sobota, 25 grudnia 2010

Świątecznie o miłości :)

Mam nadzieję, że cudownie spędzacie Święta, że Wigilia była obfita zarówno w tradycyjne potrawy jak i prezenty :). U mnie nastrój świąteczny w pełni, w związku z czym chciałam Wam szybciutko polecić bardzo świąteczny, moim zdaniem, film "Love actually" ("To właśnie miłość").


Jest to mój zdecydowany świąteczny ulubieniec! Akcja toczy się w Londynie w okresie przedświątecznym i przedstawia przeplatające się ze sobą historie miłosne najróżniejszych par. Poznajemy sercowe perypetie premiera Wielkiej Brytanii (w tej roli uroczy, szarmancki i przezabawny Hugh Grant :D), pisarza zakochanego w kobiecie, z którą dzieli go bariera językowa (w tej roli mój zdecydowanie ulubiony brytyjski aktor Colin Firth ;))))) ), dziesięciolatka, który przeżywa "katusze" z powodu swojego pierwszego zauroczenia, ekscentrycznego piosenkarza i wielu, wielu innych... 
Film bawi i wzrusza, nie brakuje w nim momentów zabawnych jak i chwytających za serce, przy których dławi nas w gardle, a łzy same cisną się do oczu. Moim zdaniem jest to jedna z najpiękniejszych bożonarodzeniowych, słodko-gorzkich komedii romantycznych, do której za każdym razem wracam z największą przyjemnością, która pokazuje, jak miłość potrafi być piękna, nie zawsze jednak prosta.

Film polecam Wam szczególnie teraz, kiedy przepełnia nas świąteczny nastrój. Sama chętnie obejrzę go jeszcze raz po świętach, aby miłą atmosferę zatrzymać na nieco dłużej :))).

Dla tych, którzy filmu nie widzieli - mały przedsmak:




"Love actually" (2003), reż . Richard Curtis (twórca takich filmów jak "Cztery wesela i pogrzeb", "Dziennik Bridget Jones", "Nothing Hill"), w rolach głównych sama śmietanka brytyjskiego kina: Hugh Grant, Emma Thompson, Alan Rickman, Colin Firth, Keira Knightley, Rowan Atkinson i inni.

czwartek, 23 grudnia 2010

Święta w Dojczlandzie

Aby poczuć nieco bardziej przedświąteczną atmosferę, postanowiłam udać się do naszego sąsiada zza Odry. Kto w okresie przedświątecznym zawędrował za zachodnią granicę, ten wie, że Niemcy ów czas celebrują szczególnie. Czas Adwentu, świątecznych przygotowań jest dla nich o wiele ważniejszy niż Święta same w sobie. To, co w tym czasie charakteryzuje niemieckie miasta, to wyrastające jak grzyby po deszczu jarmarki świąteczne, gdzie nie tylko można kupić choinkowe ozdoby, wieńce adwentowe i inne rękodzieło, ale przede wszystkim napić się grzanego wina lub ciepłego ajerkoniaku z bitą śmietaną, zjeść garść prażonych orzechów lub pieczonych kasztanów, albo po prostu "wciągnąć" słynnego Bratwursta :).
Bardzo lubię klimat świątecznych jarmarków. Mimo że często są trochę kiczowate, to i tak potrafią wprawić w prawdziwie świąteczny nastrój. W tym roku zawędrowałam do Berlina i chciałabym Wam pokazać, jak wygląda to miasto zimą :).
Na górnych zdjęciach możecie zobaczyć ozdoby świąteczne na Kurfürstendamm, jednej z głównych ulic handlowych Berlina. Sklepy są pięknie przystrojone, ale pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się doświadczyć korka na chodniku - tyle tam ludzi ;). Na dole Weihnachtsmarkt na Alexanderplatz z piękną szopką.
Jarmark świąteczny na Gendarmenmarkt - jeden z najbardziej stylowych w Berlinie. Niestety w środku był zakaz robienia zdjęć, stąd tak mało fotek.
Ozdoby świąteczne w KaDeWe, najsłynniejszym domu handlowym w Berlinie. Cały parter był przystrojony w stylu Winterwonderland - cudo! Ludzi było jednak tyle, że zrobienie dobrego zdjęcia graniczyło niemalże z cudem. W KaDeWe warto pofatygować się aż na 6 piętro, gdzie znajduje się "Feinschmeckerabteilung", czyli dział z produktami spożywczymi z całego świata. Jest tam wszystko, czego dusza i podniebienie może zapragnąć z niemalże każdego kontynentu :)))).
Oczywiście nie obyłoby się bez drobnych zakupów kosmetycznych. Tym razem były one jednak nader skromne:
Base Coat i preparat zmiękczający skórki z Catrice, maseczka Mask of Magnamity z Lush, Spiced Vanilla Soap oraz Cranberry Joy Soap z The Body Shop

