poniedziałek, 30 maja 2011

Moje trzy grosze. . .

Płyn micelarny Vichy Normaderm recenzowany był już na wielu blogach kosmetycznych. Przyszła wreszcie pora, żebym i ja dorzuciła na jego temat moje trzy grosze... ;)))
Przyznam, że serię Normaderm bardzo lubię, kilka pochodzących z niej produktów naprawdę dobrze mi służy. Już od dobrych kilku lat stosuję krem Normaderm do skóry z niedoskonałościami i muszę powiedzieć, że od tego czasu nie znalazłam żadnego innego produktu, który tak świetnie radziłby sobie z zaczerwienieniami i nierównościami na mojej skórze (zdaję sobie jednak sprawę, że u wielu osób kosmetyk ten kompletnie się nie sprawdza - można go uwielbiać, albo nienawidzić). Uwielbiam również puder fiksujący Vichy Dermablend do skóry problematycznej, który umieściłam nawet na liście moich TOP 10 kosmetyków (KLIK).
Nasuwa się Wam pewnie pytanie, czy w takim razie polubiłam i płyn micelarny, który ma za zadanie oczyszczać skórę z zanieczyszczeń, sebum, makijażu, a także koić skórę. Otóż przyznam, że nie wiem...

Płyn stosuję do wstępnego demakijażu twarzy, usuwam nim wierzchnią warstwę make-up`u, później myję twarz dogłębnie odpowiednio dobranym żelem. Jako taki "wstępniak" produkt sprawdza się bardzo dobrze, nie stosuję go jednak do demakijażu oczu, gdyż po pierwsze do tego celu świetnie służy mi niezastąpiona dwufazowa Ziaja, po drugie zużycie produktu byłoby wtedy, moim zdaniem, zbyt duże, cena zaś do najniższych nie należy (koszt to ok. 40 zł za 200 ml). Płyn bardzo dobrze radzi sobie z pudrem i podkładem, skóra po użyciu jest miękka i sprężysta, jednak nie napięta. To się chwali!

Podsumowując, muszę jednak powiedzieć, że z wieloma płynami micelarnymi miałam już do czynienia (La Roche-Posay z serii Effaclar, BIODERMA Sebium H2O, Ziaja z serii Sopot Spa)  i przyznam, że Vichy Normaderm nie wyróżnia się wśród nich jakoś szczególnie. Jest to po prostu porządny kosmetyk, który zasługuje na miejsce ex aequo z innymi produktami tego typu wiodących marek na rynku. Micele w mojej kosmetyczce goszczą już od dawna i z pewnością prędko jej nie opuszczą, przy doborze będę się jednak w pierwszej kolejności sugerować aktualną ceną, nie zaś marką ;))).

piątek, 27 maja 2011

Wielka paka!

Jakiś czas temu otrzymałam paczkę, której rozmiary przeszły moje najśmielsze oczekiwania! Poszczególne osobniki, które do mnie przywędrowały, musiały ustawić się grzecznie w dwóch rządkach na podłodze, co by zmieścić się na grupowym zdjęciu ;))).


Przywędrowały do mnie:

- Kojący balsam do pielęgnacji ciała
- Krem nawilżający                
- Krem pod oczy                     
- Łagodny żel do higieny intymnej z ekstraktem z nagietka
- Łagodny żel do mycia twarzy
- Egzotyczny żel pod prysznic - mango & marakuja
- Kaszmirowy balsam do ciała - mango & marakuja
- Masło do p. ciała - Wanilia &czekolada 
- Maska modelująco - napinająca /LIFTING 24h/
- Krem napinający  /NAWILŻANIE 24h/
- Krem nawilżający /HYDROBALANS 24h/
- Krem rodzinny pielęgnacyjno - ochronny

- Płyn odstraszający owady - komary, kleszcze, meszki
- Repelent- Żel  odstraszający owady - komary, kleszcze, meszki
- Żel łagodzący skutki ukąszeń owadów

Hojnym ofiarodawcą, jak widać na załączonym obrazku, jest polska firma FLOS-LEK. Przyznam szczerze, że do tej pory nie miałam styczności z produktami tej marki, tym bardziej więc cieszę się na dłuuuugie tygodnie testów :)))).

Produktów jest tyle, że w manię testowania chciałabym zaangażować również jedną z Was. Jeśli masz ochotę przetestować dwa kremy do twarzy (Naturalne Piękno Hydrobalans 24 h oraz Lifting Błyskawiczny Nawilżanie 24 h) i opublikować ich recenzję na moim blogu, wystarczy, że zostawisz pod tym postem komentarz, w którym napiszesz, dlaczego sądzisz, że te produkty są dla Ciebie. Warunkiem wzięcia udziału w zabawie jest bycie publicznym obserwatorem tego bloga oraz zobowiązanie się do napisania recenzji (wcale nie musisz mieć swojego bloga!). Na Wasze zgłoszenia czekam do soboty 4 czerwca 2011 r. do godz. 23:59.


Testowałyście już produkty FLOS-LEK? Które z nich należą do Waszych ulubieńców? Ciekawa jestem również, co sądzicie o polskim przemyśle kosmetycznym. Czy nasze polskie marki mają szansę konkurować z zagranicznymi? Czego Wam brakuje w polskich kosmetykach? A może nasze rodzime produkty mają coś, czego nie mają ich odpowiedniki zza zachodniej granicy? Podzielcie się spostrzeżeniami :)))

Dziękuję firmie FLOS-LEK za udostępnienie mi powyższych produktów!

środa, 25 maja 2011

oTAGowana

 
Zasady:

1. Podziękuj za przyznanie wyróżnienia.
2. Zamieść u siebie link do bloga osoby, która Cię wyróżniła.
3. Wklej u siebie logo wyróżnienia.
4. Przekaż nagrodę 10 bloggerkom.
5. Zamieść linki do tych blogów.
6. Powiadom o tym nominowane osoby.
7. Stwórz listę 10 ulubionych kosmetyków.

