cellulitu, ujędrnienie i wyszczuplenie dzięki substancjom przyspieszającym modelowanie sylwetki i spalanie tkanki tłuszczowej.

Wszystkie trzy produkty są bardzo przyjemne w stosowaniu. Peeling ma fajną konsystencję, duże drobinki, które faktycznie ścierają warstwy martwego naskórka, pozostawiając skórę gładszą.


Kliknij na zdjęcie, żeby powiększyć

Balsamy rewelacyjnie pachną cytrusami, mają lekką konsystencję (w sam raz na letnie miesiące), szybko się wchłaniają, a jednocześnie solidnie nawilżają.

Kliknij na zdjęcie, żeby powiększyć
Kliknij na zdjęcie, żeby powiększyć
Myjka to świetny wynalazek. Szorstką częścią możemy się umyć, wspomagając jednocześnie złuszczanie naskórka, stroną z wypustkami zafundujemy sobie masaż poprawiający krążenie i stymulujący spalanie tkanki tłuszczowej. Niestety myjka dość szybko się postrzępiła i porwała, nad czym niezmiernie ubolewam :(.


Wszystkie kosmetyki stosowałam głównie na uda i brzuch. Czy zauważyłam efekty? Skóra z pewnością się wygładziła i nieco ujędrniła, cellulit jednak jak był, tak jest. Jest to dowód na to, że samymi kremami niewiele zdziałamy. Ja nie stosowałam żadnej diety, nie ćwiczyłam i nie zmieniłam swojego trybu życia, a więc nie mogę oczekiwać cudów. Dla osób, które są jednak gotowe prowadzić prawdziwą batalię z pomarańczową skórką, może być to fajny wspomagacz w przystępnej cenie.

A Wy macie obsesję na punkcie zdrowego trybu życia, czy tak jak ja gnieciecie tyłki na kanapach? ;)))

PS. Produkt ten został przesłany mi nieodpłatnie do recenzji. Fakt ten nie miał żadnego wpływu na treść niniejszej recenzji.

niedziela, 20 maja 2012

"Śledzik" ;)))

Nadszedł czas na ostatnią miniaturkę OPI z kolekcji holenderskiej. I Have a Herring Problem, czyli po prostu "śledzik" to piękny odcień szarości ze sporą domieszką niebieskiego. Baza jest kremowa, całości zaś dopełniają srebrne drobinki, widoczne zarówno w buteleczce jak i na paznokciu.


Moje uczucia w stosunku do tego koloru początkowo były bardzo ambiwalentne. Na zdjęciach promocyjnych i w opakowaniu najpierw mnie zachwycił, po pierwszej aplikacji wzbudził lekkie rozczarowanie, bo odcień wydał mi się mało wiosenny (no i te nieszczęsne drobinki...), ale teraz z powodzeniem mogę powiedzieć, że to mój ulubieniec z całej czwórki (pozostałą trójkę możecie zobaczyć tutaj, tutaj i tutaj). Kolor jest moim zdaniem niebanalny (głównie dzięki zawartości owych nieszczęsnych drobinek ;)) i naprawdę fajnie komponuję się z wiosennymi ciuchami. Nazwa jak dla mnie jest również strzałem w 10, bo w słońcu lakier mieni się niczym prawdziwa "śledziowa" łuska.

I co myślicie? Wiosenne hot or not? :)))


czwartek, 17 maja 2012

Manya stylizowanya vol. 4


Czas na recenzję kolejnych kosmetyków włoskiej marki kemon, które ostatnio wpadły mi w łapki...

Pianka Volume Hidro charakteryzuje się unikalną żelową formułą, która ma pozwalać na modelowanie i utrwalanie dowolnych fryzur. Jej zadanie to dodawać włosom witalności, dyscyplinować je i okiełznać loki.

