Byłam wczoraj w Lush. Chciałam tylko popatrzeć, popodziwiać, powąchać. Oczywiście skończyło się na tym, że nie byłam w stanie wyjść z pustymi rękami.
Skusiłam się na szampon Ultimate Shine Shampoo, który już od dawna chciałam wypróbować i który ma nadawać piękny blask naszym włosom, oraz uwiedziona efektem kolorystycznym i zapachem na Bubble Bar Somewhere Over The Rainbow, której zadaniem jest stworzyć w naszej wannie bajecznie kolorową pianę.
Pani sprzedawczyni była na tyle uprzejma, że pozwoliła mi wybrać sobie darmową próbkę. Zdecydowałam się na produkt, z którym do tej pory nie miałam jeszcze do czynienia - balsam do ust Honey Trap.
Przy okazji dostałam gazetę Lush Times. Zadowolona z zakupów wróciłam do domu. Chciałam sprawdzić, ile kosztuje ów balsam do ust. I tu zaczęły się schody... Do czego zmierzam? Szukając ceny, przyjrzałam się bliżej składnikom tego produktu. Rzadko to robię, gdyż zasadniczo małą przywiązuję do tego wagę, zdziwiłam się jednak bardzo, widząc, że kosmetyk w swoim składzie zawiera parabeny (Methylparaben), a więc środki konserwujące. Zaintrygowana wertowałam gazetkę dalej i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że co drugi lush'owy specyfik jest "wzbogacany" o konserwanty. Poniżej na zdjęciu kilka przykładów (na zielono zaznaczono składniki naturalne, na czarno składniki pochodzenia chemicznego, parabeny znajdują się na końcu listy):
Czar prysł. O ile Lush nie obiecuje nam, że kosmetyki są w 100% naturalne (nie oszukujmy się, nawet najbardziej naturalne produkty zawierają w sobie odrobinę chemii), to logo firmy mówi, że są to "Fresh Handmade Cosmetics", a więc produkty produkowane ręcznie i przede wszystkim świeże. Nieco mnie to zastanawia, bo czy produkt zawierający środek konserwujący z ponad 12-sto miesięczną datą przydatności można uznać za świeży? Nie wspominając już o tym, że Methylparaben oraz Propylparaben zgodnie z dyrektywą unijną zostały oznaczone poniższą ikonką, która służy do opisu substancji szkodliwych dla zdrowia.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie chcę tutaj wyjść na hipokrytkę. W swojej kosmetyczce posiadam kilka produktów Lush, testuję różne ich specyfiki już od ponad roku, bardzo chętnie ich używam, jestem również generalnie zadowolona z ich działania. Przyznam się również, że balsam do ust tak mnie zachwycił, iż nawet rozważam jego zakup. Moje usta dawno nie były takie gładkie i miękkie. Po prostu cud, miód i orzeszki. Myślę, że mimo wszystko pewnie jeszcze tam wrócę. Zastanawiam się jednak, czy cała ta lush'owa oprawa, niezwykle mamiący marketing firmy, stawiający na prostotę i rzekomą ekologię, nie zakłada nam przysłowiowych klapek na oczy. Za lush'owe produkty płacimy grube pieniądze, czy jednak są one naprawdę tego warte???
Bardzo chciałabym poznać Wasze zdanie na ten temat. Przesadzam? Nie mam racji? Zaznaczam, że wszlkie informacje o substancjach szkodliwych dla zdrowia czerpię z wikipedii, blogów, YouTube i tym podobnych źródeł - chemikiem nie jestem, nie chcę więc też udawać eksperta w tej dziedzinie. Myślę, że może jednak warto podyskutować na ten temat, zwłaszcza że marka coraz bardziej zyskuje w Polsce na popularności. Co Wy na to?