piątek, 25 lutego 2011

Będzie się działo!

Dziś chciałabym podzielić się z Wami niezwykle radosnym dla mnie faktem. 
Całkiem nie tak dawno otrzymałam propozycję współpracy z marką Vichy.
Cieszy mnie to bardzo, gdyż takową ofertę traktuję jako swoiste wyróżnienie dla mojego bloga :)))).
Muszę przyznać, że firma działa bardzo szybko, bo zaledwie przedwczoraj potwierdziłam chęć współpracy, a już dzisiaj zapukał do mnie kurier z przesyłką.
Szykuje się więc seria testów, a później recenzji, które oczywiście pozostaną, jak to było do tej pory, jak najbardziej obiektywnie. Żadnych kitów, mydlenia oczu, bałamucenia obietnicami nie do spełnienia - nic z tych rzeczy! 


A oto i zawartość paczki:
Nutriextra Krem Pielęgnacja Odżywczo-Regenerująca 2-dniowy komfort skóry

Podkład Normaderm Teint dla cery z niedoskonałościami
Puder utrwalający Dermablend Kosmetyka Korekcyjna
Neovadiol Gf Countours Oczy i Usta
(jako że produkt przeznaczony jest dla cery dojrzałej 50+ powędruje do mojej mamy)

Dziękuję Kasi za przesłane produkty!:)

O wynikach testów będę Was oczywiście informować na bieżąco. Korzystając z okazji chciałabym jednocześnie zapowiedzieć konkurs/rozdanie, które ruszy wraz z osiągnięciem przez mój blog magicznej liczby 500 czytelników :))) Co będzie do wygrania, niech na razie pozostanie moją słodką tajemnicą ;))) Mogę Wam jedynie zdradzić, że nagrody zapowiadają się naprawdę interesująco... będzie coś dla ciała, ale i (poniekąd) dla duszy...;)

Wzbudziłam Waszą ciekawość? Mam nadzieję, że tak :D

niedziela, 20 lutego 2011

Zmiany

Dużo się u mnie zmieniło ostatnio...

Zaczęło się od pracy...

Potem pojawiły się okulary...
Skończyło się na fryzurze...


Pamięta mnie ktoś jeszcze w starych włosach? Ja już prawie zapomniałam, jak to było ;)))

sobota, 19 lutego 2011

Tik tak, tik tak...

Bez zegarka w moim przypadku jak bez ręki. Kiedy nie wiem, która jest godzina, czuję się totalnie zagubiona. W związku z tym już od dawna szukałam czasomierza, który pasowałby do srebrnych bransoletek, jako że zegarek i biżuterię lubię nosić na jednej ręce, a mój dotychczasowy odmierzacz czasu był w kolorze złota. Marzył mi się zegarek ze srebrną matową kopertą, białym cyferblatem i koniecznie białym paskiem, zawsze jednak miałam ważniejsze wydatki. W lutym postanowiłam nagrodzić się za pierwszy miesiąc w nowej pracy i za pierwszą wypłatę spełnić swoje marzenie :))).
Zdecydowałam się na zegarek amerykańskiej marki Fossil w dość sportowym stylu. Był to pierwszy zegarek, który w ogóle przykuł moją uwagę i mimo że później odwiedziłam jeszcze kilku zegarmistrzów i przymierzałam dobrych kilkanaście fasonów, wybór padł na pierwszy. Podoba mi się w nim szczególnie dość masywna, choć rozmiarowo drobna koperta i podwójny skórzany pasek, który na odwrocie zdobią słodkie detale. Uwielbiam, gdy producent przywiązuję uwagę do szczegółów - nawet tych, których nie widać podczas noszenia ;))). Możecie wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy sprzedawca pakował zegarek w pudełko, na którym widnieje napis "Long Live Vintage"? Toż to przeznaczenie :D.

A tak zegarek prezentuje się na ręce razem z bransoletką, z którą zamierzam go nosić :))) Wyjątkowo podoba mi się to połączenie. A Wy co sądzicie?

czwartek, 17 lutego 2011

My jesteśmy mole książkowe, czyli off-top

Uwielbiam czytać. Nadrabiam ostatnio zaległości w lekturze "dla przyjemności". Żadna jednak z czytanych ostatnimi czasy książek nie zachwyciła mnie na tyle, żeby o niej napisać. Żadna, dopóki nie sięgnęłam po "Księcia mgły" Carlosa Ruiz Zafona.