Na koniec chciałabym Wam życzyć na te nadchodzące Święta wiele radości i miłych chwil z bliskimi, wyciszenia i spokoju przy świątecznym stole i szampańskiej zabawy sylwestrowej! No i przede wszystkim masy prezentów kosmetycznych i nie tylko pod choinką! Muak! :)))

P.S. Jeśli chcecie jeszcze popatrzeć na Berlin moimi oczami, zapraszam tutaj :).

wtorek, 21 grudnia 2010

Buszująca wśród kosmetyków

Lubię odwiedzać tk maxx, nie dlatego że ich asortyment mnie jakoś szczególnie powala, ale dlatego że nigdy nie wiem, co tam wynajdę. Godzinami mogłabym buszować wśród półek z kosmetykami i szukać okazji, którym po prostu nie można się oprzeć. Szczególnie podoba mi się, że nie brakuje tam perełek, które zazwyczaj są nie do zdobycia w Polsce w regularniej sprzedaży. Przy odrobinie szczęścia znajdziecie tam kosmetyki takich firm jak Burt`s Bees, Philosophy, Calvin Klein, Stila i wiele, wiele innych.

Oto, co mi ostatnio udało się wyszukać podczas buszowania wśród półek:
Półki z kosmetykami kolorowymi dosłownie uginały się pod zestawami z produktami amerykańskiej marki Stila. Wszystkie pakowane były po trzy produkty. Najczęściej w skład zestawu wchodziły Tinted Moisturizer, czyli kremy tonujące, cienie do powiek, błyszczyki oraz kredki do oczu. Jako że w tk maxx nie ma możliwości przetestowania poszczególnych produktów na skórze, wybrałam zestaw najbezpieczniejszy, czyli dwa cienie do powiek: mineral matte eyeshadow w kolorze sajama oraz cień niemineralny w kolorze sparkle i kredkę do powiek w odcieniu 02 topaz.
U góry: 02 topaz, na dole: sparkle (brązowe złoto), sajama (przydymiona szarość)
Kosmetyki są bardzo dobrej jakości. Kredka jest niezwykle kremowa i miękka, idealnie nadaje się na linię wodną, rozświetlając nam spojrzenie bez efektu "wytrzeszczu", który uzyskujemy używając do tego celu białej kredki wyglądającej nieco nienaturalnie. Przyznaję się bez bicia, że na zestaw skusiłam się głównie ze względu na ową osławioną konturówkę. Cień sparkle ma wykończenie frost, jest więc dość błyszczący, przy tym jednak niesamowicie napigmentowany i miękki, a mimo to nie osypuje się. Cień mineralny sajama jest nieco bardziej zbity i o zdecydowanie słabszej pigmentacji, ale w przypadku tego typu szarości zapisuję to na plus, gdyż w ten sposób trudno z nim przesadzić.

Kosmetyki Stila, które są dostępne głównie w USA i UK, zaliczają się do produktów raczej górnopółkowych. W regularnej sprzedaży kredki i cienie kosztują 18$. A ile ja zapłaciłam za swoje? W tym wszystkim chyba właśnie cena jest najfajniejsza ;). Za zestaw trzech kosmetyków (bez względu na to, co znajduje się w środku) o wartości 215 zł (jak podaje etykieta na opakowaniu) płacicie 44,90 zł! Czegóż chcieć więcej? Chyba tylko więcej takich dostaw do tk maxx ;).

