poniedziałek, 26 grudnia 2011

Manya stylizowanya vol. 3

Każda paczka od firmy KEMON jest dla mnie wielkim zaskoczeniem. Kurier niespodziewanie puka do drzwi i zostawia przesyłkę o niewiadomej zawartości, która jednak zawsze cieszy oko i... włosy :))) Tym razem przywędrowały do mnie dwa kosmicznie wyglądające produkty do stylizacji linii Hair Manya: bardzo mocno utrwalający spray do włosów Adrenaline oraz lakier do włosów w sprayu Actyve Work.


Wielokrotnie zdołałam się już przekonać, że produkty Hair Manya do najzwyklejszych kosmetyków stylizacyjnych nie należą i zawsze potrafią mnie czymś zaskoczyć. Ich testowanie to prawdziwa przygoda, dlatego i tym razem byłam bardzo ciekawa rezultatów na głowie :))).


Andrenaline to lakier do włosów zawierający w swym składzie żywice, które bardzo silnie utrwalają nawet najwymyślniejsze fryzury. Wystarczy odrobina, żeby nasza czupryna trzymała się w ryzach. Silne utrwalenie ma swoje wady i zalety. Rewelacyjnie sprawdza się w przypadku bardziej skomplikowanych uczesań, koków, upięć, kiedy planujecie przetańczyć całą noc. Przy codziennych uczesaniach fryzura może jednak wydawać się nazbyt utrwalona, sztywna, nieruchoma. Ja Andrenaline rezerwuję sobie na wielkie wyjścia, karnawałowe imprezy, wesela itp. Przy tym stopniu utrwalenia mogę być pewna, że pomimo wywijanych na parkiecie hołubców moje uczesanie pozostanie nienaruszone, a wokół mnie będzie roztaczać się przyjemna woń egzotycznych owoców ;).


Actyve Work natomiast to lakier zapewniający elastyczność i objętość, nabłyszcza włosy i chroni je przed szkodliwym działaniem promieni UV. Bardzo się polubiliśmy. Przede wszystkim produkt nie zawiera aerozolu, dzięki czemu aplikacja odbywa się za pomocą pojedynczych psiknięć, które umożliwiają swobodne dozowanie i zapobiegają tworzeniu się na głowie skorupy. Produkt przyjemnie pachnie drzewem sandałowym, solidnie utrwala bez nadmiernego usztywniania fryzury, może nie nabłyszcza spektakularnie, ale dzięki temu efekt końcowy jest naturalny, a włosy trzymają się w ryzach. To lubię! :)

Jedyne, co w produktach nie przypadło mi do gustu, to - jak można się spodziewać - ich cena. 250 ml Adrenaline kosztuje 57 zł, 250 ml Actyve Work aż 72 zł. Stawki są iście zaporowe. Pamiętajmy jednak, że jakby nie było są to produkty profesjonalne, przeznaczone głównie do używania w salonach fryzjerskich, no i przede wszystkim skuteczne, a za skuteczność niestety czasami trzeba słono zapłacić. Z ofertą marki KEMON możecie się zapoznać na stronie kemon.pl, produkty możecie natomiast zakupić m. in. na stronie lokikoki.pl.

P. S. KEMON i mojaKOSMETYKOmania grają również na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Zajrzyjcie TUTAJ i TUTAJ i zagrajcie z nami :))).

piątek, 23 grudnia 2011

Wesołych...

Drogie Czytelniczki,
i ja życzę Wam zdrowych i wesołych Świąt Bożego Narodzenia,
żeby upłynęły Wam one w zadumie i radości,
żebyście spędziły je w gronie najbliższych,
żebyście pofolgowały swojemu łakomstwu bez zbędnych wyrzutów sumienia;),
 żeby Mikołaj przewiózł Was na swoich sankach;)
i żeby pod choinką zostawił dla Was wymarzone prezenty,
żeby zabawa Sylwestrowa była szampańska
i żeby skok w Nowy Rok był na przysłowiowe "cztery łapy" 
:)))


Do zaklikania już wkrótce
Ściskam!

środa, 21 grudnia 2011

3... 2... 1... Gramy!

Kochani, wreszcie ruszyła akcja WOŚP we współpracy z marką KEMON i bloggerkami!!! :))) Jest mi niezmiernie miło, że mogę być jej częścią i Was również gorąco zachęcam do tego. O akcji pisałam już TUTAJ, więcej dowiedzieć się możecie również na jej oficjalnej stronie nomek.pl.


Jeśli chcecie, żeby ten przesympatyczny chłopiec zamieszkał razem z Wami, weźcie udział w licytacji odbywającej się TUTAJ, na stworzonym specjalnie na potrzeby WOŚP serwisie allegro. Każda złotówka uzyskana ze sprzedaży Nomków zasili konto Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.  W tym roku gramy z pompą! Pieniądze ze zbiórki zostaną przeznaczone na urządzenia ratujące życie wcześniakom oraz na pompy insulinowe dla kobiet ciężarnych z cukrzycą.