Za przyznane wyróżnienie dziękuję:
1. _Alessandrze autorce details-of-the-beauty.blogspot.com
2. sylwiowo autorce kosmetyczny-szau.blogspot.com
3. Kamili autorce lakierowo.blogspot.com
4. Fiolce autorce fiolka86.blogspot.com
5. angie autorce angie-testuje.blogspot.com
6. Pannie Migotce autorce miszmasz-i-inne.blogspot.com
7. Aliss autorce trocheszalenstwa.blogspot.com
8. Viollet autorce viollet-na-obcasach.blogspot.com

Pałeczkę w kosmetycznej sztafecie przekazuję:
1. nissiax83 autorce nissiax83.blogspot.com
2. Agi autorce agisboutique.blogspot.com
3. TheOleskaaa autorce theoleskaaa.blogspot.com
4. Azjatyckiemu Cukrowi autorce azjatyckicukier.blogspot.com
5. Kamilannie autorce kamilanna-to-ja.blogspot.com
6. Zzielonej autorce kobietamowi.blogspot.com
7. Senaliah autorce senaliah.blogspot.com
8. kasiaj85 autorce sweet-and-punchy.blogspot.com
9. Urban Warrior autorce urbanstateofmind.blogspot.com
10. Cantiq autorce zakupokosmetykoholiczka.blogspot.com

Moje TOP 10 jest trochę oszukane. Nie mogąc zdecydować się jeden konkretny kosmetyk z danej kategorii, postanowiłam jako ulubioną potraktować daną grupę produktów. Tym też sposobem zamiast dziesięciu ulubieńców mam ich dwunastu, a gdyby zliczyć każdy cień z osobna w MACowych paletkach byłoby ich jeszcze więcej ;))). Taram, taram... oto i faworyci:


1. Cienie z MAC. Nie mogłabym się chyba zdecydować na jeden konkretny, dlatego całą gromadkę potraktowałam jako jednego ulubieńca. Kocham je za wybór kolorów, za różnorodność wykończeń i lekkość na powiece.

2. Róż do policzków MAC w odcieniu Tenderling. Świeży nabytek, ale jakże umiłowany. Odcień to delikatnie różowa brzoskwinka, idealnie uniwersalny, dzięki matowemu wykończeniu na policzkach wygląda dyskretnie i elegancko.
3. Korektor MAC Pro Longwear. Uwielbiam za teksturę i niezłe krycie, za to że nie wchodzi w zmarszczki i na twarzy bez poprawek potrafi przetrwać cały dzień. 

4. Revlon Colorstay do cery tłustej i mieszanej w odcieniu Buff. Stary, ale jary. Co by nie było, zawsze do niego wracam. Idealne krycie idzie w parze z idealną trwałością. Jak tu nie kochać...

5. Krem Effaclar K marki La Roche-Posay. Perfekcyjnie leczy moją cerę bez zbędnych podrażnień. Zdarzyło mi się go raz zdradzić i był to największy błąd w mojej kosmetycznej karierze. Nigdy więcej! Od tej pory jestem mu wierna jak pies...

6. Lakier do paznokci OPI w odcieniu Red My Fortune Cookie. Kocham za kolor i za rewelacyjną konsystencję. Jest to zdecydowanie moje "numero uno" wśród wszystkich posiadanych przeze mnie lakierów. I pomyśleć, że kiedyś nie znosiłam czerwieni...

7. Dwustronny błyszczyk marki MAKE-UP STUDIO. Rewelacyjny kolor i rewelacyjna trwałość. Pomadka potrafi przetrwać na ustach ponad 8 h w stanie niemalże nienaruszonym. Kto nie wierzy, niech spróbuje!

8. Żelowe eyelinery. Nie jestem w stanie wskazać jednego ulubieńca, kocham wszystkie miłością prawie bezgraniczną. Dzięki tego typu produktom pokochałam kreski na górnej powiece :D.

9. Puder fiksujący Vichy Dermabloend. Sprawia, że makijaż pozostaje w ryzach przez cały dzień. Jego wydajność, a także stosunek pojemności do ceny przekonują mnie, że kwota wydana na ten produkt to dobrze zainwestowane pieniądze.

10. Dwufazowy płyn do demakijażu oczu Ziaja. Jeszcze żaden inny go nie pobił. Świetnie radzi sobie z wodoodpornymi makijażami. W mojej kosmetyczce gości już bardzo długo i myślę, że prędko się nie rozstaniemy.

A jacy są Wasi ulubieńcy? Może mamy jakiś wspólnych?;)))

niedziela, 22 maja 2011

Podaruj mi trochę słońca...

Co powiecie na kolejny makijaż? Słońce wyszło, temperatura wreszcie wzrosła, więc tak mnie jakoś naszło na słoneczny make-up ;))). Poza tym po obejrzeniu filmiku jednej z moich ulubionych, niemieckich guru na YouTube xKarenina zachciało mi się makijażu z wykorzystaniem niemalże zapomnianego przeze mnie cienia Paradisco.
Oto, co zmalowałam sobie na powiekach:
Tak prezentują się użyte przeze mnie cienie:
A tak wykonałam makijaż:
1. MAC Ricepaper na 2/3 ruchomej powieki, w zewnętrznym kąciku oka oraz delikatnie wzdłuż lini nosa
2. MAC Paradisco w zewnętrznym kąciku oka oraz w załamaniu
3. MAC Soba ponad załamaniem powieki
4. Inglot 353 w odcieniu skóry pod łuk brwiowy
5. Kredka Avon Superschock w odcieniu Bronze wzdłuż górnej i dolnej linii rzęs
6. Tusz essence Multi Action