Pianka ma bardzo dziwną konsystencję. Po naciśnięciu dyfuzora z opakowania najpierw wydobywa się sprzężone powietrze, a później sam produkt w postaci pseudo żelu, który zwiększa swoją objętość na dłoni. Nie jest to typowa pianka z rodzaju tych, które znam z drogerii. Produkt jest dość zbity, klejący i skleja mokre włosy w strąki, których trudno się pozbyć nawet po wysuszeniu. Z samego opisu można już jednak wywnioskować, że nie jest to produkt przeznaczony do moich włosów, bo z natury są one proste jak druty i nie puszą się. Pianka nie przypadła mi do gustu. Myślałam, że będzie nadawać włosom objętości, ale niestety zawiodłam się. Czy sprawdzi się u osób o faktycznie kręconych włosach? Trudno powiedzieć, a na zakup w ciemno produkt jest moim zdaniem zbyt drogi (cena: 72 zł za 250 ml).
Bye Bye Split End zaś to fluid nadający włosom jedwabistą gładkość, sprawiający, że końcówki wyglądają zdrowiej, ułatwiający rozczesywanie, zwiększający odporność na wilgotność otoczenia, a także ograniczający elektryzowanie.

Pod względem zastosowania i konsystencji produkt przypomina mi jedwab do włosów, cechuje go równie przyjemny zapach (mango) oraz nieco lżejsza niż przykładowo w przypadku Biosilku konsystencja. Bye Bye Split End bardzo przypadł mi do gustu. Po zastosowaniu włosy są gładkie, błyszczące, miękkie, nieobciążone (pod warunkiem że zastosujemy zalecaną ilość, czyli ok 2-3 krople).

Mam świadomość, że tego typu produkty opierają się głównie na silikonie i to on gwarantuje te pożądane właściwości, ale moim włosom ta substancja stosowana z umiarem wcale nie szkodzi.Jeśli więc lubicie jedwabie i tego typu produkty, to z powodzeniem możecie sięgnąć po Bye Bye Split End, bo moim zdaniem produkt z tradycyjnym jedwabiem wygrywa pod względem funkcjonalnego opakowania, konsystencji i zapachu. W tym wypadku cenę w stosunku do pojemności uważam za uzasadnioną (cena: 66 zł za 65 ml).

To jak będzie? Silikony yes or no? ;)

PS. Produkty zostały przesłane mi nieodpłatnie do testów. Fakt ten nie miał żadnego wpływu na treść niniejszej recenzji.

sobota, 12 maja 2012

TAG: 11 pytań

 
Trafił do mnie tag "11 pytań", którego zasady są zapewne już wszystkim świetnie znane. Moich odpowiedzi będzie aż 44, bo - jak łatwo policzyć ;) - tagowały mnie aż 4 osoby, a nie chciałabym nikogo pominąć. Postanowiłam nieco nagiąć zasady, ale o tym poniżej. Jeśli interesują Was moje wynurzenia, zapraszam w pierwszej kolejności do lektury... Ciekawe, kto dotrwa do końca ;)))
 
Pytania od Dominki:

1.Ulubiony kosmetyk do ciała ?
Nie lubię się smarować, nacierać i kremować, ale jeśli już mam wybierać, to stawiam na masła do ciała z FLOS-LEK.

2.Gdybyś mogła wybierać kraj, w którym chcesz mieszkać, co by to było?
Niemcy, bo i tak czuję się tam, jak w drugim domu.

3.Rossman vs. Sephora
Jedno i drugie w zależności od potrzeb.

4.Co chciałabyś robić w przyszłości?
Chciałabym pracować w branży PR, najlepiej w sektorze "beauty" :D

5.Ulubiony szampon do włosów?
Big lub Seanik od Lush

6.Ulubiona książka?
Harry Potter, bo mogłabym wracać do niej bez końca.