Mam nadzieję, że weźmiecie udział w zabawie i być może zrezygnujecie z małej kosmetycznej przyjemności na rzecz potrzebujących. Do zobaczenia na finale 8 stycznia 2012 r.! :D

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Jest mus?

Będąc wielką fanką podkładu Revlon Colorstay, po przeczytaniu kilku pochlebnych recenzji na temat jego mineralnej wersji w musie doszłam do wniosku, że mus jest, żeby go przetestować na własnej skórze ;))). Podkład jest ogólnie dostępny na allegro w całej gamie kolorystycznej (030 Light, 040 Light Medium, 050 Light Medium/Medium, 060 Medium, 070 Medium Deep, 080 Deep), ja zdecydowałam się na odcień 030 Light i wraz z przesyłką za tubkę o pojemności 30 ml zapłaciłam ok. 27 zł.

Początkowo miałam spore trudności z okiełznaniem tego produktu. Nie sprawdzał się nakładany pędzlem typu "flat top", "duo fibre", klasycznym pędzlem do podkładu, różowym jajem. Najlepszym narzędziem do aplikacji okazały się moje własne palce. Podkład ma faktycznie formę lekkiego musu, przed użyciem warto wstrząsnąć tubką, aby zawartość nabrała jednolitej konsystencji (produkt lubi się rozwarstwiać). Podczas nakładania mus niemalże sunie po twarzy (uwaga na silikony!), ale mimo to do pokrycia całej jej powierzchni potrzeba dość sporej ilości produktu, w moim przypadku więc wydajność to jedynie pobożne życzenie.
Jeśli spodziewacie się krycia porównywalnego do tradycyjnego Colorstay`a, obawiam się, że będziecie srodze zawiedzione. Maskowanie niedoskonałości jest minimalne, podkład raczej jedynie wyrównuje koloryt cery, dodatkowo lubi podkreślać suche skórki. Jedyne, czego nie można mu odmówić, to trwałość - ta jest porównywalna do jego fluidowego brata. Nałożony rankiem i przypudrowany potrafi wytrwać bez poprawek cały dzień.

Czy jest więc mus, żeby mieć mineralną wersję Revlon Colorstay? Moim zdaniem musu nie ma ;). Ja będę się trzymać tradycyjnej wersji. Bez wątpienia jest to jednak ciekawa alternatywa dla ciężkich podkładów w gorące dni. Moja tubka na zużycie będzie musiała w związku z tym trochę poczekać... :) A Wy co sądzicie?

czwartek, 15 grudnia 2011

Lubię to! :)

W poprzedniej notce pisałam o produktach do włosów, które kompletnie nie przypadły mi do gustu. Dziś dla odmiany napiszę o tym, czego w ostatnich tygodniach używam z prawdziwą przyjemnością. Są to kosmetyki brytyjskiej marki Henna WAX, a dokładniej rzecz biorąc głęboko oczyszczający szampon do włosów z prowitaminą B5 oraz ochronna, nawilżająca odżywka do włosów słabych i matowych.


Szampon przeznaczony jest przede wszystkim do włosów narażonych na szkodliwy wpływ czynników środowiskowych, które sprawiają, że włosy stają się słabe i łamliwe. Wg producenta produkt dogłębnie penetruje włos i skórę głowy, dokładnie je oczyszczając (cena: 19,75 zł za 200 ml).

Po ok. 2 tygodniach testów mogę stwierdzić, że marka słów na wiatr nie rzuca. Obietnice zdecydowanie znajdują swoje pokrycie w rzeczywistości. Po zastosowaniu włosy są lekkie, sypkie, wyraźnie oczyszczone. Skład może nie powala na kolana, ale szampon nie zawiera silikonu, za co należy mu się spory plus. Jedyny minus to dość silnie naelektryzowane włosy po umyciu. Nie jest to jednak nic, z czym kobieta nie byłaby w stanie sobie poradzić ;))).

Odżywka bez spłukiwania ma natomiast za zadanie łagodzić podrażnienia skóry głowy wywołane substancjami drażniącymi lub zabiegami fryzjerskimi, nawilżać włókno włosowe, zmniejszać jego podatność na rozdwajanie, ułatwiać rozczesywanie. Formuła bez spłukiwania ma zapewniać włosom ochronę przed szkodliwymi wpływami środowiska oraz gorącym powietrzem suszarki (cena:20,30 zł za 150 ml).