I jak Wam się podoba?:)))

sobota, 21 maja 2011

PróBBa: Dzień 4 i PODSUMOWANIE

Ostatni z testowanych przeze mnie BB kremów to Missha Perfect Cover BB CReam SPF42 PA+++ w odcieniu nr 21 Light Beige. Wg producenta produkt daje równomierne krycie bez efektu maski, ma jednocześnie właściwości kojące i nawilżające. Jest odpowiedni dla każdego typu cery, włącznie z cerą trądzikową i może być stosowany jako baza pod podkład lub podkład sam w sobie. Moje wrażenia:
misshaus.com



Aplikacja:
Konsystencja kremu jest porównywalna do Lioele Triple Solution (o którym możecie przeczytać TUTAJ), produkt jest gęsty, ale dobrze się rozprowadza, dając naprawdę zadowalające krycie i jednocześnie nie tworząc efektu maski. Zapach, jak w przypadku wszystkich BB, kremów jest bardzo przyjemny.

Kolor:
Kolor do mojej karnacji dopasował się idealnie, jest to typowy, chłodny beż. Na stronie producenta krem ten występuje w 4 odcieniach, myślę więc, że nawet osoby z ciemniejszą karnacją znajdą coś dla siebie.

Komfort noszenia:
Missha Perfect Cover to jeden z trwalszych BB kremów, jest nieco mniej wytrzymały niż Lioele Triple Solution, ale na mojej skłonnej do przetłuszczania strefie T wytrzymał dobre 6-7 h. Po kilku godzinach noszenia cera wymagała zmatowienia w okolicach nosa, brody i czoła, ale moje ogólne wrażenie jest mimo wszystko pozytywne. Cenowo krem również wypada dość korzystnie (za 20 ml na ebay musimy zapłacić ok. 10$).

PODSUMOWANIE:
Kremów BB na rynku dostępnych jest cała masa, więc te cztery, które miałam okazję testować, to naprawdę kropla w morzu. Ponad tydzień próBBy pozwolił mi jednak sprawdzić, czym są produkty tego typu i czy warto w mnie zainwestować. Moja odpowiedź brzmi: WARTO!
Do tej pory stosowałam podkład Revlon Colorstay i wydawał mi się on lekiem na całe zło, bo jako jedyny trzymał się na mojej twarzy cały dzień i krył wszystkie niedoskonałości. Nie ma co ukrywać, że jest to jednak podkład niesamowicie ciężki, pod którym skórze raczej dość trudno oddychać. Okazuje się, że kremy BB dają podobne krycie bez jednoczesnego uczucia grubej warstwy "tapety" na buzi.
Ponadto, już po kilku dniach stosowania kremów BB zauważyłam poprawę kondycji mojej skóry. Stała się bardziej jednolita, wygładzona, rozjaśniona, nie wiem, czy to tylko moja wyobraźnia, ale wydaje mi się, że i przebarwienia zaczęły pomału znikać. Od ponad tygodnia nie pojawiła się na twarzy żadna niespodzianka, co jest nie lada wyczynem w moim przypadku!
BB kremy mnie kupiły. Na pewno skuszę się w najbliższym czasie na pełnowymiarowe opakowanie i będzie to albo Missha Perfect Cover albo Lioele Triple Solution (do zakupienia na ebay lub w na polskiej stronie internetowej asianstore.pl). Chętnie się dowiem, jakie BB kremy Wy polecacie... Za wszelkie komentarze z krótkim opisem stokrotne dzięki :)))).

piątek, 20 maja 2011

PróBBa: Dzień 3

Następnym produktem poddanym próBBie był krem Lioele Triple Solution SPF30 PA++. Niestety nie udało mi się doszukać oficjalnej strony producenta, dodatkowe informacje na jego temat zaczerpnęłam więc po prostu z sieci. Jest to BB krem, który ma działać kompleksowo, ma chronić przed słońcem, rozjaśniać przebarwienia i wygładzać zmarszczki. Co ja o tym sądzę?

zdjęcie zapożyczone z bazarek.pl
Aplikacja:
W porównaniu do dotychczasowo testowanych BB kremów ten zaskoczył mnie swoją gęstością. Lioele Triple Solution jest gęsty i treściwy, ale aplikacja mimo to jest łatwa, produkt w żadnym wypadku nie smuży, sprawdza się idealnie z pędzlem typu "skunks". Dzięki swojej konsystencji do pokrycia całej twarzy wystarczy naprawdę odrobina, krycie jest pełne, jednak bez efektu maski. Oczywiście w moim przypadku nie obejdzie się bez korektora na najbardziej newralgiczne miejsca, ale jeśli nie macie zbyt dużych przebarwień z pewnością będziecie mogły go sobie podarować.

Kolor:
O sklerozo, zapomniałam cyknąć fotkę swatcha! Mam nadzieję, że mi wybaczycie, tym bardziej że w internecie można znaleźć wiele zdjęć tego kremu, wystarczy jedynie wpisać odpowiednią frazę w wyszukiwarce Google Grafika. Lioele Triple Solution występuje w jednym uniwersalnym odcieniu, który o dziwo idealnie stapia się z moją cerą. Odcień to beż z kapką żółci, w sam raz dla bladolicych Europejek.