7.Na koncert jakiego zespołu chciałbyś jechać?
Nirvana, Alice in Chains (co ze względu na to, że liderzy tych zespołów już nie żyją, nigdy się nie wydarzy), Soundgarden (co jeszcze może się zdarzyć ;))

8.Farbowałaś kiedyś włosy?
Oooo tak i to długo, przez kilka lat byłam wściekłym rudzielcem, ale potem na szczęście mi przeszło ;)

9.Mocny makijaż vs. mascara i błyszczyk?
Raczej mocny makijaż

10.Ile języków znasz perfekcyjnie?
Perfekcyjnie zdecydowanie tylko jeden: język polski, płynnie posługuję się natomiast niemieckim i angielskim.

11.Chciałabyś schudnąć? Jeśli tak to ile?
Owszem, 3-4 kilogramy usatysfakcjonowałyby mnie w pełni ;)

Pytania od Ainty:

1. Jaki makijaż uważasz za najbardziej kobiecy?
W stylu pin-up

2. Wolisz spódnice czy sukienki?
Spodnie i spodenki ;P

3. Jakie miejsce na Ziemi chciałabyś odwiedzić najbardziej?
Aktualnie marzę o wycieczce samochodem po Stanach Zjednoczonych
 
4. Kim chciałaś zostać, gdy byłaś mała?
Piosenkarką, aktorką, lekarzem, weterynarzem, nauczycielką...

5. Czytasz jakieś czasopisma regularnie? Jeśli tak, to jakie?
Nie, brak mi na to czasu.

6. W jaki sposób najczęściej się relaksujesz?
Na kanapie przy ulubionym serialu z miską popcornu lub kubkiem kawy :)

7. Lubisz czytać książki? Jeśli tak, to jakiego gatunku?
Uwielbiam, chyba najbardziej przygodowe.

8. Jakie jest Twoje hobby (poza kosmetykami)?
Patrz wyżej ;)

9. Wolisz jasną skórę czy raczej opaleniznę?
Opaleniznę

10. Wakacje spędzasz czynnie czy leżąc plackiem na plaży?
Zazwyczaj leniuchuję, ewentualnie zwiedzam :)

11. Lubisz odpowiadać na TAGi?
Na te sensowne jak najbardziej :)))

Pytania od evelvas:

1. Czy makijaż jest dla Ciebie sztuką?
Zdecydowanie!

2. Pomadka, błyszczyk czy bezbarwny balsam do ust?
All 3 of them :)

3. Ile pędzli do makijażu w sumie posiadasz?
Sporo (na co komu konkretna liczba? ;P)

4. Czy masz w szafie małą czarną?
O zgrozo nie! Czas to zmienić!

5. Szpilki czy balerinki?
Balerinki, szpilki raczej od wielkiego dzwonu.

6. Jakiego koloru nie nałożyłabyś z całą pewnością na paznokcie u stóp?
Niebieski! Hate it!

7. Czy lubisz chipsy i coca colę?
Chipsy JAWOHL!

8. Czego masz wokół siebie za dużo?
Kocich kłaków ;P

9. Co lubisz fotografować najbardziej?
Nie przepadam za robieniem zdjęć.

10. W którą ze sławnych osób chciałabyś się wcielić?
Przez jeden dzień mogłabym być Johnnym Deppem ;)

11. Jakimi trzema słowami (tylko!) możesz siebie opisać?
Perfekcjonistka, furiatka, żarłok.

Pytania od Osy:

1. Podaj okoliczności, w których odpowiadasz na ten TAG - innymi słowy, gdzie teraz jesteś?
W swoich czterech nieumeblowanych kątach, siedząc na pseudokanapie ;)
 
2. Jaki jest najtańszy i najdroższy kosmetyk, który posiadasz w swojej kolekcji?
Najdroższy to pewnie perfumy Calvin Klein Euphoria, najtańszy... nie mam pojęcia...
 
3. Której części makijażu nie lubisz najbardziej i dlaczego? (jeśli taka w ogóle jest)
Nie lubię tuszować rzęs, bo zajmuje to dużo czasu i zawsze coś się odbije...
 