Trudno mi ocenić, czy odżywka łagodzi podrażnienia. Z pewnością mogę stwierdzić, że podczas jej stosowania nie doświadczyłam dyskomfortu związanego ze swędzeniem skóry głowy, który zdarza mi się przy stosowaniu niektórych szamponów. Odżywkę używam codziennie na osuszone ręcznikiem włosy i przyznaję, że zdecydowanie ułatwia ona rozczesywanie bez zbędnego obciążania czupryny silikonami. Jest to naprawdę fajny produkt, szybki w stosowaniu. Ogromny plus należy się za atomizer, dzięki któremu aplikacja trwa dosłownie 3 sekundy :))).

Stosowałyście któreś z produktów Henna WAX? Jeśli nie, zaglądajcie na bloga, wkrótce kilka czytelniczek będzie miało szansę wygrać zestaw produktów tejże marki :).

Disclaimer: Produkty Henna WAX zostały mi nieodpłatnie udostępnione do testów, fakt ten nie miał jednakże żadnego wpływu na treść zamieszczonej tu recenzji.

czwartek, 8 grudnia 2011

Fuzja natury

Będąc dawniej fanką odżywek bez spłukiwania Pantene Pro-V, ucieszyłam się na możliwość przetestowania najnowszej serii tej marki Nature Fusion. Założeniem linii jest kompleksowa pielęgnacja w 4 krokach: poprzez oczyszczający szampon, odżywkę bez spłukiwania, odbudowującą maskę nawilżającą oraz serum ochronne.

Już na wstępie Wam powiem, że "achów" i "ochów" nie będzie, co więcej, moim skromnym zdaniem ta seria to kosmetyczna klapa, ale po kolei...

W pierwszej kolejności wzięłam się za testowanie szamponu. Po tego typu produktach cudów nigdy się nie spodziewam. Szampon to szampon, ma oczyszczać i już. Ten niby swoją funkcję spełnia, włosy wydają się lekkie i sypkie, ale niestety nie na długo. Szampon zapobiega puszeniu, ale jednocześnie obciąża włosy i nie przeciwdziała ich przetłuszczaniu się. Bez wątpienia zużyję produkt do końca, ale bez większej przyjemności i po kolejną butelkę z pewnością nie sięgnę.

Drugim przetestowanym przeze mnie kosmetykiem było ochronne serum. Według producenta produkt ten pozostawia włosy mocne, lśniące i jedwabiście gładkie, zmniejsza puszenie i ułatwia rozczesywanie. Osobiście wzmocnienia struktury włosa jakoś szczególnie nie dostrzegłam, ale trzeba przyznać, że kosmetyk faktycznie przeciwdziała puszeniu i rozczesywanie włosów po umyciu czyni czystą przyjemnością. Należy jednak bardzo uważać, by nie przesadzić z ilością. W moim przypadku dobrze sprawdza się tutaj zasada: im mniej, tym lepiej ;).
Później przyszła kolej na odżywkę, która ma za zadanie uzupełniać działanie szamponu Nature Fusion, odżywiać i wzmacniać włosy od nasady aż po same końce. Jako że jest to kosmetyk, który trzeba z włosów spłukać, nie nadaje się on moim zdaniem do codziennego stosowania. Odżywka widocznie wygładza strukturę włosa, co - jak mniemam - jest efektem działania silikonów i sprawia, że grzebień po mokrych czuprynie sunie dosłownie jak po maśle. Myślę, że może ona sprawdzić się u osób o długich włosach mających trudności z ich rozczesywaniem, u mnie sprawiała jednak, że moje krótkie kłaki szybko robiły się oklapnięte.


Na koniec w ruch poszła maska, która powinna przywracać włosom optymalny poziom nawilżenia i chronić je przed uszkodzeniami. Zawiera ona rzekomo dwa razy więcej substancji odżywczych niż zwykła odżywka do spłukiwania. Wg producenta należy stosować ją raz w tygodniu przez 2 min. Chciałabym tu zwrócić szczególna uwagę na owe "2 min.", bo informacja ta mnie niebywale rozśmieszyła ;D. Nie wiem, w jaki sposób kosmetyk jest w stanie zdziałać regeneracyjne cuda na naszej głowie w tak krótkim czasie! Moim zdaniem rozumie się samo przez się, że możliwe jest tu jedynie działanie powierzchowne w postaci chemicznej bomby. Efekt jest taki, że po jej zastosowaniu mam ochotę od razu ponownie umyć włosy.



Podsumowując stwierdzam, że nazwa serii Nature Fusion została nadana zdecydowanie na wyrost (dla znających się na rzeczy zamieszczam poniżej składy). Nie chcę Was ani zachęcać, ani zniechęcać do zakupu. Każdy wie, co mu służy najlepiej i jest w stanie mniej więcej ocenić, czy dany produkt u niego się sprawdzi. Dodam jeszcze, że moje włosy są cienkie, niepodatne na układanie, trudne do uniesienia u nasady głowy, dlatego osobiście dyskwalifikuję wszystkie produkty, które będą je dodatkowo obciążać. Być może jednak komuś takie kosmetyki służą... Wierzę, że jesteście w stanie dokonać właściwego wyboru same :))).



wtorek, 6 grudnia 2011

Mój list do M.

