niedziela, 29 stycznia 2012

Łupy

Ze względu na różne inne wydatki nie po drodze były mi ostatnio zakupy kosmetyczne. Po drodze mi jednak do Natury, co niestety okazało się odrobinę zgubne, tym bardziej że wstawili w Poznaniu wreszcie szafę Catrice. Udanie się do drogerii po rzeczy najpotrzebniejsze było jednocześnie dobrą okazją ku temu, żeby w koszyku zaplątało się kilka rzeczy nadprogramowych ;))).

Z produktów potrzebnych na zdjęciu znajduje się korektor - osławiony już Dermacol - oraz puder Pocket 2Skin Mat - pierwszy produkt Bell w mojej karierze. Z produktów nadprogramowych do koszyka powędrował wszechobecny ostatnio na różnego rodzaju blogach podkład w żelu Rimmel Match Perfection (w Naturze ostał się zaledwie jeden słoiczek w odcieniu Ivory, więc nie mogłam przegapić takiej okazji, tym bardziej że blogerki wyśpiewują na jego temat pochwalne peany ;)). Dawno też nie kupowałam żadnych lakierów, więc wypadało nadrobić "braki". Skusiłam się na trzy lakiery Catrice (od lewej: 600 After Eight, 120 Plum Play With Me, 630 Sing: Hey, Dirty-Lilah!) oraz jeden, ostatnio również bardzo popularny na blogach odcień My Secret (nr 104).

Trochę się tego uzbierało ;). Macie ochotę o którymś z produktów poczytać w pierwszej kolejności?

sobota, 28 stycznia 2012

Poznajcie się!

Zaniedbałam ostatnio bloga, ale kto śledzi mnie na twitterze, ten wie, że w domu przybyły mi cztery łapy :D. To one w ostatnich dniach w pełni pochłonęły moją uwagę. Jako że cztery łapy i przynależące do nich futro zdołało się już nieco oswoić w moich czterech ścianach, niniejszym chciałabym przedstawić Wam dzisiaj nowego członka rodziny - Lunę :))).


Już od dawna marzył mi się czworonóg, jednak ze względu na brak własnego kąta marzenie to było trudne do zrealizowania. W końcu się jednak spełniło i jestem z tego powodu przeszczęśliwa :))). Na twitterze pytałyście często, co to za rasa. Otóż, Luna jest kotką syberyjską typu Neva Masquerade, pochodzi z hodowli Sosnowy Raj*PL. Rasa ta, jak sama nazwa wskazuje wywodzi się z Rosji, znad rzeki Newy przepływającej przez Sankt Petersburg. W rejonie tym, około XVII w. organizowano często huczne bale maskowe, ich uczestnicy, carska arystokracja, uwielbiali natomiast koty syjamskie, które często gościły na salonach. Z czasem ich popularność jednak słabła, wiele osobników trafiło na ulicę i tam zaczęło krzyżować się z klasycznymi kotami syberyjskimi. Tak właśnie powstały Neva Masquerade, które pierwszy człon nazwy zawdzięczają rzece, drugi zaś charakterystycznej masce na pyszczku. Są to koty niezwykle inteligentne, przyjacielskie, lojalne i... gadatliwe ;).



Luna jest z nami dopiero tydzień, jednak już dała się poznać jako mały psotnik i mruczek jednocześnie. Aktualnie wściubia nos we wszystkie kąty i stopniowo poznaje otoczenie. Dawno nie panowało u nas tyle radości co teraz. Minęło dopiero 7 dni, a ja już nie wyobrażam sobie domu bez niej :))).


A Wy macie jakieś czworonogi?

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Naturalnie (Sleek)

Zupełnie niespodziewanie jeszcze przed Świętami dostałam drobny podarunek od kuzynki z UK (Beatko, dziękuję!). W przesyłce znalazła się paletka Sleek AuNaturel. Strasznie się ucieszyłam, bo od dawna miałam na nią sporą chrapkę. Jako że dawno nie prezentowałam tutaj żadnego makijażu, chciałam Wam pokazać, co udało mi się dzisiaj rano zmalować.
Niestety nie dałam rady cyknąć fotek samej paletce. Myślę jednak, że jest Wam ona całkiem dobrze znana, bo już od kilku tygodni na wielu blogach można na jej temat czytać pochwalne peany ;).
Technika jest jak zwykle banalnie prosta, w tym makijażu podoba mi się jednak przede wszystkim połączenie kolorów, które mimo tego że są w ciepłej tonacji, dobrze komponują się z moją chłodną skórą. 