Ciekawa jestem, jakie są Wasze doświadczenia z tym sklepem? Może wiecie, kiedy szczególnie warto robić tam zakupy? Macie jakieś doświadczenia z kosmetykami Stila? Chętnie poczytam Wasze komentarze :))).

wtorek, 14 grudnia 2010

Spóźnione Mikołajki

Św. Mikołaj gdzieś zapodział mój adres i w związku z tym prezent dostałam dopiero w piątek. Ulżyło mi, bo już myślałam, że byłam niegrzeczna ;). Oto, co mi przyniósł:
W paczce było sporo dobroci :). Podróżny zestaw KONAD, w skład którego wchodzi podróżny stempelek ze zdrapką, płytka z czterema wzorkami oraz biały lakier do wzorków. Dodatkowo dostałam jeszcze dwie płytki (m12 ze świątecznymi wzorkami oraz m73 z wzorkami na cały paznokieć) oraz ozdoby w kształcie serduszek. Mikołaj dobrze wiedział, co przynieść, żeby mnie uszczęśliwić. Na pewno pomógł mu w tym list, który napisałam do niego na gadu-gadu ;).

Oczywiście zestaw trzeba było od razu wypróbować. Od jakiegoś czasu prześladowała mnie wizja jednego manicure, który na swoim blogu zaprezentowała Orlica, mianowicie zapragnęłam mieć koronkę na paznokciach. Z dumą mogę powiedzieć, że chyba mi się udało ;). Oto efekty mojej pracy:
Stemplowanie idzie zasadniczo szybko, ale trzeba mieć w tym wprawę, której mi nieco jeszcze brakuje. A to lakier nie chciał się przyczepić do stempelka, a to wzorek się nie odbił w całości... ale koniec końców z efektu jestem bardzo zadowolona :). Na zdjęciu mani ma już ponad 2 dni i trzyma się świetnie.


Do wykonania powyższych wzorków użyłam następujących produktów:

- Protein base z Essie, której recenzję możecie przeczytać tutaj.

- Lakier O.P.I. w kolorze Moon Over Mumbai (2 warstwy). Ostatnio jest to mój ulubieniec, kolor bardzo nietuzinkowy - ni to biały, ni to szary, delikatnie perłowy z subtelną niebieską poświatą. Dla mnie cudo!

- Czarny lakier do stemplowania z essence z serii nail art, który pomimo niskiej ceny (ok. 8 zł) w swojej roli sprawdza się świetnie.

- Płytka KONAD m73 z wzorkami na całe paznokcie

- Zdrapka z zestawu podróżnego KONAD i stempelek z essence (niestety konadowy stempelek podróżny okazał się zbyt mały do wykonywania wzorków na całym paznokciu)

- Całość utrwaliłam top coat`em z Essie good to go!, którego recenzję możecie przeczytać tutaj.

Muszę przyznać, że z prezentu jestem niesamowicie zadowolona. Długo broniłam się przed wzorkami na paznokciach, bo efekt zawsze wydawał się kiczowaty, tymczasem okazuje się, że może być całkiem subtelny i elegancki. Już planuję kolejny mani z użyciem zestawu, tym razem świąteczny ;).

wtorek, 7 grudnia 2010

back 2 MAC

Lubicie dostawać gratisy? Kto nie lubi! Lubicie zjeść przysłowiowe ciastko (czyt. kupić sobie kosmetyk) i mieć ciastko (czyt. kasę w kieszeni)? No ba! Dzisiaj coś dla oszczędnych i lubiących dbać o środowisko, a więc kilka słów na temat akcji back 2 MAC. O co w tym wszystkim chodzi? Stałe bywalczynie salonów MAC z pewnością wiedzą, ale być może wśród moich czytelniczek znajdują się jeszcze nowicjuszki, którym niniejszy post być może na coś się zda ;). No to dzieła!

Kanadyjska marka MAC w ramach dbałości o środowisko prowadzi program recyklingowy. Za 6 opakowań po kosmetykach tejże marki możecie otrzymać gratisową szminkę w dowolnym kolorze o równowartości 76 zł. Oczywiście program rządzi się swoimi zasadami, co więc warto na jego temat wiedzieć:

- zwrotowi podlegają puste opakowania po zużytych produktach typu buteleczka po podkładzie, tubka po błyszczyku, czy kasetka po pudrze, nie zaś kartoniki, w których sprzedawane są poszczególne produkty;
- w akcji nie biorą udziału wszystkie produkty, np. nie można zwrócić opakowania po wkładzie do paletki, czy też przykładowo po automatycznej konturówce (produkty podlegające zwrotowi mają odpowiednie oznaczenie "back 2 MAC" na kartonowym opakowaniu);
- zwracać możecie również niewykorzystane produkty np. w momencie, gdy upłynie ich data ważności (och, jakże się wtedy zmniejsza nasze poczucie winy z powodu marnotrawstwa ;)) lub też np. uszkodzone paletki, które zakupiłyście osobno na wkłady;
- w zamian za 6 opakowań możecie wybrać sobie dowolną szminkę ze stałego asortymentu lub pomadkę z limitowanej edycji, pod warunkiem że opakowanie nie jest opatrzone unikatowym nadrukiem
- w skład akcji nie wchodzą szminki z serii Viva Glam, gdyż dochód z ich sprzedaży w 100% jest przeznaczony na walkę z HIV i AIDS.