Ostatnio z wielkim zainteresowaniem przeglądam na różnych blogach listy do św. Mikołaja/Gwiazdora/Pierwszej Gwiazdki/Dziadka Mroza itp. itd. Zainspirowana i ja postanowiłam podzielić się z Wami moją listą prezentów. O dziwo, znalazło się na niej całkiem niewiele produktów kosmetycznych. Jeśli chodzi o tę kategorię, generalnie mogę się chyba uznać za osobę niemalże w pełni ukontentowaną, co nie zmienia faktu, że parę perełek jeszcze chętnie bym przygarnęła ;))). Lista życzeń zależy też najczęściej od sytuacji życiowej, w której się aktualnie znajdujemy, a że już po Świętach przeprowadzam się do mojego własnego M, znalazło się na niej kilka nietypowych rzeczy. Zresztą zobaczcie same:)))

I. Guerlain Meteorites
źródło zdjęcia: cokupic.pl
Owiane legendą meteoryty od Guerlain goszczą na świątecznej liście z pewnością nie tylko u mnie :))) Bardzo bym chciała  mieć sposobność przekonać się o ich "mitycznych" właściwościach na własnej skórze :))).


II. Perfumy

źródło zdjęcia: beautydavne.blogspot.com

Pod choinką chętnie znalazłabym jakiś aromatyczny i otulający zapach. Aktualnie po głowie chodzi mi któreś z jabłuszek DKNY.



III. Szczoteczka Clarisonic


źródło zdjęcia: clarisonic.com

Kolejny z produktów owianych legendą, który od dawien dawna kołacze mi już w głowie. Cóż, pomarzyć zawsze można ;))).

IV. Stos książek
źródło zdjęcia: recoveringgrace.org
Dziś sporządziłam listę książek, które chciałabym przeczytać. Znalazły się na niej m.in. następujące tytuły:
"Cukiernia pod Amorem" t. 3 Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, "Sto lat samotności" Gabriela Garcii Marqueza, "Lala" Jacka Dehnela, "Kobieta bez twarzy" Anny Fryczkowskiej, "Panny i wdowy" Marii Nurowskiej. Nie pogniewałabym się, gdybym pod choinką znalazła którąś z nich :))).


V. Koralik PANDORA


źródło zdjęcia: pandora.net
Może być ten, ale może być również zupełnie inny. Możliwości jest wiele! :))))

VI. Remont "M"

źródło zdjęcia: remont-mieszkania.pl
Przyjmę wszystko: deski podłogowe, płytki, meble kuchenne, zestaw sypialniany oraz solidną ekipę remontową :D

 
I na koniec to, co chcę najbardziej, czego pragnę i pożądam...

VII. Kociątko rasy Neva Masquarade

źródło zdjęcia: koty.org.pl


Chętnie zaopiekuję się jednym niebieskookim puszkiem, będę karmić i kochać. Jestem totalnym miłośnikiem zwierząt i nie wyobrażam sobie budowania własnego domowego ogniska bez jakiegoś czworonoga. Jeśli nie uda się pod choinkę, to może na urodziny, które obchodzę w styczniu. Prędzej czy później kotecek musi być mój :D.

To by było na tyle. W sumie lista wyszła krótka ;))). Być może ktoś z moich bliskich trafi na tę notkę i zrobi z niej właściwy użytek ;D. 



Chętnie dowiem się też, co Wam się marzy od Świętego. Napiszcie w komentarzach lub podajcie linki do swoich notek, będzie mi miło :))).

sobota, 3 grudnia 2011

Zagracie z nami?

Nowy Rok zbliża się coraz większymi krokami a wraz z Nowym Rokiem zbliża się kolejny, już XX finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, który tym razem zaplanowano na 8 stycznia 2012 r. Pamiętam, jaką frajdę miałam jeszcze w liceum, pracując jako wolontariusz i zbierając na ulicach pieniądze do puszek. Czułam wtedy, że jestem częścią czegoś ważnego.

Dziś znowu mam okazję się tak poczuć i tym uczuciem chciałabym zarazić również i Was. Producent kosmetyków do włosów KEMON zaprosił mnie do wspólnej gry na rzecz WOŚP. Już od 2004 r. salonu fryzjerskie na terenie całej Polski zbierają fundusze dla fundacji. W dotychczasowych sześciu finałach fryzjerzy zebrali niebagatelną sumę 851 519,70 zł! W zeszłym roku udało się zebrać 170 748,57 zł, w tym roku fundusze zbierane są na urządzenia do ratowania życia wcześniaków oraz na pompy insulinowe dla kobiet ciężarnych z cukrzycą. Gromadząc wspólnie siły, może 8 stycznia uda nam się pobić ten rekord?