O powieści dowiedziałam się z mojego ulubionego książkowego bloga (KLIK). Byłam wtedy świeżo po lekturze "Cienia wiatru" tegoż samego autora, który nie urzekł mnie jakoś szczególnie. Dodatkowo recenzentka określiła "Księcia mgły" mianem książki, która (chyba) podoba się wszystkim, co w moim mniemaniu nigdy nie wróży nic dobrego. Mimo to dałam się skusić, wiedziona jakimś tajemniczym podszeptem (najprawdopodobniej przychylnej książce recenzentki), zachęcona ciekawym tytułem i okładką.

Historię opiszę w telegraficznym skrócie, co by nie psuć Wam przyjemności z czytania: w samym środku II wojny światowej w Hiszpanii pięcioosobowa rodzina przeprowadza się z miasta do  niewielkiego domu położonego przy plaży, z którym, jak się później okazuje, wiąże się pewna tajemnica...

Tajemnicza atmosfera towarzyszy czytelnikowi już od pierwszych stronic, a im bardziej zagłębia się on w lekturę, tym bardziej staje się żądny wiedzy o tym, co się wydarzy za chwilę. Mimo że książka przeznaczona jest głównie dla młodzieży, niektóre fragmenty i dorosłego potrafią przyprawić o gęsią skórkę. Powieść czyta się niemalże jak gotowy scenariusz filmowy. Podczas lektury przed oczami stawały mi sceny, które idealnie wpasowałyby się w kinowy ekran: ogród pełen posągów, opustoszały cmentarz, wędrujący cyrk. Żal mi tylko, że cała historia rozgrywa się jedynie na 197 stronach. W momencie kiedy bieg wydarzeń pochłania nas bez reszty, uświadamiamy sobie, że do końca zostało nam zaledwie kilka stroniczek. Życzyłabym sobie, żeby autor rozwinął niektóre wątki, jeszcze bardziej zawikłał tajemnicę, żebyśmy my-czytelnicy mogli dłużej cieszyć się lekturą.

A co Wy aktualnie czytacie i polecacie? :)

wtorek, 15 lutego 2011

Dawno, dawno temu...

...jedna z czytelniczek prosiła mnie o recenzję kremu TriAcneal z Avene. Zużyłam już niemalże całą tubkę, w związku z czym mogę pokusić się o recenzję.

Na zakup skusiłam się po bardzo przychylnej i wnikliwej recenzji Kasi prowadzącej kanał na YT MakijazeKasiD, która polecała TriAcneal (cena: ok. 60 zł) nie tylko jako specyfik przeciwdziałający zmianom trądzikowym, ale również jako kosmetyk przeciwzmarszczkowy, o którym w moim zaawansowanym wieku należałoby już zacząć myśleć ;). Kasia jest dla mnie dużym autorytetem w kwestii pielęgnacji cery. Z czystym sercem mogę polecić jej kanał wszystkim żądnym wiedzy kosmetykomaniaczkom :).

Po krótce, co obiecuje nam producent:
- potrójne uderzenie w trądzik dzięki zawartości trzech aktywnych składników (Efectiose, kwas glikolowy, retinaldehyd + woda termalna Avene)
- zmniejszone ryzyko powstawania blizn potrądzikowych
- nawilżenie
- wygładzenie naskórka
- miękka skóra

zdjęcie: www.avene.com.pl
Moje wrażenia? 
Otóż są one takie sobie... Pierwsze próby aplikacji produktu skończyły się tragicznie. Krem wysuszył mi skórę na wiór. Cerę mam mieszaną, z dużą skłonnością do przetłuszczania się w strefie T, tymczasem po zastosowaniu z twarzy skóra schodziła mi niemalże płatami. Wyleczyłam ją, stosując Cicalfate - również z Avene - który ma silne właściwości regenerujące.
Mimo nieprzyjemnych pierwszych doznań, postanowiłam dać kosmetykowi kolejną szansę. Najwyraźniej skóra zdołała się już przyzwyczaić, gdyż podczas następnych aplikacji obyło się bez przykrych niespodzianek, ale też i bez efektu WOW, na który skrycie liczyłam. Skóra uległa nieznacznej poprawie, zmniejszyła się liczba zaskórników, ale pomimo regularnego stosowania nieproszeni przyjaciele od czasu do czasu potrafili dalej zatruwać mi życie, powierzchnia naskórka uległa wygładzeniu, ale o zminimalizowaniu blizn potrądzikowych moim zdaniem w przypadku tego kremu można zapomnieć. Również nawilżenie pozostawia niestety wiele do życzenia.