4. Jak często myjesz swoje pędzle do makijażu?
Staram się raz w tygodniu.

5. Czy zdarzyło Ci się kupić jakiś produkt pod wpływem recenzji na blogu/YT, z którego byłaś kompletnie niezadowolona? Opisz tą sytuację.
Tak, byłam to podklad Revlon ColorStay w musie. Do recenzentki nie mam jednak najmniejszych pretensji, od dawien dawna bowiem wiadomo, że kosmetyki to kwestia bardzo indywidualna.

6. Czy Twój chłopak/partner aprobuje sposób w jaki się malujesz? Co mu się podoba/nie podoba?
Aprobuje, aczkolwiek czasami twierdzi, że trwa to zbyt długo ;P
 
7. Gdybyś mogła zmienić coś w swoim wyglądzie, co by to było i dlaczego?
Chciałabym mieć perfekcyjną cerę. Czy naprawdę muszę uzasadniać? To chyba jasne :)
 
8. Jakie wykończenie (kremowe, perłowe, glittery) w lakierach do paznokci lubisz najbardziej?
Kremy, kremy i jeszcze raz kremy, choć zdarza mi się czasami je zdradzić ;)

9. Czy jest jedna stała rzecz w Twoim wyglądzie, której nie zmieniasz od lat? (może dotyczyć tylko makijażu, ale nie musi)
Tak, kreska na dolnej powiece. Bez niej wyglądam jak nie ja ;)
 
10. Ile przeciętnie trwa Twoje nakładanie makijażu?
Około 20 min.

11. Czy zdarzyło Ci się przez nieuwagę zniszczyć jakiś kosmetyk? Opisz to wydarzenie.
Ciekawych odpowiedzi odsyłam do tego >>>>posta<<<< :)
 
Ufff... dałam radę odpowiedzieć na wszystkie pytania, a Wy dobrnęłyście do końca? ;))) Nie będę tagować kolejnych bloggerek, ale Was moje drogie Czytelniczki. Ucieszyłabym się, gdybyście zechciały odpowiedzieć na moje 5 (bo akurat tyle przyszło mi do głowy) pytań w komentarzach. Co Wy na to? :)))
 
1. Co decyduje o tym, że na danego bloga zaglądacie częściej a na inne rzadziej?
 
2. Które tematy poruszane na blogach interesują Was najbardziej: kolorówka, pielęgnacja, a może posty z zupełnie innej beczki (jakiej)?

3. Co Was najbardziej kręci poza kosmetykami?
 
4. Ulubiony serial (z uzasadnieniem poproszę, gdyż aktualnie szukam nowych inspiracji ;))
 
5. Koty czy psy (i dlaczego koty a nie psy lub psy a nie koty ;P)
 


wtorek, 8 maja 2012

Majowy "kot w worku" ;)))

I znowu minął kolejny miesiąc... Kolejne pudełka GlossyBox zaczynają wyznaczać mi upływ czasu, ale jednocześnie sprawiają ogromną radość. Zawartość majowego boxa może nie powaliła mnie na kolana, bo ponownie składa się głównie z pielęgnacji, ale mimo wszystko czuję się jak najbardziej ukontentowana i nie żałuję wydanych pieniędzy :))). Nie będę się rozpisywać, niech przemówią obrazy ;))).

Ze wszystkich produktów najbardziej ucieszyły mnie kremy do rąk i stóp L'OCCITANE, o których słyszałam naprawdę wiele, ale nigdy do tej pory nie miałam okazji wypróbować. Ciekawi mnie również suchy szampon RENE FURTERER, zwłaszcza że cena za pełnowymiarowy produkt po prostu zwala z nóg. Żel z AVENE ma idealną pojemność, zbliża się lato, czas wyjazdów, więc opakowanie jak znalazł na podróż, no i produkt też niczego sobie. Po raz kolejny w pudełku znalazł się krem marki LIERAC. Ostatni zdążyłam już zużyć, z chęcią więc sięgnę po następny, tym bardziej że ma właściwości rozświetlające. Chyba najmniejszy szał to peeling do ciała DERMIKA, ale tylko z tego względu że ja po prostu nie mam cierpliwości do tego typu kosmetyków.