Jak możemy pomóc? 
Maskotką akcji jest Nomek, pluszowy chłopiec trzymający w rękach wośpowe serduszko. Już dzisiaj możecie polubić go na Facebook`u (>>>KLIK<<<) i rozreklamować akcję wśród znajomych (oficjalną stronę akcji znajdziecie >>>TUTAJ<<<). Wkrótce wiele blogów kosmetycznych, w tym i mojaKOSMETYKOmania, wystawi Nomki sygnowane własnym imieniem w specjalnym serwisie aukcyjnym allegro. Dochód ze sprzedaży w całości wesprze konto WOŚP. Akcja ruszy najprawdopodobniej 10 grudnia, więc bądźcie w gotowości :))). O rozpoczęciu nie omieszkam Was oczywiście poinformować :D.

Więc jak będzie, zagracie z nami?:)))
 

środa, 30 listopada 2011

Dzień Darmowej Dostawy

źródło: supplysalons.com
Dziewczyny, dziś jest Dzień Darmowej Dostawy. Jeśli planowałyście ostatnimi czasy jakieś zakupy kosmetyczne, dzisiaj jest najlepsza pora, żeby złożyć zamówienie i zaoszczędzić parę groszy na listonoszu ;))). Pamiętajcie jednak, żeby najpierw sprawdzić, czy dany sklep bierze udział w akcji. Tutaj >>>>>www.dziendarmowejdostawy.pl<<<<< możecie sprawdzić, czy sprzedawca znajduje się na liście.

Ja się pokuszę o zakup kilku BB kremów z AsianStore, a Wy? Miłego buszowania w sieci :)))

niedziela, 27 listopada 2011

Hot or not?

Lubię jesień, choćby z tego względu, że wreszcie można bezkarnie nosić ciemne kolory na paznokciach. Jestem fanką wszelkich vampowych odcieni, wydają mi się bardzo charakterne. Dziś chciałabym Wam pokazać dość nietypową mieszankę vampu z burleską, mianowicie odcień OPI Teasy-Y Does It z zeszłorocznej kolekcji Burlesque.


Kolor to bardzo ciemny burgund, który dzięki całemu mnóstwu czerwono-złotych drobinek w dziennym świetle wcale nie wygląda na czarny, w sztucznym zaś nabiera za ich sprawą cudownego winnego blasku. Jest to lakier idealny dla tych, którzy lubią ciemnie odcienie na paznokciach w połączeniu z odrobiną bling-bling :))). Zazwyczaj nie przepadam za tego typu wykończeniem, ale w tym wydaniu całkiem mi się podoba, choć przyznam szczerze, że wielkich ochów i achów mimo wszystko we mnie nie wzbudza ;))). Myślę, że jest to fajna alternatywa dla dość płaskiego odcienia Lincoln Park After Dark. 

A Wy co sądzicie? Hot or not?:)))

piątek, 25 listopada 2011

Sokoli wzrok?

Gdybyście zliczyły czas, który każdego dnia spędzacie przed komputerem, wynik byłby w sekundach, minutach czy godzinach? Ja przed ekranem siedzę w pełnym skupieniu bite 8 h w pracy i później jeszcze dobrych kilka godzin w domu, a to na portalach społecznościowych, a to przeglądając blogi, a to oglądając seriale... Po takim dniu nasze oczy bywają naprawdę zmęczone, a zmęczona ślipia równają się najczęściej zmęczeniu całego organizmu. Jak temu zapobiegać? Po pierwsze ograniczyć czas spędzany przed komputerem ;))), po drugie częste zmęczenie oczu może oznaczać wadę wzroku, warto więc udać się po poradę do okulisty, po trzecie można zastosować odpowiednie krople.


Ostatnio miałam przyjemność testować krople Starazolin HydroBalance One, których stosowanie zaleca się, gdy nasze oczy narażone są na działanie drażniących czynników (kurzu, dymu, klimatyzacji, wiatru, chlorowanej wody i innych), przy obniżonej częstości mrugania spowodowanym długotrwałym oglądaniem tv, czytaniem, pracą przed monitorem, prowadzeniem samochodu a także gdy jesteśmy użytkownikami soczewek kontaktowych.

Do tej pory tego typu produkty były mi obce, bo nigdy jakoś nie odczuwałam potrzeby ich stosowania. Dla mojego mężczyzny tymczasem jest to jeden z głównych akcesoriów w pracy. Jak widać więc różni ludzie, różne potrzeby. Krople faktycznie przynoszą ulgę. Często wydaje mi się, że po pracy jestem fizycznie wykończona, efekt ten znika jednak, gdy pozwalam swoim oczom odpocząć. Starazolin zdecydowanie wspomaga ten proces.
Krople możecie również z powodzeniem zastosować w codziennym makijażu do... nakładania na mokro pigmentów :))). Płyn jest nieco oleisty, dzięki czemu nie wysusza powiek jak woda, cienie po aplikacji są również niezwykle trwałe. To taki mały myk, który kiedyś podpatrzyłam na YouTube ;))).

