Godzina 21:00. Dziś (o dziwo!) dość prędko uporałam się z pracą. To pewnie dzięki temu, że temperatura spadła o jakieś 10 stopni. Nareszcie! Jednak mogę ufać mojemu weatherbug, polecam Wam zainstalowanie sobie takiego cudeńka. Ale do rzeczy... godzina 21:00, wolny wieczór, czemu by nie napisać posta? Dziś jednak będzie "off-topowo" i pewnie jak zwykle długo, więc zanim zasiądziecie do lektury, może warto by zaparzyć sobie kawę, herbatkę, nalać soczku? Zachęcam:)
Rzecz dziś będzie o mojej drugiej "hobbymanii", a mianowicie o serialach. Tak, musicie wiedzieć, że oprócz tego, że mam bzika na punkcie kosmetyków, mam również fioła na punkcie seriali. Ale nie zrozumcie mnie źle, nie jestem zwolenniczką tasiemców w stylu "Moda na sukces", w którym w 4657886 odcinku Ridge przekonuje się, że Brook jest jego ojcem (absurdalne, ale w tym serialu wcale nie niemożliwe!), ani telenowel typu "Klan" czy "M jak miłość", choć przyznaję, że z dwoma ostatnimi miewałam bliskie spotkania przed telewizorem, ale to było dawno temu i nieprawda;) Niestety poziom polskich seriali pozostawia wiele do życzenia (mam tu na myśli seriale aktualnie emitowane, nie zaś klasyki typu "Wojna domowa" czy "Alternatywy 4", które po prostu uwielbiam), dlatego oglądam głównie te zagraniczne, przeważnie produkcji amerykańskiej (jedyną polską perełką w tej chwili jest dla mnie serial "Usta, usta" z m. in. Pawłem Wilczakiem w roli głównej, który jest po prostu stworzony do roli komediowych).
Swoich ulubieńców postanowiłam podzielić na trzy kategorie: ulubieńców wszech czasów, ulubieńców i chwilowych ulubieńców. No to jedziemy...
Do pierwszej kategorii załapały się seriale, które po prostu uwielbiam, które obejrzałam już w całości po kilka razy i które mogłabym nadal oglądać.
Na pierwszym miejscu znalazł się... ta daaam....
"Przyjaciele" to zdecydowanie mój ulubiony serial. Czy w ogóle muszę go przedstawiać? Czy po tej ziemi stąpa jeszcze ktoś, kto go nie zna? Nie sądzę! Gdyby jednak gdzieś znalazł się taki delikwent, to w skrócie przybliżę, że tematem serialu są po prostu
perypetie, jak sam tytuł wskazuje, s
zóstki przyjaciół, którzy w większości mieszkają w jednym budynku, spotykają się w kawiarni pod blokiem, wciąż się zakochują i odkochują, wychodzą za mąż, rodzą dzieci itp. itd., czyli samo życie (ale za to w Nowym Jorku!). 10 serii, ok. 240 wspaniałych odcinków, 6 barwnych postaci (od lewej: Monica, Phoebe, Rachel, Joey, Chandler i Ross) i, co najważniejsze, śmiechu co nie miara. Nie pamiętam serialu, na którym co jakieś 30 sek. wybuchałabym śmiechem i to za każdym razem, jak go oglądam. Nieważne, czy dany odcinek widzę 2, 3 czy 10 raz, zawsze śmieję się tak samo. Moja ulubiona postać? Trudno byłoby mi się zdecydować, ale chyba Phoebe za jej cudowne nieprzystosowanie do życia i słodką naiwność. Ulubiony odcinek? Zdecydowanie ten, w którym Joey mówi po francusku (sezon 10, odcinek 13). Jeśli jeszcze nie oglądaliście tego serialu, to czym prędzej musicie uzupełnić te braki. Zapewniam Was, że nie pożałujecie:)
Ok, czas na miejsce drugie. Ta daaaam...