Make-up wykonałam w zaledwie kilku krokach:
1. Za bazę posłużył mi matowy cień w kolorze złamanej bieli "Nougat"
2. Na ruchomą powiekę nałożyłam dość jasny, błyszczący odcień "Taupe"
3. W wewnętrznym kąciku i pod łukiem brwiowym zastosowałam ciepły, zbliżony do koloru skóry kolor "Honeycomb"
4. W zewnętrznym kąciku i załamaniu powieki nałożyłam cień w kolorze brudnej, "mchowej" zieleni "Moss"
5. Granicę roztarłam za pomocą matowego, jasnego brązu o nazwie "Cappucino"
6. Wzdłuż linii rzęs pociągnęłam kreskę eyelinerem w żelu Catrice w odcieniu "It`s Mambo No. 2"

Easy, breasy, beautiful ;)))

Swoją drogą dziś stuknęło mi 28 wiosen... Od magicznej 18-stki minęła już cała dekada! :-O Chlip, chlip... Jedynym pocieszeniem jest "prezent", który postanowiłam sobie sprawić i który zamieszka ze mną już w ten weekend. Zdradzę Wam, że ma on cztery łapy i jest puchaty ;). Nie mogę się doczekać!!!


piątek, 13 stycznia 2012

Szok!

Fascynuje Was sztuka tatuażu? Przyznam, że niektóre ozdobniki na ciele podobają mi się bardzo, ale chyba nigdy nie zdecydowałabym się na taki permanentny obrazek. Kiedy widzę osoby dość intensywne wytatuowane na nogach, rękach bądź co gorsza twarzy, zawsze staje mi przed oczami ich ciało za kilkadziesiąt lat, kiedy będą już starzy i pomarszczeni, a piękny dotychczas tatuaż straci swój czar.

Znacie Ricka Genesta, 24-letniego modela rodem z Kanady, który często określany jest mianem Zombie Boy lub Skeleton Boy? Nietrudno zgadnąć, skąd wzięło się przezwisko: całe ciało Ricka pokryte jest tatuażami, które mają upodabniać go do ludzkiego szkieletu. Efekt jest moim zdaniem piorunujący! Jeszcze bardziej powala mnie jednak fakt, co makijaż potrafi uczynić z człowiekiem... Zerknijcie na tę reklamę:



Co o tym myślicie? Czy Waszym zdaniem Rick to niesamowicie odważny, łamiący konwenanse facet, czy zwykły głupiec, który oszpecił się na całe życie? Czy Waszym zdaniem podkład Dermablend jest w stanie zdziałać takie cuda, czy to tylko sprawka umiejętnej obróbki filmowej? Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania. Mnie całość zszokowała i chyba o to właśnie tutaj chodzi...




poniedziałek, 9 stycznia 2012

Na tak, na nie, na nie wiem. . .

Od firmy Sylveco otrzymałam do przetestowania trzy produkty: krem do stóp na noc, krem brzozowy oraz pomadkę ochronną. Większości marka z pewnością jest nieznana. Otóż Sylveco to firma biotechnologiczna, która zajmuje się identyfikacją, izolacją oraz oczyszczaniem interesujących substancji z surowców roślinnych. Ekomaniaczki z pewnością ucieszy wiadomość, że firma do produkcji kosmetyków używa jedynie naturalnych składników, cały proces produkcyjny zaś odbywa się w zgodzie ze środowiskiem naturalnym. Fajnie, co? :)

Przejdźmy jednak do tego, co tygryski lubią najbardziej, czyli do produktów per se:

Zdecydowanie na TAK jest regenerujący krem do stóp na noc (cena: 17,39 zł za 75 ml). Kosmetyk w pełni spełnia obietnice producenta: intensywnie i głęboko nawilża, natłuszcza i zmiękcza zrogowaciały naskórek, jednocześnie szybko się wchłania, nie jest ani za tłusty, ani zbyt lekki w swej konsystencji, przyjemnie pachnie i delikatnie chłodzi podczas aplikacji. Produkt ten bardzo przypadł mi do gustu, dodatkowo przekonuje mnie fakt, iż zawarte w nim ekstrakty aloesu i brzozy mają działanie przeciwbakteryjne i przeciwgrzybiczne. Pielęgnacja idzie tu w parze ze zdrowiem. To lubię!
Skład: Woda, Olej z pestek winogron, Olej sojowy, Wosk pszczeli, Masło karite, Olej Arganowy, Olej ze słodkich migdałów, Olej laurowy, Betulina, Stearynian Sodu, Kwas cytrynowy, Ekstrakt z aloesu, Olejek rozmarynowy.