Jedna rzecz, której jednak nie mogę przeboleć, to opakowanie. W paczce znajduje się 12 ampułek po 0,5 ml (cena: 17 zł). Na jedną aplikację płynu jest zdecydowanie za dużo, ampułki nie da się niestety ponownie zamknąć, więc albo zużywamy wszystko od razu, albo reszta ląduje w koszu. Takie rozwiązanie według mnie jest zupełnie niepraktyczne i tylko zmusza użytkownika do tego, by kupować produkt częściej. Dobra wiadomość jest jednak taka, że producent oferuje także opakowanie o pojemności 10 ml (cena: 15 zł), które jest wielokrotnego użytku.

Krople to rzecz przydatna, ale dla mnie, mimo iż sokolim wzorkiem cieszyć się nie mogę, z pewnością nie niezbędna, nie sądzę więc, żeby na stałe zagościły w mojej kosmetyczce. A Wy używacie tego typu specyfików?
   

sobota, 19 listopada 2011

Krem rodzinny

Dziś mam dla Was recenzję Rodzinnego Kremu Pielęgnacyjno-Ochronnego do twarzy i ciała marki FLOS-LEK (cena: 15,45 zł za słoik 250ml). Według producenta jest to produkt hipoalergiczny dla całej rodziny. Jego zadaniem jest ochrona skóry przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych, takich jak wilgoć, wiatr, niska temperatura, wysuszone centralnym ogrzewaniem lub klimatyzacją powietrze. Kosmetyk ma zapewniać długotrwałe nawilżenie, łagodzić podrażnienia, zmniejszać uczucie napięcia i szorstkości, a także pozostawiać skórę miękką i delikatną.

Kierując się opisem, można by powiedzieć, że jest to produkt idealny na aktualną porę roku, kiedy nasza skóra domaga się szczególnej ochrony przed działaniem czynników zewnętrznych.  Krem jest treściwy, ciężki w swej konsystencji. Wydawałoby się, że dzięki tym właściwościom będzie nawilżał bardzo solidnie. Niestety... moich oczekiwań do końca nie spełnił. Owszem skóra po zastosowaniu wydaje się odżywiona, ale tylko na chwilę. Po wieczornej aplikacji przy aktualnie wysuszonym centralnym ogrzewaniem powietrzu rano czuję już lekkie swędzenie, co dla mnie jest wyraźnym znakiem, iż kosmetyk nie spełnił swej roli i moja skóra w dalszym ciągu woła "pić".  Pomimo zapewnień producenta o łatwości nakładania krem rozprowadza się bardzo tępo, potrzebuje również dobrą chwilę, żeby się wchłonąć. Brak długotrwałych efektów nie rekompensuje utrudnionej obsługi. Na skórze twarzy produktu nie testowałam, gdyż, co tu dużo gadać, po prostu nie mam odwagi...

Myślę, że krem może sprawdzić się u osób o niewymagającej cerze. Jego niewątpliwą zaletą jest spora uniwersalność. Ze względu na neutralny zapach przypominający nieco produkty Nivea z powodzeniem stosować mogą go również mężczyźni. Kosmetyk zyskał także pozytywną opinię Centrum Zdrowia Dziecka, a więc i dla najmłodszych powinien być odpowiedni. Summa summarum w jednym mogę przyznać producentowi rację - bez wątpienia jest to prawdziwy krem rodzinny :).

Skład INCI: Aqua, Paraffinum Liquidum, Ethylhexyl Stearate, Octyldodecanol, Isopropyl Myristate, Glycerin, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Synthetic Beeswax, Cera Alba, Glyceryl Oleate, Phenooxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Propylene Glycol, Zinc Stearate, Stearoxy Dimethicone, Magnesium Sulfate, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Parfum.

niedziela, 13 listopada 2011

Dla tych, co boją się duchów :)))

Lubicie się bać? Ale tak nie za bardzo... Lubicie historie o duchach? Ale tylko te trochę mniej straszne... Lubicie opowieści o dziwnych stworach, które rzekomo żyją wśród nas? Ale tylko o tych dobrych, nie robiących nikomu krzywdy... Jeśli na wszystkie pytanie odpowiedziałyście twierdząco, to powieść "Spadek" J. D. Bujak jest zdecydowanie dla Was :))).