Komfort noszenia:
Jest to zdecydowanie najbardziej trwały BB krem ze wszystkich, które dane mi było testować. Jego wytrzymałość porównałabym spokojnie do podkładu Revlon Colorstay z tą różnicą, że jest o wiele, wiele lżejszy, przez co niemalże niewyczuwalny na twarzy, i nie jest wodoodporny. Na mojej skłonnej do świecenia się w strefie T skórze przetrwał cały dzień bez konieczności poprawek czy matowienia. Co niestety odstrasza, to jego dość ograniczona dostępność (nawet na ebay) i cena. Z tego, co się zdążyłam zorientować, jest to jeden z droższych BB kremów, cena sięga nawet ok. 30 USD.

czwartek, 19 maja 2011

PróBBa: Dzień 2

Kolejny z BB kremów, które przyszło mi testować to Mushroom BB Cream SPF20 w odcieniu nr 2 marki SkinFood.

Producent na stronie nie podaje do jakiej skóry przeznaczony jest ten kosmetyk, można więc założyć, że powinien on być uniwersalny. Z informacji wynika również, że produkt można stosować zarówno jako bazę pod makijaż, jak i jako podkład, który ukryje niedoskonałości i wyrówna koloryt naszej skóry. W notce od producenta podkreślane są również regenerujące, wybielające i antystarzeniowe właściwości wszystkich BB kremów. Co ja o tym sądzę?

www.skinfood.sg




Aplikacja:
Produkt bardzo przyjemnie pachnie, wbrew pozorom nie grzybami ;), zapach jest delikatnie kwiatowo-owocowy, trudny do zidentyfikowania. Krem ma dość rzadką konsystencję, ale jest odrobinę gęściejszy niż Peach Sake Pore BB Cream (o którym możecie przeczytać TUTAJ). Świetnie nakłada się go pędzlem typu "skunks". Krycie jest również zaskakująco dobre, w moim przypadku poradził sobie z większością przebarwień i nierówności, zapotrzebowania na korektor było później minimalne.

Kolor:
Jako że kolor w przypadku BB kremów odgrywa dość istotną rolę, postanowiłam tym razem wyszczególnić ten punkt w osobnej kategorii. O ile Peach Sake Pore BB Cream był bardzo rozświetlający ze względu na sporą zawartość żółtego pigmentu, "grzybek" jest o wiele bardziej... grzybkowy ;). Ma w sobie sporo beżu z kapką różu, z pewnością lepiej się sprawdzi u osób o ciemniejszej karnacji, choć i z moją jasną skórą stapia się idealnie. Występuje w dwóch odcieniach: ciemniejszym i jaśniejszym (ja mam ten pierwszy).

Komfort noszenia:
Po rozczarowaniach z "brzoskwinką" nie spodziewałam się cudów, ale zostałam całkiem mile zaskoczona. Krem jest naprawdę trwały, zmatowiony delikatnie pudrem (Vichy Dermablend, Peach Sake Pore Powder), wytrzymał ok. 8-9 h i dopiero pod koniec dnia pojawiły się na twarzy delikatne prześwity, które mimo wszystko w dalszym ciągu nie burzyły jakoś szczególnie estetycznego wyglądu makijażu. Pierwszy błysk pojawia się u mnie po ok. 6 h w najbardziej newralgicznych miejscach, czyli przy skrzydełkach nosa oraz na czole pomiędzy brwiami. Próby matowienia twarzy nie powodują starcia kosmetyku. Produkt nie tworzy efektu maski, wygląda bardzo naturalnie i w zasadzie zupełnie go nie czuć podczas noszenia, co zapisuję bardzo in plus.

Ogólne moje wrażenie jest całkiem pozytywne, myślę, że osoby o podobnej cerze do mojej mogą spokojnie rozważyć zakup tego kremu. Myślę, że i osoby o skórze normalnej i suchej powinny być zadowolone. Co do właściwości pielęgnacyjnych BB kremów, ze swoją opinią wstrzymam się do ostatniego posta z tej serii. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną :))).

środa, 18 maja 2011

PróBBa: Dzień 1

O kremach BB po raz pierwszy usłyszałam na YT na kanale Azjatycki Cukier, potem artykuły na ich temat zaczęły zasypywać blogosferę. Wiele blogerek niemalże rozpływało się nad cudownymi właściwościami tychże kosmetyków, więc jak tu się nie skusić i nie spróbować samemu.

Czym są BB kremy pewnie już wiecie. Dla tych, co nie wiedzą, wyjaśnię pokrótce, że są to kosmetyki tonujące, które mają za zadanie rozświetlać naszą cerę i tym samym nie poprzez silne krycie, ale optycznie tuszować niedoskonałości naszej skóry. Właściwością wielu BB kremów jest również ich zbawienny wpływ na cerę oraz to, że pomimo niewielu odcieni potrafią idealnie stopić się z kolorem naszej skóry.
 
W związku z tym, że fascynacja tego typu produktami udzieliła się i mnie, przez najbliższe kilka dni będę zamieszczać serię postów poświęconych próBBie, a więc moim testom kremów BB. Zaznaczam, że swoje opinie opieram na kilkakrotnym użyciu danego kosmetyku, na które pozwoliła mi pojemność zakupionych przeze mnie próbek. Mam nadzieję, że mimo to znajdziecie tu interesujące Was informacje. No to do dzieła... :)))

Na pierwszy ogień idzie Peach Sake Pore BB Cream SPF25 PA+ w odcieniu nr 1 marki SkinFood. Wg producenta jest to produkt idealny dla skóry tłustej, gdyż zmniejsza pory, reguluje wydzielanie sebum i tym samym sprawia, że nasza skóra pozostaje matowa. Skuszona tym opisem zdecydowałam się na zakup i oto moje wrażenia:
www.skinfood.sg
Aplikacja:
Krem ma przyjemny brzoskwiniowy zapach, kolor jest dość jasny, dobrze stapia się z moją bladą skórą, mimo że jest w pełni bezdrobinkowy ma właściwości rozświetlające. Konsystencja jest dość rzadka, produkt dobrze nakłada się zarówno pędzlem typu "skunks" jak i tradycyjnym pędzlem do podkładu. Produkt jest przeznaczony do skóry tłustej, a więc automatycznie skłonnej do niedoskonałości, krycie jest jednakże słabiutkie i w moim przypadku bez korektora ani rusz.