Uff... To chyba wszystkie zasady. Moim zdaniem taka akcja to świetne rozwiązanie, przede wszystkim dla fanek kosmetyków MAC, które zużywają określone produkty regularnie. Sama jestem szczęśliwą posiadaczką trzech pomadek, za które nie zapłaciłam ani złotówki (teoretycznie oczywiście, gdyż w praktyce musiałam jakoś zużyć te 6 produktów). Czas na małą prezentację ;).









 Moja pierwsza zasłużona zdobycz. MAC Honeylove o matowym wykończeniu. Szminka to nude o beżowych tonach, cechuje się silną pigmentacją, nakłada się tępo, długo się utrzymuje, minimalnie wysusza usta. Osobiście efekt matowych ust nude bardzo mi się podoba, pasuje do wszystkiego :).










Druga okupiona "wielkim zużyciem" pomadka to High Tea o wykończeniu Lustre, które cechuje dość słaba pigmentacja oraz połysk. Bardzo lubię ten "finish", bo szminki są bardziej kremowe i nawilżające, choć przez to jednocześnie znacznie krócej utrzymują się na ustach.









Trzecia i zarazem najnowsza moja zdobycz to odcień The Faerie Glen z tegorocznej limitowanej edycji świątecznej Tartan Tale. Jest to odcień nude o różowej bazie i również wykończeniu Lustre. Efekt na ustach jest bardzo subtelny - pomadka, choć mam ją od niedawna, zdecydowanie należy do moich ulubionych.






 

Generalnie uważam, że 76 zł za pomadkę, nawet gdyby kolor był nie wiadomo jak niepowtarzalny, to sporo, zwłaszcza jak ma się tendencję do jej zjadania w ciągu dnia (sic!), tymczasem taki gratis to rewelacyjna nagroda za konsekwentnie przeprowadzony projekt denko :). Bardzo żałuję, że inne marki nie działają w ten sposób. 
Swoją drogą, rzuciło Wam się coś w oczy? Tak, wszystkie moje odcienie są do siebie podobne. Nie wiem, jak to jest, ale za każdym razem, jak wybieram nowy gratis w sklepie i nie patrzę na nazwy a jedynie na kolory, w pierwszej kolejności zawsze sięgam po te, które już mam. Czyżby był to znak, że nie potrzebuję więcej? ;)

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Czas na prezenty! :)

No i mamy 6 grudnia! Ale ten czas leci... Kto dzisiaj znalazł prezent pod poduszką? Ręka do góry proszę i proszę się również pochwalić, co Wam Mikołaj przyniósł :)

Ale, ale... przejdźmy do konkretów, czyli moich mikołajkowych prezentów dla Was :)))).
www.monevator.com 

Na wstępie oczywiście chciałam podziękować za tak duży odzew, to miłe, że prezenty od Mikołaja przypadły Wam do gustu na tyle, by zostawić komentarz :). Mam nadzieję, że mimo iż rozdanie dobiegło już końca, dalej będziecie do mnie zaglądać i komentować :). Będzie mi bardzo miło :))).
Tyle gwoli wstępu. Teraz przechodzę już do konkretów z konkretów, czyli samego losowania :). Przy wybieraniu dwóch najgrzeczniejszych czytelniczek wspomogłam się stroną classtools.net i maszyną losującą Fruit Machine.

Pierwsza nagroda, czyli dwie świąteczne mgiełki do ciała, dwa lakiery do paznokci (Inglot i Barry M), cień EDM oraz MAC Tinted Moistureizer wędruje do: Atina

Druga nagroda, czyli świąteczna mgiełka do ciała, lakier do paznokci (Wibo) oraz zestaw rozmaitych próbek wędruje do: ksiezniczkaa87

 Gratuluję zwyciężczyniom (z mailami poczekam, co by nie psuć efektu zaskoczenia;)), a pozostałym jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję za udział w zabawie! Mam nadzieję, że Mikołaj mimo wszystko okaże się dla Was hojny w tym roku :).

czwartek, 2 grudnia 2010

Tradycja i jakość?