Moim zdaniem krem jest bardzo inwazyjny i przeznaczony dla osób zdecydowanie gruboskórnych (warto pamiętać, że powinno się go stosować wieczorem na dokładnie osuszoną skórę, aby kwasy nie weszły w reakcję z wodą i nie spowodowały oparzeń, w dzień natomiast należy stosować kremy z wysokim filtrem!). W moim przypadku o wiele lepsze i bardziej zauważalne efekty dawał Effaclar K z La Roche-Posay, który już wpisałam na listę moich kolejnych zakupów pielęgnacyjnych. Być może u innych TriAcneal działa cuda, u mnie jednak zdecydowanie się nie sprawdził, a szkoda...

niedziela, 6 lutego 2011

Na różowo ;)

Manii lakierowej ciąg dalszy! Ale, ale... żeby nie było, że przepadłam z kretesem, uspokoję Was, że nie wszystkie nowe pociechy są moje ;). Po ostatnich udanych zakupach w Victoria`s Beauty namówiłam koleżankę na wspólne zakupy. Ani nie trzeba było długo przekonywać, poza tym wspaniałomyślnie pozwoliła mi zaprezentować wszystkie zdobycze na blogu (pozdrawiam Cię moja droga!:D). Chyba poczułyśmy jakiś dziwny zew wiosny, bo jak jeden mąż zamówiłyśmy cztery róże :D. A oto i one:
Ania zamówiła dwa lakiery China Glaze: Strawberry Fields i Fifth Avenue. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona jakością tych produktów. Mają fajne, nie za wąskie i nie za szerokie pędzelki, są dość rzadkie, ale mimo wszystko dobrze się rozprowadzają, kryją przeważnie przy dwóch warstwach, ale czasami i jedna wprawnie nałożona wystarcza.

Strawberry Fields pochodzi z Summer Days Collection 2009. Jest to nasycona fuksja ze złotym shimmerem. Kolor bardzo unikatowy, wyróżniający się, idealny na ciepłe dni. Złoty shimmer jest dobrze widoczny na paznokciach, co jest dość wyjątkowe w przypadku tego typu lakierów.


Fifth Avenue pochodzi natomiast z kolekcji Creme Couture. Piękny, przykurzony, kremowy róż z domieszką fioletu, który kryje idealnie w zasadzie już przy jednej warstwie. Odcień niezbyt nachalny, a mimo wszystko urzekający. Moim zdaniem jest to kolor idealny na okres przejściowy pomiędzy zimą a wiosną.
Dla siebie zamówiłam dwa OPIki. Mimo że od czasu do czasu kupuję lakiery innych firm, mimowolnie wracam do tej marki. OPI ma zdecydowanie największą gamę kolorystyczną w swojej ofercie - każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie, a czasami nawet więcej, niżby sobie tego skrycie życzył ;). 

Skusiłam się tym razem na odcień Polar Bare z The Canadian Collection 2004. Kolor to nudziak o różowo-brzoskwiniowych podtonach, w świetle dziennym jest zdecydowanie bardziej różowy, w świetle sztucznym zdecydowanie bardziej wpada w brzoskwinię. Myślę, że będzie się fajnie prezentował przy opalonych dłoniach. W przypadku tego lakieru w oczy rzucił mi się pędzelek - jest o wiele węższy niż w przypadku pozostałych OPIków, co pewnie wynika stąd, iż ta kolekcja pochodzi sprzed 7 lat, kiedy mi o OPI się nawet jeszcze nie śniło!
Na koniec Nantucket Mist z The Classic Collection. Odcień to również brzoskwiniowy róż, nieco ciemniejszy i żywszy niż Polar Bare. Spośród całej czwórki zdecydowanie podoba mi się najbardziej, ale jednocześnie jest najbardziej problematyczny w aplikacji. Lubi sobie posmużyć, ale dwie warstwy kryją w pełni pod warunkiem, że nałożymy je równomiernie. Pędzelek jest w tym wypadku baaardzo szeroki. Wnioskując po folii na nakrętce, przypuszczam, że OPI przy okazji właśnie tej kolekcji wprowadziło nowe, szersze pędzelki (poprawcie mnie, jeśli nie mam racji).
Podsumowując, chyba czas się udać na jakiś lakierowy odwyk :D

Pozdrawiam Was wiosennie!

sobota, 5 lutego 2011

Kawa czy wanilia?