Komfort noszenia:
Utrwalony pudrem (Vichy Dermablend, Maybelline Dream Matte, Peache Sake Pore Powder) krem wytrzymuje na twarzy max. 3 h, później pojawia się nieestetyczny błysk i produkt zaczyna znikać. Po kolejnej godzinie strefa T zaczyna się najzwyklej w świecie kleić, natomiast próby jej matowienia kończą się najczęściej starciem kosmetyku z twarzy.

Podsumowanie:
W moim odczuciu opis producenta, jakoby produkt nadawał się do cery tłustej, kompletnie mija się z prawdą. U mnie krem wytrzymuje na twarzy zaledwie 3-4 h godziny, a nawet nie mam typowo tłustej skóry! Podoba mi się efekt, jaki produkt daje przez pierwsze chwile noszenia, twarz wygląda na wypoczęta i rozświetloną, niestety nie na długo. Summa summarum, jest to kosmetyk na TAK dla osób o niewymagającej cerze lub na krótkie, niezobowiązujące wyjścia, na NIE dla osób, które chcą ukryć niedoskonałości przez cały dzień.

A czy Waszym zdaniem kremy BB są warte swojej sławy? Podzielcie się swoim zdaniem :)))

wtorek, 17 maja 2011

W kolorze nieba nad Poznaniem

Niebo nad Poznaniem przybrało dzisiaj kolor moich paznokci, dosłownie! Ni to szare, ni to bure, ni to fioletowe, po prostu w odcieniu Wibo Extreme Nails nr 61 ;))).

Lakierów Wibo Extreme Nails z pewnością nikomu przedstawiać nie trzeba. Seria zachwyca sporym wyborem interesujących odcieni, jakością i przede wszystkim ceną (ok. 5,5 zł w Rossmannie). Kolor nr 61 to prawdziwy kameleon, określiłabym go jako szarość z domieszką wrzosu i na taki wygląda w świetle dziennym. W cieniu lub w sztucznym świetle zdecydowanie wybijają fioletowe nuty, co starałam się uchwycić na dolnych zdjęciach (no ale wyszło, jak wyszło ;)). Jako że lakier ma w sobie wiele szarości, moim zdaniem, jest to odcień idealny na pierwsze, nieśmiałe, jeszcze dość chłodne dni wiosny, które przypomina mi aktualna pogoda (mimo że w zasadzie wiosna kalendarzowa jest w pełni!).

W przypadku tego egzemplarza mam jednak pewne zastrzeżenia co do jakości. Lakier bardzo słabo kryje i do pełnego pokrycia płytki potrzebne są minimum trzy warstwy. Ponadto, już pierwszego dnia pojawiają się odpryski, w moim przypadku zawsze na lewym kciuki od pisania na klawiaturze. To, jak długo lakier przetrwa w tym miejscu, jest dla mnie miernikiem jego jakości - pod tym względem niniejszy Wibo poległ z kretesem. Lakier nie wytrwał również nawet jednego dnia na końcówkach pozostałych paznokci. Aplikacja oraz czas schnięcia natomiast nie pozostawiają nic do życzenia.

Koniec końców, mimo mankamentów i tak lubię te lakiery i za cenę 5 zł jestem w stanie wybaczyć im pewne braki, a Wy?;)))

niedziela, 15 maja 2011

Powiew świeżości?

Wreszcie zebrałam się w sobie, żeby napisać recenzję mgiełki z witaminą E z The Body Shop. Tak długo mi to zajęło, bo nie jest to produkt, który w jakiś sposób budziłby moje żywsze emocje. Ot, taki psikacz...


Mgiełkę kupiłam w zastępstwie Fix+ z MAC, sugerując się głównie pojemnością (100 ml) i o połowę niższą ceną (35 zł), zakładając również, że będzie ona spełniać podobne funkcje, a więc przede wszystkim łączyć ze sobą poszczególne warstwy makijażu i zapewniać jego naturalny wygląd. Pod tym względem produkt mnie zawiódł. Owszem, sprawia, że podkład i puder stapiają się ze sobą, ale jednocześnie w moim przypadku zdaje się rozpuszczać makijaż. Po kilku godzinach wyglądam, jakbym miała szwajcarski ser na twarzy - podkład po prostu zaczyna znikać... Tutaj Fix+ sprawdzał się o wiele lepiej, ponieważ dzięki większej zawartości gliceryny przedłużał - choć też nieznacznie - żywotność makijażu.

Mgiełka ma jednak świetne właściwości nawilżające (czego brakowało Fix+). W ciepłe letnie dni w przypadku skóry mieszanej lub tłustej może spokojnie zastąpić krem nawilżający (dla skóry suchej produkt wydaje się nie być wystarczająco treściwy). Z powodzeniem można stosować ją pod makijaż (z jego nałożeniem należy jednak poczekać, aż kosmetyk w pełni się wchłonie), w ciągu dnia w celu odświeżenia skóry (najlepiej jednak niepomalowanej), lub na wieczór jako rewitalizujący tonik. Dla osób, których cera nie toleruje zbytnio kremów, mgiełka może stanowić idealne rozwiązanie.

W żadnym wypadku nie jestem zdania, że jest to produkt niezbędny. Osobiście z chęcią powrócę do Fix+, psikacz z TBS wykorzystam pewnie podczas urlopu "na jednej z dzikich plaż...", kiedy żar będzie się lał z nieba, a moja skóra będzie spragniona powiewu świeżości... Rozmarzyłam się nieco, ale wakacje przecież tuż tuż ;))).