NIE przekonał mnie natomiast krem brzozowy (cena:23,03 zł za 50 ml). Wg producenta jest to produkt przeznaczony do pielęgnacji każdego rodzaju skóry, przede wszystkim wrażliwej i skłonnej do uczuleń. Kosmetyk stosowałam jako krem do twarzy i niestety w tej roli sprawdził się nieszczególnie. Produkt ma dość ciężką, tłustą konsystencję i mimo tego że żadnej niepożądanej reakcji na buzi nie wywołał, nie odpowiada mi zbyt intensywne natłuszczenie, które daje, i przede wszystkim zapach, który drażni mój nos niemalże do granic możliwości (warto jednak wspomnieć, że istnieje też wersja bezzapachowa!). Stosowanie specyfiku na twarz odradzam, chyba że na miejsca wyjątkowo przesuszone. Dzięki zawartości betuliny oraz kwasu betulinowego, pozyskiwanych z brzozy, krem ma jednak również właściwości łagodzące i regenerujące. I tu sądzę, że może sprawdzić się świetnie na różnego rodzaju otarcia, pęknięcia, przebarwienia skóry, oparzenia itp. Zastosowań jest cała masa, większości nie miałam jednak jeszcze okazji sprawdzić. Aktualnie w związku z pracami remontowymi moje dłonie są w stanie tragicznym i tu pokładam w tym specyfiku nadzieję!
Skład: woda, olej sojowy, olej jojoba, wosk pszczeli niebielony, olej z pestek winogron, betulina, stearynian sodu, kwas cytrynowy
O brzozowej pomadce ochronnej (cena: 7,78 zł za 4,4 g) w zasadzie NIE WIEM, co mam sądzić. Produkt w 100% spełnia swoją rolę: chroni, wygładza, łagodzi podrażnienia. Moje "ale" dotyczy jednak przede wszystkim braku zapachu i samego opakowania. Jestem pomadkową gadżeciarą i lubię, gdy ochronna szminka ładnie pachnie i fajnie wygląda. Tu brakuje zarówno jednego jak i drugiego, co więcej, opakowanie jest bardzo liche i mam wrażenie, że przy dużej ilości szpargałów w torebce lub kosmetyczce łatwo może ulec zniszczeniu. Taka bezzapachowa i bezsmakowa pomadka stanowi natomiast świetne rozwiązanie dla bardzo wrażliwych nosów.
Skład: masło karite, wosk pszczeli, olej sojowy, olej jojoba, olej z wiesiołka, masło kakaowe, betulina, wosk Carnauba.
Specyfiki Sylveco to była dla mnie zupełna nowość. Jako świadomego użytkownika kosmetyków czasami zaskakuje mnie fakt, jak wiele marek na rynku jest jeszcze zupełnie nieodkrytych. Cieszę się, że mogłam Wam nieco przybliżyć całkiem interesującą ofertę tej eko-firmy. Chętnych zapraszam do odwiedzenia strony www.sylveco.pl, gdzie można zakupić poszczególne produkty.

A czy Wy używacie kosmetyków niszowych?

środa, 4 stycznia 2012

Kosmetyczne objawienie 2011

Witam w Nowym Roku! Mam nadzieję, że Sylwester minął Wam na szampańskiej zabawie. Dla mnie bez wątpienia był to wieczór magiczny, mimo iż nie spędziłam go na sali balowej, a w niemalże kompletnie nieumeblowanych, ale za to własnych czterech ścianach, z jednym towarzyszem przy szklaneczce Martini z "Seksmisją" w tle. Co tu dużo mówić: było super! :D

Wolnego czasu brakuje mi aktualnie na każdym kroku, chwile wolne od pracy spędzam głównie w budowlanych marketach lub na oswajaniu terenu, czyli sprzątaniu czterech kątów. Obawiam się, że tak będzie wyglądał mój cały 2012. No cóż, w końcu nie od razu Kraków zbudowano ;))).

W tym całym feworze naszło mnie dzisiaj natchnienie, by napisać posta podsumowującego moje kosmetyczne odkrycia 2011. Lista będzie krótka, bo tak naprawdę jedyny produkt, bądź też grupa produktów, które zrewolucjonizowały moją makijażową historię, to kremy BB wszelkiej maści.

Oczywiście pisałam o nich już wcześniej. O konkretnych markach możecie poczytać pod etykietą "kremy BB" TUTAJ.
Z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że jest to kosmetyk, który odmienił moją makijażową rutynę. To, co w nim cenie, to przede wszystkim dobre krycie przy jednoczesnym zachowaniu naturalnego wyglądu skóry oraz łatwość w dopasowaniu odcienia do kolorytu cery. Z trwałością bywa różnie w zależności od kremu, ale w wypadku BB nawet drobny błysk na czole czy brodzie wygląda naturalnie. Polecam wszystkim: zarówno mającym wiele do ukrycia jak i chcącym jedynie wyrównać koloryt skóry twarzy. 

W tej chwili krem BB to dla mnie podstawa makijażu, wszelkie podkłady w zasadzie poszły w odstawkę. Nie jestem w stanie polecić Wam konkretnej marki, ani rodzaju, najlepiej poczytajcie recenzje i wybierzcie coś dla siebie. Zapewniam Was, że warto chociażby spróbować!

Układając w głowie posta, miałam zamiar napisać o jeszcze jednym objawieniu kosmetycznym, ale w międzyczasie zapomniałam, co to miał być za produkt, a skoro wyleciał mi z głowy, znaczy to, że kosmetycznym objawieniem jednak nie był ;). 

A Wy macie jakieś swoje typy?

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...