Tych czterech pań chyba również nie muszę Wam przedstawiać? "Seks w wielkim mieście" to zdecydowanie mój drugi ulubieniec wszech czasów. Kocham ten serial nie tylko ze względu na cztery fantastyczne główne bohaterki (od lewej: Charlotte, Carrie, Samantha, Miranda), ale przede wszystkim ze względu na piątego, niemego bohatera, którym jest Nowy Jork, miasto, które zdecydowanie znajduje się na pierwszym miejscu mojej listy "Miejsca, które chcę zobaczyć". Dla niewtajemniczonych (których jak sądzę tutaj nie znajdę, no ale nigdy nie wiadomo;)) każdy odcinek serialu to coś jakby felieton pisany przez Carrie dla jednej z nowojorskich gazet. Opisuje ona damsko-męskie perypetie kochających modę, mniej więcej trzydziestoletnich (choć tylko na początku) singielek. Podoba mi się, że serial porusza często tematy kontrowersyjne, związane oczywiście z seksem, więc uwaga, serial nie stroni od scen z pieprzykiem, dlatego radzę się zastanowić, w jakim towarzystwie go oglądacie;) Oczywiście wszystko pozostaje w granicach dobrego smaku:) Moja ulubiona postać? Znowu trudno mi się zdecydować. W pierwszej kolejności chyba Carrie, bo wokół niej wszystko się kręci, w drugiej chyba Mr. Big, bo jest słodkim draniem, a wiadomo, kobiety takich lubią najbardziej. Ulubiony odcinek? Brak. Ale mam swoją ulubioną scenę, choć, o dziwo nie pochodzi ona z serialu, a z pierwszej części pełnometrażowego filmu i jest to scena, w które Carrie pakuje swoje rzeczy przed przeprowadzą do nowego mieszkania, w którym ma zamieszkać z Big`iem po ślubie. Gwoli ścisłości, wielką fanką kinowej wersji nie jestem, ale jest to z pewnością miłe spotkanie z ulubionymi bohaterkami po latach:)
Post zaczyna się niebezpiecznie rozrastać;) Jesteście jeszcze ze mną? Mam nadzieję, w końcu czas na miejsce trzecie. Ta daaaam...
Poznaliście już "Dextera"? Jeśli nie, to w sumie nie wiem, czy chcielibyście go poznać, choć w gruncie rzeczy jest to chyba najsympatyczniejszy seryjny morderca, jakiego udało mi się spotkać na telewizyjnym ekranie, ale strzeżcie się, jeśli macie coś na sumieniu, wtedy może stać się groźny;) Za ten serial wielkie brawa dla jego twórców! Sztuką jest stworzenie tak psychologicznie skomplikowanej, niejednoznacznej postaci. Z jednej strony pracownik policyjnego laboratorium, kochający brat, partner, z drugiej ćwiartujący swoje ofiary zabójca. Nie będę się tu rozpisywać, w razie gdybyście nie mieli jeszcze przyjemności obcować z tym serialem, który wciąż jest emitowany. Nie mogę się doczekać nowego sezonu jesienią! Ulubiona postać? Debra za jej niewyparzony język;) Ulubiony odcinek? Tu bym skłaniała się raczej ku ulubionemu sezonowi (sezon 2). Jeśli jesteście osobami o słabych nerwach, bez obaw, serial nie jest przesadnie drastyczny. Początkowo bałam się, że będzie obrzydliwie, ale nie, po obejrzeniu jednego odcinka chce się więcej i więcej, bo w każdym odkrywa się rąbek tajemnicy. Polecam!
Czas na drugą kategorię, czyli ulubieńców. Do niej zaliczam seriale, które bardzo lubię, które chętnie oglądam, ale którym jeszcze co nieco brakuje, aby zakwalifikować się do pierwszej kategorii. W pierwszej kolejności chciałabym wymienić "The Big Bang Theory", czyli "Teorię wielkiego podrywu".
Jest to dwudziestominutowy serial komediowy, który opowiada perypetie grupki totalnie oderwanych od rzeczywistości fizyków (od lewej: Sheldon, Leonard, Howard, Raj) oraz ich niezbyt rozgarniętej sąsiadki (w środku: Penny). Chłopcy oprócz tego, że żyją nauką, próbują usilnie podrywać płeć przeciwną, oczywiście z dość opłakanym skutkiem. Serial jest niezwykle zabawny, a przy okazji można się co nieco dowiedzieć o prawach fizyki;) Ulubiona postać? Forever and always Sheldon Cooper! Po prostu uwielbiam jego natręctwa, jest niczym zwierzątko z innej planety. Ulubiony odcinek? Ten, w którym Penny wciąga się w gry online. Po prostu mistrzostwo!
Kolejny komediowy ulubieniec to "The Office".