Skład: Aqua, Butelyne Glycol, Glycerin, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Phenoxyethanol, Alcohol Denat., Methylparaben, Lecithin, Rosa centifolia, Butylparaben, Ethylparaben, Isobutylparaben, Propylparaben.

Recenzji ciąg dalszy

Spieszę z zapowiadaną recenzją kolejnego produktu, bo kosmetyków do testów wciąż mi przybywa i przybywa, aż się zastanawiam, kiedy ja to wszystko ogarnę... Może z Waszą pomocą? Ale o tym innym razem ;))).

Dziś na tapecie osławiony już głównie dzięki YouTube Cetaphil MD Dermoprotektor.

Kilka słów od producenta, które możemy przeczytać na opakowaniu: 
Klinicznie udowodniona zdolność do wiązania wody w skórze i utrzymywania odpowiedniego poziomu nawilżenia skóry. Szybkie wchłanianie wody i długo utrzymujące się nawilżenie górnych warstw skóry. Pomaga zachować naturalną ochronną barierę skórną. Zapewnia natychmiastowe wygładzenie i zmiękczenie skóry. Nie zawiera środków zapachowych ani drażniących, dlatego jest idealny dla skóry wrażliwej lub suchej. Stworzony specjalnie do nawilżania skóry wrażliwej lub suchej. Rekomendowany do nawilżania skóry uszkodzonej z powodu chorób dermatologicznych, jak również po zabiegach dermatologicznych.

Co ja o tym myślę:
Na krem zdecydowałam się, ponieważ mojej skórze dość trudno dogodzić. Muszę bardzo uważać, jakie stosuję mazidła, gdyż wiele produktów mnie zapycha i tym samym przyczynia się do powstawania nieestetycznych zmian skórnych. Mam cerę mieszaną z w zasadzie normalnymi policzkami i skłonną do przetłuszczania strefą T, dlatego potrzebuję kremu lekkiego, który nie przeciąży mojej skóry, a jednocześnie solidnie ją nawilży.
Cetaphil jak najbardziej spełnił moje oczekiwania. Przeznaczony jest do skóry wrażliwej, a za taką uważa się m. in. cerę trądzikową. Stosuję go na zmianę z Vichy Dermablend od kilku tygodni i widzę, że moja skóra jest odpowiednio nawilżona, niedoskonałości natomiast pojawiają się ze zwykłą częstotliwością (głównie w okresie przedmiesiączkowym lub gdy narażona jestem na szczególny stres). Krem jest faktycznie bezzapachowy, ma konsystencję emulsji, w związku z czym bardzo szybko się wchłania, pozostawiając skórę miękką i gładką. Idealnie nadaje się pod makijaż, nic się nie wałkuje, ani nie waży.

Czy to ideał? Trudno powiedzieć... U mnie ten produkt się sprawdza i myślę, że sprawdzi się również u osób, których skóra reaguje alergicznie na różnego rodzaju kremy do twarzy. Dla osób o cerze typowo suchej może okazać się jednak niewystarczająco treściwy. Opakowanie jest ogroooomne i pewnie wystarczy mi na dobry rok z kawałkiem (za 250 ml musimy zapłacić ok. 45 zł, co wydaje mi się adekwatną ceną do pojemności). Krem nie jest jednak przeznaczony wyłącznie do twarzy, z powodzeniem możemy stosować go do całego ciała. Myślę, że to całkiem dobre rozwiązanie, zwłaszcza wtedy, gdy kosmetyk nieszczególnie przypadnie nam do gustu ;))).

Skład: Aqua, Glycerin, Hydrogenated Plyisobutene, Cetearyl, Alcohol, Macadamia Ternifolia Seed Oil/ Macadamia Ternifolia Nut Oil, Ceteareth-20, Tocopheryl Acetate, Dimethicone, Acrylates/C10-30, Alkyl Acrylate Crosspolymer, Benzyl Alcohol, Citric Acid, Farnesol, Panthenol, Phenozyethanol, Sodium Hydroxide, Stearozytrimethylsilane, Staryl Alcohol

A Wy co sądzicie o Cetaphilu? Wart jest swojej sławy?

Lakiery wędrują do...

Bardzo proszę o kontakt na adres mailowy mizzvintage@o2.pl w celu podania danych adresowych :)))

Gratuluję i mam nadzieję, że trzech osobników znalazło dobry dom :D


P.S. Jeśli osoba wybrana nie zgłosi się do mnie w przeciągu 3 dni, wylosuję kolejnego zwycięzcę.

wtorek, 10 maja 2011

ick-factor!

Czasami bywa tak, że kosmetyk kolorowy, który urzeka nas w opakowaniu, zupełnie nie sprawdza się w praktyce i nie chodzi tu wcale o to, że jest kiepskiej jakości, ale bardziej o fakt, że zupełnie do nas nie pasuje. Tak było u mnie w przypadku lakierów essence z limitowanej edycji I love Berlin! Kto czyta mojego bloga już trochę, wie, że uwielbiam to miasto. Obok limitki nie mogłam więc przejść obojętnie, mimo iż kolory nie do końca były "moje". Jedyne, co mi się tak naprawdę spodobało, to lakiery do paznokci. "Takie ładne odcienie będą w sam raz na wiosnę/lato" - myślałam sobie. Wiosna nadeszła, pomalowałam paznokcie i... efekt wydał mi się bardzo "ick", czyli po prostu "ble" i "fuj".