Książka opowiada historię młodej lekarki Małgorzaty, która otrzymuje w spadku kamienicę i z nadmorskiego Gdańska przeprowadza się do położonego na południu Krakowa. W budynku szybko zaczynają dziać się dziwne i niepojęte dla twardo stąpającej po ziemi Megi zjawiska, wokół zaś kręcą się coraz dziwniejsi ludzie...

Osobiście fanką historii o duchach nie jestem. Z natury bywam typem dość strachliwym. Tym razem jednak postanowiłam zaryzykować i nie żałuję!  Opisy zjawisk paranormalnych są naprawdę fenomenalne. Pogrążając się w lekturze, na własnej skórze jesteśmy w stanie poczuć zimny powiew w pokoju i dreszczyk emocji. Historia budynku potrafi wzbudzić prawdziwe zainteresowanie czytelnika. Czy mury i kiedyś zamieszkujące je osoby mogą chcieć nam coś powiedzieć? Okazuje się, że tak! Sami bohaterowie wzbudzają już nieco mniejsze emocje. Opowieść o międzyludzkich relacjach wydaje się chwilami niezbyt wiarygodna, wątek damsko męski nieco tandetny, zakończenie znowu zbyt efekciarskie i "na fali" (nie chcę zdradzać szczegółów, ale po tym jak dobrniecie do ostatnich stron powieści, zrozumiecie, o co mi chodzi ;)). Z drugiej jednak strony, czy książce traktującej o duchach w ogóle można zarzucać brak wiarygodności? Przecież cała akcja z założenia ma być niewiarygodna! I to lubię, bo potem nie muszę się długo bać :D.

Summa summarum mogę powiedzieć, że książkę czyta się świetnie i cieszy mnie, że tak dobra literatura rozrywkowa powstaje również w Polsce. Chętnie obejrzałabym film na bazie tej historii. A Wy co sądzicie? Czytałyście już? Przeczytacie kiedyś?

sobota, 12 listopada 2011

Cisza w eterze...

Exhibition of Jean-Michel Folon

Cicho tutaj ostatnio... chwilowo nie mam zupełnie głowy do blogowania. Spowodowane jest to tym, że jestem właśnie na etapie poszukiwania swoich własnych czterech ścian i dosłownie 24 h moją głowę zaprzątają myśli dotyczące metraży, układów pokoi, pionów, instalacji itp. itd. Nigdy nie sądziłam, że będzie to decyzja tak trudna... Byłam dziś w centrum handlowym i powiem Wam, że z tego wszystkiego nie miałam nawet ochoty oglądać wystaw, nie wspominając już o zakupach. Może to i lepiej, bo łatwiej będzie mi zacisnąć nieco pasa ;))).

Co za tym idzie, zakup kosmetyków ograniczyłam niemalże do zera, mam w zanadrzu jeszcze kilka recenzji, ale w tej chwili kompletnie brak mi weny do pisania. A może macie ochotę na recenzję prezentowanych ostatnio przeze mnie książek? Nie zdążyłam jeszcze, co prawda, przeczytać wszystkich, ale chętnie podzielę się z Wami wrażeniami z tych, które już udało mi się pochłonąć.

Mam nadzieję, że jesień nie daje się Wam jakoś szczególnie we znaki i że nie dopadła Was listopadowa depresja. Powiem Wam w sekrecie, że ja dla odstresowania grywam wieczorami w Simsy, bo w końcu nie ma to jak wieść w pełni poukładane i bezstresowe, wirtualne życie ;))).

Ściskam Was gorąco i do zaklikania!

sobota, 5 listopada 2011

Siła sugestii

Swego czasu zarówno w kosmetycznej blogosferze jak i na YouTube bardzo głośno było o odżywce do włosów Biovax marki L`biotica. Produkt niczym salonowy lew krążył po najbardziej poczytnych blogach i gościł niemalże na każdym oglądanym przeze mnie swego czasu kanale urodowym. I jak tu nie ulec sile sugestii? Oczywiście musiałam spróbować i o rzekomym cudownym działaniu przekonać się na własnych włosach. Odżywkę do włosów przetłuszczających się zakupiłam w Superpharm w promocyjnej cenie ok. 20 zł za słoik o pojemności 250 ml, cena regularna waha się w granicach 30-35 zł.


Odżywka ma postać intensywnie regenerującej maseczki zawierającej wyciąg z pokrzywy, miodu oraz henny. Jej zadaniem jest nie tylko odżywienie włosów, ale również regulacja wydzielania sebum. Produkt nie zawiera parabenów, SLS-ów oraz glikolu propylenowego. Maskę należy nakładać na włosy ok. 2 razy w tygodniu i pozostawić pod termoczepkiem na ok. 20 min.


