W pierwszej kolejności chciałabym podziękować wszystkim, którzy śledzą mojego bloga i zechcieli wziąć udział w ankiecie. Bardzo liczę się z Waszym zdaniem:) Wyniki ankiety nie wypadły jednak jednoznacznie: 14 osób głosowało za krótszymi postami, 25 za dłuższymi, a więc zdania są dosyć podzielone. Podążając za filozofią stoików, postanowiłam w związku z tym zastosować metodę "złotego środka" i publikować posty średniej długości. Myślę, że z takiego rozwiązania każdy powinien być zadowolony:)
A teraz do rzeczy...
Ostatnio dziwnym trafem w mojej kosmetyczce uzbierało się sporo produktów przeznaczonych do pielęgnacji dłoni, głównie kremy, powiedziałabym, ze średniej półki, dość trudno dostępne w Polsce, ale jednak nie nieosiągalne. Jako że zanim wydamy większą sumę pieniędzy na określony kosmetyk, warto rozważyć, czy jego zakup (dodatkowo wiążący się najczęściej z wysokimi kosztami przesyłki) w ogóle się opłaca, pomyślałam, że skrobnę kilka słów na temat "specyfików", które testowałam w przeciągu dobrych ostatnich kilku miesięcy.
No to do dzieła!
W pierwszej części "Sagi" rzecz będzie o kremach typowo do rąk: "Helping Hands" i "Handy Gurugu" marki Lush. Wyrażenia "typowo do rąk" używam tutaj do określenia produktu, który zasadniczo służy do smarowania dłoni (istnieją również "specjalistyczne" kremy, przykładowo do pielęgnacji skórek, ale o tym będzie mowa kiedy indziej;)).
Krem "Helping Hands" kupiłam z myślą o moim mężczyźnie, który ma tendencję do suchych dłoni. Oczywiście nie omieszkałam i sama produkt co nieco przetestować, a jakże;) Według zapewnień ekspedientki we frankfurckim Lush`u jest to specyfik o bardzo silnych właściwościach odżywczych, który powinien być w stanie uleczyć nawet najbardziej spracowane dłonie. Zaleca się go osobom, które przykładowo pracują na budowie lub mają styczność ze środkami chemicznymi (głównie czyszczącymi). Główny składnik to wyciąg z rumianku rzymskiego, który ma właściwości nawilżające i kojące, wyciąg z lnu zwyczajnego, który działa ochronnie, olejek migdałowy, masło shea i inne. Krem ma konsystencję gęstego jogurtu, łatwo się wchłania i jedynie na krótko pozostawia tłustawą warstwę na dłoniach. Za jego wadę można uznać niezbyt przyjemny zapach, który, co prawda, nie jest drażniący, ale do kwiatków na łące zdecydowanie mu daleko;) Świadczy to jednak o tym, że produkt nie został wzbogacony o sztuczne aromaty tylko po ty, by umilić nam jego użytkowanie. Ponadto, od dawien dawna wiadomo przecież, że lekarstwo, które pomaga, najczęściej gorzko smakuje, można więc powiedzieć, że tak właśnie jest i w tym przypadku, bowiem krem bardzo dobrze pielęgnuje. W skali od 1 do 5 "Helping Hands" dostaje ode mnie 4 pkt (-0,5 pkt. za zapach i -0,5 pkt. za cenę, koszt to ok. 10 Euro).
Kolejny bohater dzisiejszego odcinka to krem "Handy Gurugu". Skąd ta nieco zabawna dla polskiego ucha nazwa? Otóż masło shea, które jest głównym składnikiem kremu (drugie na liście "Ingridients") pochodzi podobnież z wioski Gurugu w Ghanie. Ile w tym prawdy? To już wiedzą tylko pracownicy Lush;) Główny składnik "Gurugu" to olejek różany, który ma niezwykle szerokie zastosowanie w przemyśle kosmetycznym, następnie masło shea, gliceryna, kwas stearynowy, bio olejek migdałowy, świeży sok z cytryny i inne. Krem ten ma o wiele gęstszą konsystencję niż Helping Hands, jest również o wiele bardziej tłusty, do tego stopnia, że po wtarciu produktu w dłonie wciąż pozostaje na nich klejąca się warstwa kosmetyku. Nie jest to komfortowe uczucie, osobiście mam wtedy wrażenie, że dotykając czegoś (nie daj Boże w tramwaju lub innym środku komunikacji miejskiej!), cały "okoliczny" brud przykleja mi się do dłoni - za to duży minus! Być może zimą będzie sprawował się lepiej, zobaczymy. Nie mogę natomiast narzekać na zapach, krem pachnie bardzo przyjemnie, choć ciężkawo i sądzę, że osobom o wrażliwym nosie może to przeszkadzać. W ogólnej ocenie "Handy Gurugu" zasługuje na max. 3 pkt (-1 za tłustą konsystencję, -0,5 za ciężkawy zapach, -0,5 za cenę, koszt to ok. 10 Euro). Osobiście odradzam ten produkt, obecnie stosuję go tylko na noc, bo w dzień, jak wspominałam wyżej, efekt "lepkich rąk" bardzo mi przeszkadza, na pewno nie kupię go ponownie, gdyż z dłońmi cudów również nie czyni.
Koniec końców wniosek nasuwa się prosty: również do marki Lush nie można podchodzić bezkrytycznie. Jak każda firma kosmetyczna ma produkty lepsze i gorsze, dlatego zanim kupicie jakiś produkt, warto na jego temat trochę poczytać, poszukać recenzji na blogach (np. u mnie, ha ha!;)) albo na YouTube. W ten sposób możecie z pewnością zaoszczędzić kilka cennych "groszy". A może już macie swój idealny produkt do pielęgnacji dłoni i nie musicie szukać dalej? Bardzo jestem ciekawa:)
Pozdrawiam
xoxo
M.
P. S. Już teraz zapraszam Was na kolejną część "Sagi", tym razem w roli głównej wystąpi marka The Body Shop:)