Lubicie zapach kawy ze śmietanką o poranku? Woń lodów waniliowych z bitą śmietaną przyprawia Was o dreszcz rozkoszy? Lubicie cudowne zapachy w wannie i pod prysznicem? A co gdyby można było połączyć obie te przyjemności? Kawa ze śmietanką w wannie lub wanilia pod prysznicem? Wydaje się niemożliwe? A jednak! :)

Olejki do kąpieli i pod prysznic naszej rodzinnej marki Joanna Naturia to moje ostatnie zapachowe odkrycie. Natknęłam się na nie kiedyś przypadkiem w Schleckerze, zdążyłam je wtedy jedynie powąchać, nie miałam czasu na zakupy, ale od tej chwili cały czas chodziły mi po głowie. Ku mojej radości znalazłam je ostatnio w Superpharmie. Półka uginała się pod ciężarem żeli w pormocyjnej cenie 4,99 zł + 200 ml gratis. Nie mogłam przejść obojętnie! ;))).

zdjęcia: www.joanna.pl
Kosmetyk ma postać dwufazowego olejku, który przed użyciem należy oczywiście wstrząsnąć. Nie zauważyłam jakiś cudownych właściwości pielęgnacyjnych, ale wychodzę z założenia, że zadaniem tego typu produktów jest po prostu umycie naszej skóry, nie zaś jej dogłębne nawilżenie. Olejek dość dobrze się pieni, choć nieco mniej niż klasyczny żel pod prysznic. Jest również dość mało wydajny, co moim zdaniem wynika przede wszystkim z rzadkiej konsystencji (bez myjki lub gąbki raczej trudno się nim umyć). Małą wydajność jestem jednak w stanie przeboleć przy niskiej cenie i co najważniejsze OBŁĘDNYM zapachu, dla którego w pierwszej kolejności kupiłam ten kosmetyk. Wersja kawowa pachnie kropka w kropkę jak mrożona kawa z bitą śmietaną, wersja waniliowa natomiast niczym autentyczne lody waniliowe. Niesamowita przyjemność dla ciała i nosa, która - co najważniejsze - nie idzie w biodra ;).

środa, 2 lutego 2011

I tak, i nie

Z przykrością muszę stwierdzić, że po raz kolejny zawiodłam się na produkcie niemieckiej marki Nivea. Tym razem nie chodzi jednak o kosmetyk kolorowy, a spray do stylizacji włosów Nivea Volume Sensation mający za zadanie unosić je u nasady.
Na wstępie, gwoli ścisłości, kilka słów o moich kłaczyskach (lub raczej powinnam napisać "kłaczkach"). Włosy mam generalnie cienkie, proste jak druty i zupełnie niepodatne na układanie. Jakiś miesiąc temu dość diametralnie zmieniłam fryzurę: z klasycznego boba przerzuciłam się na włosy zupełnie krótkie ze sporą grzywą z przodu. Taka fryzura (podobnie zresztą jak poprzednia) wymaga niestety częstego mycia i układania.  Dodatkowo, jeśli nie chcemy uniknąć efektu przylizanych włosów, musimy postarać się o dobry produkt nadający objętość.

Czy Nivea Volume Sensation sprawdza się w przewidzianej przez producenta roli? I tak, i nie.
W kwestii unoszenia włosów u nasady spray spisuje się w zasadzie na piątkę. Po zastosowaniu kosmetyku na mokre włosy i wysuszeniu ich okrągłą szczotką, wydaje się, że jest ich naprawdę więcej. Ponadto, efekt utrzymuje się dość długo. 
Na tym jednak plusy zasadniczo się kończą, minusy natomiast wysuwają się na prowadzenie. Po pierwsze spray ma bardzo intensywny, słodkawy zapach, który mnie osobiście drażni. Po drugie potrafi posklejać włosy w nieestetyczne strąki. Po trzecie aplikacja pozostawia wiele do życzenia - pompka zepsuła mi się zaledwie po kilkunastu dniach stosowania i teraz za każdym razem albo się zacina, albo "wypluwa" znajdujący się w aplikatorze zaworek, co zupełnie uniemożliwia nałożenie kosmetyku na włosy. Do tego dochodzi jeszcze dość wysoka cena (ok. 18-20 zł za 150 ml).
Zużywanie tego produktu w pewnym momencie stało się dla mnie katorgą, a stąd wniosek, że już na pewno nie kupię go ponownie.
Może Wy jednak jesteście w stanie polecić mi lepszy produkt tego typu? Czekam na wskazówki:)))

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...