Początkowo zupełnie nie rozumiałam fenomenu tej odżywki, nie widziałam praktycznie żadnych efektów i na jakiś czas całkowicie ją odstawiłam. Przypomniałam sobie o niej po kilku miesiącach i postanowiłam dać jej jeszcze jedną szansę. Nagle okazało się, że maska naprawdę działa. Włosy zrobiły się lśniące, przyjemnie sypkie, widocznie odżywione. Klucz do sukcesu to bez wątpienia cierpliwość. Maskę trzeba definitywnie stosować według zaleceń producenta, inaczej nie zobaczymy efektów. Nie jest to więc produkt łatwy w użyciu, wymaga regularnego stosowania i czasu, a nie każdy może pozwolić sobie na latanie po domu w kąpielowym czepku.  Nie zauważyłam jednak, żeby produkt zapobiegał przetłuszczaniu się włosów. W tej kwestii nawet po długotrwałym stosowaniu raczej nic się nie zmieniło.

Maskę naprawdę polubiłam, stosuję ją przeważnie raz w tygodniu, w weekend, gdy mam trochę więcej czasu dla siebie. Chcąc uzyskać zauważalne efekty, musimy zarezerwować sobie pół godziny na ciepłą kąpiel w termoczepku. Później możemy już tylko cieszyć się lśniącą czupryną :))). I co Wy na to? ;)))


poniedziałek, 31 października 2011

Upominek

W ramach współpracy z firmą Sigma otrzymałam ostatnio drobny upominek. Dawno nic mnie tak nie zauroczyło. Sigma, która słynie przede wszystkich ze swoich do złudzenia przypominających MACowe pędzli, wykazała się prawdziwą dbałością o cieszące oko szczegóły. Zobaczcie same...


Upominek, choć skromny, był przepięknie zapakowany, ulotki kolorowe, przyciągające wzrok, przewiązane różową wstążką, pędzel zapakowany w turkusowy woreczek i plastikową osłonkę, do tego odręcznie napisana kartka zaadresowana do odbiorcy. Mimo że podobne paczki dostaje z pewnością mnóstwo dziewczyn, poczułam się wyjątkowo.

W paczce znalazłam m. in. pędzel z syntetycznego włosia F80 Flat Top Kabuki (cena: 16$). Ucieszyłam się bardzo, bo pędzla tego typu do tej pory w swojej kolekcji nie miałam. Jest to narzędzie idealne do nakładania płynnego, kremowego lub sypkiego podkładu. Flat Kabuki pozwala zaaplikować produkt równomiernie, bez smug, zapewniając dobre krycie oraz efekt "airbrush". Pędzel jest bardzo solidny, włosie jest gęste, nie wypada ani podczas aplikacji, ani podczas mycia. Swego czasu o pędzlach Sigma krążyły różne opinie. Po pewnym okresie zachwytu, zaczęto narzekać przede wszystkim na ich jakość i trwałość. Flat Kabuki to jednak nie jedyny pędzel tej marki, który posiadam. Od dwóch lat każdego dnia używam przeróżnych pędzli z dużego zestawu i jestem bardzo zadowolona. Pędzle w dalszym ciągu są niemalże jak nowe, w każdym calu warte swojej ceny.

Jak już wspomniałam, Sigma wykazuje niezwykłą dbałość o szczegóły. Przyjrzycie się wygrawerowanemu na skuwce logo firmy oraz solidnej, czarnej rączce. Urzeka mnie taka precyzja wykonania! Lubię, kiedy produkt jest nie tylko funkcjonalny, ale również najzwyklej w świecie ładny ;).

Drugim upominkiem, który znalazłam w paczce, była paletka cieni do powiek Dare, Bare, Flare, w której znalazły się trzy odcienie: Reveal, Act i Oversee. Cienie Sigma to dla mnie kompletna nowość, nigdy wcześniej nie miałam okazji ich testować, słyszałam na ich temat natomiast mało pochlebne opinie, m. in. że są bardzo błyszczące i lubią się osypywać. 


Mimo wszystko produkt bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Najwyraźniej firma w ostatnim czasie zmieniła formułę promowanej przez siebie kolorówki. Cienie mają piękne kolory o satynowym wykończeniu, są idealnie napigmentowane i bardzo dobrze się rozcierają. Jestem naprawdę pod wrażeniem! Tak prezentują się poszczególne odcienie:
Od góry: Reveal, Act, Oversee
Oferta na oficjalnej stronie Sigma Makeup jest chwilowo bardzo bogata. Nie miałam pojęcia, jak bardzo w ostatnim czasie marka powiększyła swój asortyment. Chętnie przygarnęłabym jeszcze kilka cudeniek... Może Mikołaj mi coś przyniesie ;))).
 
P.S. Ambasadorką marki może zostać w zasadzie każda blogerka (aczkolwiek nie wiem, czy każdy, kto dołącza do programu, otrzymuje upominek). Odpowiednie informacje znajdziecie na stronie Sigma Makeup. 

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...