Podsumowując, jestem zadowolona, a to oznacza, że zatrzymam subskrypcję na kolejny miesiąc. A Was majowe GB zadowoliło, czy może raczej rozczarowało? Dajcie znać, co sądzicie :))).


poniedziałek, 7 maja 2012

Rodem z Azji


Po minionym weekendzie czuję się, jakby ktoś mi wyrwał dwa dni z życiorysu, a byłam tylko na Komunii. Jak człowiek jedynie siedzi za stołem i je, wydaje się, że czas gdzieś znika. Nie macie takiego wrażenia? No ale do rzeczy...Chciałabym Wam przedstawić produkt Lioele, które już dobry miesiąc temu zamówiłam z AsianStore i który stosuję namiętnie - Lioele Oil Paper.
.
Bibułki matujące Lioele nie należą do najtańszych (cena: 20 zł za 6 m), na tle innych produktów tego typu zdecydowanie się jednak wyróżniają i dlatego nie żałuję ani jednego wydanego na nie grosza. Produkt cechuje przede wszystkim naprawdę solidne, plastikowe opakowanie, nie straszny mu nawet największy bałagan w torebce, która - jak wiadomo - kryje w sobie różne różności i najczęściej przedmioty delikatne powinno trzymać się od niej z daleka ;). 


Bibułka nawinięta jest na rolkę, dzięki czemu za każdym razem możemy urwać dokładnie tyle, ile nam potrzeba. Plastikowa, umieszczona na brzegu opakowania "piłka" ułatwia odrywanie papierka. Uważam, że patent jest rewelacyjny! Ale, ale... nie samym opakowaniem kobieta żyje ;). Od strony, powiedzmy, merytorycznej, bibułkom jednak również niczego nie brakuje. Produkt bardzo dobrze sprawdza się w swojej roli, zapobiega świeceniu się twarzy, nie naruszając przy tym makijażu. Bibułki są mocne i nie drą się podczas stosowania, a jednocześnie na tyle delikatne, że łatwo je wydobyć z opakowania. Jak dla mnie #1!

A Wy co myślicie? Wynalazki rodem z Azji na tak czy na nie? :)))


sobota, 5 maja 2012

W i T


Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić dwa produkty marki Pharmaceris, które spośród kosmetyków zawartych w paczce od laboratorium Dr Irena Eris wzbudziły moją największą ciekawość. Od lat borykam się z przebarwieniami i bliznami potrądzikowymi i każdy krem, który obiecuje zwalczyć mój problem jest dla mnie godny zainteresowania i wypróbowania.


Zacznę od Pharmaceris W Albucin-Intensiv, czyli Intensywnie Wybielającego Kremu na noc (cena: 39,90 zł za 30 ml). Produkt przeznaczony jest do stosowania bezpośrednio na przebarwione obszary skóry. Należy stosować go regularnie na noc przez co najmniej 4 tygodnie i w czasie kuracji (a także po niej) unikać bezpośredniej ekspozycji na słońce (dokładny opis dla zainteresowanych na opakowaniu).


Krem testuję już ponad 4 tygodnie. Przede wszystkim ze wszystkich kosmetyków wybielających, jakie stosowałam do tej pory, ten ma najprzyjemniejszą konsystencję, kremową, łatwą w rozprowadzaniu i szybko się wchłaniającą. Krem nie wywołuje również efektów ubocznych, takich jak przykładowo swędzenie skóry, ma także przyjemny zapach. Na usta ciśnie się jednak najważniejsze pytanie: czy działa? Otóż tak, ale nie ma co liczyć na szybki i spektakularny efekt. Krem jest zdecydowanie dla wytrwałych, jak zresztą wszystkie tego typu specyfiki, po mniej więcej 30 dniach stosowania można zauważyć, że przebarwienia ulegają stopniowemu rozjaśnieniu, nie znikają jednak całkowicie.