Po lewej: Green Grass, po prawej: Buddy Bear
Zupełnie nie leżą mi te odcienie, ani jeden, ani drugi nie komponuje się z moją skórą, nie mam nawet ubrań, do których mogłabym je nosić. Po raz pierwszy od dawna miałam wrażenie, że źle bym się czuła wychodząc na ulicę z paznokciami w takich kolorach. Turkusowa zieleń i przykurzony niebieski to odcienie zdecydowanie nie dla mnie.
Abstrahując od moich osobistych uprzedzeń do tych kolorów, lakiery są bardzo dobrej jakości. Mają idealną konsystencję, odpowiedniej wielkości pędzelek, świetnie kryją już przy jednej warstwie. Za cenę ok. 6,5 zł to produkt marzenie.

Jako że nie lubię, gdy na półkach zalega mi coś, czego nie używam i używać nie będę, postanowiłam puścić tych dwóch osobników (i jeszcze jedną ich koleżankę, która też mi jakoś nie leży) w szeroki świat. Chętnie oddam te lakiery jednej z Was. Jedyny warunek, jaki musicie spełnić, to być publicznym obserwatorem tego bloga i zostawić komentarz pod tym postem, w którym wyrazicie chęć wzięcia udziału w rozdaniu. W niedzielę 15 maja wylosuję jedną osobą, do której powędruję lakiery z poniższego zdjęcia (każdy z tych lakierów użyty był max. 2 razy):

Catrice Mona Lisa Is Staring Back, essence Green Grass, essence Buddy Bear

poniedziałek, 9 maja 2011

Dobry dzień!

Dziś jest naprawdę dobry dzień! Słonko pięknie świeci nad Poznaniem, temperatura w sam raz, co prawda, siedzę w domu na L4 ze względu na niedawny, w sumie niewielki, ale mimo to dość bolesny, ubytek w moim uzębieniu, ale i zwolnienie ma swoje dobre strony przecież... Można się wyspać, nadrobić zaległości na blogach, no i przede wszystkim odebrać przesyłkę od listonosza bez konieczności biegania na pocztę :D.

Gdyby kogoś to zastanawiało, dwie próbki Peach Sake kupiłam przez pomyłkę ;). Będę miała więcej do wypróbowania :)))

Dzisiaj listonosz przyniósł mi moje pierwsze kremy BB. Tak moje drogie, ciekawość zwyciężyła! Po tylu recenzjach na różnego rodzaju blogach, po prostu nie mogłam dłużej się oprzeć. Poszperałam na allegro i zamówiłam kilka próbek, a dokładniej:

- Skinfood Peach Sake Pore BB Cream w odcieniu Light Beige (2 x 2 ml)
- Skinfood Mushroom BB Cream w odcieniu Natural Skin (1 x 2 ml)
- Missha Perfect Cover BB Cream w odcieniu nr 21 (1 x 1 ml)
- Lioele Triple Solution BB Cream w odcieniu uniwersalnym (1 x 1 ml)

Próbki postanowiłam kupić na polskim allegro, przede wszystkim dlatego że liczyłam na prędką przesyłkę i łatwą możliwość przetestowania poszczególnych odcieni. Saszetki wystarczą mi na jedną aplikację, słoiczki myślę, że na mniej więcej trzy. W sam raz, żeby móc stwierdzić, czy odcień mi pasuje i czy produkt jako tako współgra z moją skórą. Jeśli któryś z kremów spodoba mi się szczególnie, nie omieszkam kupić go na ebay od któregoś ze sprzedawców, których polecała maus (KLIK). Przyznam, że rodzimi sprzedawcy każą płacić sobie za próbki jak za zboże. Nie mam zamiaru tutaj nikomu robić reklamy, w związku z tym, jeśli jesteście zainteresowane zakupem, po prostu wpiszcie odpowiednią frazę w wyszukiwarce. Pamiętajcie, że kupujecie odlewki, nie zaś miniaturowy produkt najczęściej widoczny na zdjęciu. 
Już nie mogę się doczekać pierwszych testów! :))))

Dziś jest dobry dzień z jeszcze jednego powodu ;). Pierwszy raz udało mi się wygrać jedną z nagród w blogowym konkursie u kobiety przed 30 (KLIK) i to na dodatek taką, którą upatrzyłam sobie od samego początku :D. Przez najbliższe 6 miesięcy będę się cieszyć lekturą magazynu InStyle! Do tego otrzymałam jeszcze kod upoważniający mnie do uzyskania darmowej porady na stronie www.wirtualny-stylista.com. Jestem cała w skowronkach :))))).

niedziela, 8 maja 2011

Poza kolejnością

Co prawda, pod postem "W fazie testów" żadna z Was nie zażyczyła sobie recenzji produktów marki MAKE-UP STUDIO, ale są to kosmetyki, moim zdaniem, tak godne uwagi, że postanowiłam skrobnąć na ich temat kilka słów poza kolejnością. Mam nadzieję, że nie weźmiecie mi tego za złe ;))).

Dzięki uprzejmości firmy BEAUTY-ART otrzymałam do przetestowania dwa produkty holenderskiej marki MAKE-UP STUDIO: pigment w odcieniu Amethyst oraz Durable Lip Fluid & Gloss.

Przyznam szczerze, że o marce nigdy wcześniej nie słyszałam, tym bardziej więc byłam ciekawa produktów, nie sądząc jednak, że w jakikolwiek sposób zdołają mnie zachwycić czy zauroczyć. Zdziwienie moje było jednak wielkie...