Serial bardzo, bardzo specyficzny. Określiłabym go mianem "z kamerą wśród zwierząt", gdyż właśnie w takiej konwencji jest utrzymany. Mamy wrażenie, że film to
ciągły reportaż o pracownikach biura w niejakim Scranton. Powala mnie specyficzny humor tego serialu. Początkowo wydawał mi się jakiś taki... nijaki, ale kilka odcinków wystarczyło, żeby się wciągnąć. Biuro to
zbiorowisko najdziwniejszych postaci w jednym miejscu. Obraz nieco demotywujący, ale za to przezabawny! Moja ulubiona postać to zdecydowanie Dwight Shrute (na zdjęciu pierwszy po lewej) ze względu na jego "miłość" do natury i manie prześladowcze. Nie mam tutaj ulubionego odcinka, ale praktycznie każdy zawiera jakiś smaczek;)
Do moich ulubieńców zaliczają się jeszcze: "Greys Anatomy", czyli "Chirurdzy" głównie ze względu na wartką akcję i ciekawe przypadki, "Desperate Housewives", a więc "Gotowe na wszystko", choć tutaj muszę powiedzieć, że jakość serialu z sezonu na sezon się pogarsza, na koniec w tej kategorii "Gilmore Girls", czyli "Kochane kłopoty", bo uwielbiam atmosferę tego małego miasteczka, w którym rozgrywa się akcja, no i postaci są niesamowicie hmmm... interesujące? Kto oglądał, ten wie, o czym mowa;) Nie będę się tutaj dłużej rozpisywać na ich temat, bo do jutra nie odejdę od komputera;) A chciałabym jeszcze przejść do tymczasowych ulubieńców, a więc seriali, które odkryłam ostatnimi czasy i które pochłonęłam w try miga.
Pierwszym z nich jest "True Blood". Tak, wiem, kolejny serial o wampirach. Sama początkowo nie byłam do niego przekonana i nawet śmiałam się z mojego mężczyzny, co też on ogląda, ale ostatecznie po obejrzeniu mniej więcej dwóch pierwszych odcinków niesamowicie się wciągnęłam. Historia opowiada o mieszkańcach małego miasteczka w stanie Luizjana o wdzięcznej nazwie Bon Temps. Wszyscy wiedzą o istnieniu wampirów na świecie, które dysponują nawet swoim politycznym lobby (sic!), ale okazuje się, że nie są to jedyne dziwne stworzenia, które stąpają po naszej ziemi. Serial bywa momentami nieco drastyczny, ale stanowi miłą odmianę dla moim zdaniem nieco kiczowatej sagi "Zmierzch" (mam nadzieję, że fani wybaczą mi to określenie;)). Ulubiona postać to bez wahania Eric, bo jest taki tajemniczy i coś w sobie ma. Ulubiony sezon to sezon nr 2. Właśnie rozpoczęła się trzecia seria i niestety mam dość mieszane uczucia, póki co mnie nie wciągnęła za bardzo, co jednak nie zmienia faktu, że pierwsze dwie są godne polecenia.
I nadszedł czas na moje ostatnie odkrycie (ufff!), jest nim
"Glee". Serial bardzo świeży, dopiero zakończyła się pierwsza seria, jest on jednak zdecydowanie godny polecenia, zwłaszcza
dla fanów dobrej muzyki, gdyż właśnie o tym on opowiada, o muzyce.
Głównymi bohaterami są uczniowie śpiewający w szkolnym chórze. Akcja jest dość powierzchowna, takie tam damsko-męskie perypetie, pierwsze miłości, niechciane ciąże itp., ale oprawa muzyczna czyni serial zdecydowanie unikalnym. Ciekawe jest również zestawienie głównych bohaterów, którzy prezentują całą masę pokręconych osobowości: od wiecznie szykanowanej szarej myszki, poprzez odkrywającego swoją tożsamość geja, po zabiegające o popularność cheerleaderki, do tego dochodzi jeszcze nauczycielka z nerwicą natręctw i znęcająca się nad wszystkimi trenerka o w gruncie rzeczy gołębim sercu. Moja ulubiona postać? Zdecydowanie gej Kurt, bo jest przezabawny i słodki. Ulubiony odcinek? Tutaj skłaniałabym się raczej ku ulubionym gleeps`om, czyli w moim slangu, utworom muzycznym i ich tanecznej aranżacji. Są to w sumie trzy piosenki: "U Can`t touch this" MC Hammera wykonane w bibliotece
zobacz, "I Wanna Sex You Up"
zobacz i "Bust Your Windows" w wykonaniu Mercedes
posłuchaj.
Dobrnęłam do końca! Jupi!!! Ciekawa jestem, czy jeszcze jesteście ze mną??? Czy dotrwaliście do końca??? Pewnie już nawet zdążyła Wam się skończyć kawa... ;) Co myślicie o takich off-topach??? Dajcie znać w komentarzach, bo...
Pozdrawiam Was gorąco, jest 23:05, odmeldowuję się!
xoxo
(dziś) mojaSERIALOmania