Drugi krem, który ostatnio bardzo intensywnie testowałam to Pharmaceris T Sebo-Almond Peel, czyli Krem Peelingujący II stopień złuszczenia (cena: 39,90 zł za 50 ml). Ponownie jest to specyfik przeznaczony dla osób o cerze trądzikowej z już istniejącymi zmianami do stosowania na noc (dokładny opis dla zainteresowanych na opakowaniu).

W stosunku do tego produktu moje uczucia są raczej ambiwalentne. Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy przypadł mi do gustu czy nie. Po około 4 tygodniach stosowania widzę minimalną poprawę w okolicach brody czy czoła, gdzie skóra uległa nieznacznemu wygładzeniu, ale jednocześnie dostrzegam, że stan moich policzków dość znacznie się pogorszył. Zamiast rozjaśnienia i spłycenia blizn, jedyne co widzę, to kolejne zmiany trądzikowe. Po zastosowaniu na dekolcie, gdzie również borykam się od czasu do czasu z problemami efekt był natychmiastowy. Zmniejszeniu uległy zaczerwienienia i skóra od razu stała się nieco gładsza. Z moich obserwacji wynika, że Pharmaceris T nie jest kremem uniwersalnym, dobrze sprawdza się na grubszej, mniej wrażliwej skórze, na cienkiej i delikatnej prowadzi natomiast do podrażnień. Miejcie to na uwadze, jeśli zdecydujecie się na zakup!

Kończę te przydługie wypociny. Planujecie zakup któregoś z tych kremów? A może znacie o wiele lepsze specyfiki? Dajcie znać!

Dzisiejszy program sponsorowały literki W i T :D


PS. Prezentowane kosmetyki zostały udostępnione mi nieodpłatnie do testów. Fakt ten nie miał żadnego wpływu na treść niniejszej recenzji.

wtorek, 1 maja 2012

Lakierowa majówka :)))

Za oknem niemalże lato, więc na paznokciach musiał zagościć typowo letni kolor. Wciąż zaprzyjaźniam się bliżej z OPIkami z holenderskiej kolekcji. Tym razem na celownik wzięłam fuksję Kiss Me on My Tulips.


Odcień bardzo letni, fajnie ożywia niemalże każdy strój. W rzeczywistości prezentuje się nieco żywiej niż na zdjęciach. Pierwszą warstwę nakłada się rewelacyjnie i to wystarczy do pełnego pokrycia płytki, druga zostawia gdzieniegdzie widoczne prześwity. Myślę, że tego lata opróżnię buteleczkę do końca, co przy zaledwie 4 ml nie będzie jakimś wielkim wyzwaniem ;))).

A skoro jesteśmy przy lakierach, to pamiętajcie, by uważać, co stawiacie na pracującej pralce. Moja przy wirowaniu z prędkością 1000 obrotów, postanowiła urządzić sobie małą wędrówkę po łazience. Ogólnie nie miałabym nic przeciwko, ale na pralce stała cała torba lakierów, dla których nie znalazłam jeszcze stosownego miejsca po remoncie. W pewnym momencie na baczność postawił mnie huk lecących na podłogę butelek. Musiałam pożegnać się z OPIkiem Polar Bare, którego pokazywałam tutaj i Catrice Meet Me at Coral Island, którym pomalowałam paznokcie raz i nawet nie miałam jeszcze okazji pokazać go na blogu. Tak się prezentuje obraz nędzy i rozpaczy...


Bye, bye OPI :(((.

A Wam zdarzają się takie kosmetyczne katastrofy?


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...