W pierwszej kolejności rozpoczęłam testy produktu do ust. Jak widać na załączonym obrazku, jest to błyszczyk dwustronny: z jednej strony mamy swego rodzaju płynną pomadkę w odcieniu zgaszonego, przykurzonego różu, z drugiej zaś bezbarwny błyszczyk, który ma za zadanie utrwalać kolor i nadawać naszym ustom połysk. W sumie za 50 zł otrzymujemy 6 ml produktu.
Dla mnie ten produkt do ust to prawdziwe objawienie! Pomadkę bardzo łatwo nałożyć na usta, kolor rozprowadza się równomiernie, jest idealnie kryjący, wysycha na pełen mat i co najważniejsze w żadnym wypadku nie przesusza naszych warg. Błyszczyk aplikuje się równie łatwo za pomocą załączonego pędzelka, nie jest szczególnie klejący, ani uciążliwy w noszeniu, nadaje piękny połysk. Nie uwierzycie pewnie, ale kolor utrzymuje się na ustach bez mała 8 h i niestraszne mu jedzenie oraz picie. Owszem, połysk błyszczyka znika dość szybko, ale pomadka pozostaje nienaruszona. Jest to kosmetyk zdecydowanie warty swojej ceny. Jedyne manko to brak jakiegokolwiek oznaczenia koloru na opakowaniu. Pomimo komputerowych swatchy kolorów na stronie internetowej sklepu, za nic nie jestem w stanie zidentyfikować swojego odcienia. Myślę, że będzie to znacznym utrudnieniem podczas ewentualnych zakupów w przyszłości.
Pigment w odcieniu Amethyst początkowo nie wzbudzał we mnie takich emocji jak błyszczyk, co wynika z prostego faktu, że nie jestem wielką fanką cieni w formie proszku. Po prostu są o wiele bardziej skomplikowane w obsłudze niż zwykłe cienie prasowane. Muszę jednak przyznać, że produkt MAKE-UP STUDIO naprawdę przypadł mi do gustu. Za cenę 36 zł otrzymujemy 5 g produktu, co przy zwykłym użytkowaniu wg mnie stanowi zapas na całe życie ;))).
 Pigment jest drobno zmielony, opakowanie wyposażone w sitko pozwala nam wydobyć odpowiednią ilość produktu, sam cień umiejętnie nałożony wcale nie osypuje się podczas aplikacji. Kolor jest dość intensywny, połyskliwy, jest to odcień zimnego brudnego wrzosu z nutką srebra, bardziej odpowiedni do makijażu wieczorowego niż dziennego.
Na zdjęciu w połączeniu z cieniem MAC Satin Taupe oraz eyelinerem essence Berlin rocks
Summa summarum, jestem bardzo wdzięczna, że firma BEAUTY-ART dała mi możliwość przetestowania powyższych produktów, bo pewnie sama nigdy bym ich nie odkryła. Kosmetyki, których stałam się szczęśliwą posiadaczką są naprawdę świetnej jakości i spełniają wszystkie obietnice producenta. Mam chrapkę na kilka innych błyszczyków tej marki. Jedyne, czego bym sobie życzyła, to zdecydowanie lepsze próbniki odcieni na stronie sklepu, bo z aktualnymi to takie trochę kupowanie kota w worku...


Tutaj możecie poczynić zakupy:
http://www.sklep.beautyart.pl/
A czy Wam ta marka była znana już wcześniej? Jeśli tak, to piszcie, co jeszcze powinno trafić do mojej kosmetyczki ;)))).

wtorek, 3 maja 2011

Śniadanie u Tiffany`ego

Przedstawiam Wam dzisiaj chyba jeden z najpopularniejszych odcieni China Glaze "For Audrey". Długo mu się opierałam, oj długo... Po prostu wcześniej nie wydawał mi się godny uwagi, ale o jakoż jam się myliła! ;)))
Odcień to klasyczny "tiffany blue", a więc turkus ze sporą domieszką niebieskiego. Nie ma co, Tiffany wiedział w co pakować brylanty, żeby kobiety kochały je jeszcze bardziej ;). Lakier jest w pełni kremowy, dobrze kryje właściwie już przy pierwszej warstwie. O ile tę pierwszą nakłada się bez większych problemów, to druga może przysparzać nieco trudności - produkt jest dość gęsty, co potrafi uprzykrzyć aplikację.

"For Audrey" to idealny odcień na lato, rewelacyjnie prezentuje się zwłaszcza na paznokciach u stóp, ale i u rąk zwraca uwagę, o czym może świadczyć fakt, że dzisiaj w pracy skomplementowały mnie na jego temat aż trzy osoby :))). Wiem, że to kolor już dość oklepany, był prezentowany już niemalże na każdym "szanującym się" blogu paznokciowym, ale bez wątpienia warto go mieć w swojej kolekcji, nawet gdyby miał być ozdobą jedynie na półce ;P. 

A Wy co sądzicie? Hot or not? :)))

poniedziałek, 2 maja 2011

Prawie na ostatnią chwilę

Blogerki zasypują blogosferę konkursami, a ja za każdym razem czytam, zaznaczam sobie konkursową notkę czerwoną flagą w Outlooku, a potem w feworze codziennych zajęć, zapominam o tym, że miałam wziąć udział. Dobrze, że dziewczyny przypominają o konkursach w swoich postach i na twitterze, bo inaczej szansa na świetne nagrody przeszłaby mi koło nosa.

Już dawno, dawno temu kobieta przed 30 ogłosiła rewelacyjny konkurs z jeszcze lepszymi nagrodami, który wiąże się z serią publikowanych przez nią postów "dopasowane same ze sobą". Postanowiłam wziąć udział i Was też zachęcam, choć czasu już niewiele (konkurs trwa do 8 maja 2011do godz. 24:00). Po dokładne zasady zapraszam Was na bloga eveleo (aby zostać przekierowanym bezpośrednio do posta konkursowego, wystarczy kliknąć odpowiedni baner po prawej stronie ekranu).

A na zachętę nagrody:

1. Książka "Klasyczna setka, czyli co powinna mieć w szafie każda kobieta z klasą" autorstwa Niny Garcia
2. 40% rabat na zakupy w sklepie internetowym HannaStyle
3. Półroczna prenumerata czasopisma Pani lub InStyle (do wyboru)






Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć sobie powodzenia ;P

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...