Zawsze kiedy jestem za granicą, staram się wypróbowywać kosmetyki, które nie są dostępne w Polsce. Też tak macie?:) Podczas mojego wrześniowego pobytu w Berlinie, skończył mi się puder. Ktoś inny może by się zmartwił, ale dla mnie była to świetna okazja, żeby pójść na zakupy i przetestować coś nowego:D Wybór padł na rodzimą markę naszego sąsiada zza Odry - Niveę. Od razu uprzedzę Wasze pytania ;): tak, Nivea produkuje nie tylko kosmetyki pielęgnacyjne, ale również kolorówkę, co więcej ma swój firmowy sklep Niveahaus na najsłynniejszej ulicy Berlina Unter den Linden.

Zdjęcie zaczerpnięte ze strony www.ansorg.com
Zdjęcie zaczerpnięte ze strony www.beiersdorf.de
Jakie są moje pierwsze skojarzenia z marką Nivea? Tradycja (koncern Beiersdorf istnieje już od 125 lat) i jakość (ponadczasowy krem Nivea stosowały nasze mamy, babcie i prababcie, my smarujemy się dzisiaj pielęgnacyjnymi balsamami tej firmy, a nasi mężczyźni po goleniu sięgają po kojące mleczka z logo niemieckiej marki). No a co z kolorówką?

Puder, który stosowałam przez ostatnie kilka miesięcy to Nivea Stay Real (koszt ok. 10 Euro).
Zużycie, jak widać, porządne;) Co obiecuje producent? Przede wszystkim utrwalenie makijażu, zmatowienie twarzy, naturalny efekt. A co na to Magda? ;) 

Puder jest bardzo drobno zmielony, po nałożeniu twarz w dotyku jest niezwykle aksamitna, ale jednocześnie powstaje na niej swoisty osad, tak jakby przypruszono ją mąką. Daje to bardzo niefajny efekt, na pewno daleki od naturalnego, dopiero spora ilość Fix+ jest w stanie jakoś załatwić sprawę. Twarz po zastosowaniu jest zmatowiona, ale nie jest to efekt długotrwały, po 1-2 h potrzebne są poprawki, a każda kolejna warstwa pudru wygląda już tylko gorzej. Najgorszy ze wszystkiego jest chyba jednak zapach - puder pachnie bardzo intensywnie, jak klasyczna Nivea, co w przypadku kremu jakoś jeszcze można znieść, ale w przypadku pudru po prostu uprzykrza jego codzienne stosowanie. Zapach  uderza w nasze nozdrza dosłownie z impetem wgłąb i nie ma się tu co sugerować testerem, bo w sklepie zapach z pewnością prędko wietrzeje (w końcu opakowanie jest cały czas otwarte).  Cena, jak na markę drogeryjną, również nie zachwyca. Na chwilę obecną jedyna zaleta, jaką dostrzegam w tym produkcie, to zmyślny schowek na puszek ;). 

Dumna jestem z siebie, że w ogóle byłam w stanie zużyć ten puder! Ta resztka, którą widzicie na zdjęciu, bez wątpienia wyląduje już w koszu... Moje ogólne wrażenie o marce Nivea? Tradycja - tak. Jakość - niekoniecznie!

niedziela, 28 listopada 2010

Korektor idealny poszukiwany

Czy Wy też zawsze poszukujecie korektora idealnego? Takiego, który dobrze kryje, ale jednocześnie stapia się z naszą cerą i wygląda naturalnie? Takiego, który jest niemalże niewyczuwalny na skórze, a jednocześnie utrzymuje się na niej cały dzień? Produktu, który byłby w pełni dostosowany do Waszych potrzeb?

Ja swojego "korektora idealnego" szukałam bardzo długo i w zasadzie bezowocnie, dopóki nie trafiłam na markę MAC. Większości firma ta z pewnością kojarzy się z wielokolorowymi cieniami i horrendalnie drogimi pędzlami, ale MAC słynie również z innych produktów, m. in. właśnie szerokiej gamy korektorów, które zostały stworzone tak, aby spełniać potrzeby osób o najróżniejszych wymaganiach. Osobiście wypróbowałam prawie wszystkie i w związku z tym mam dla Was dzisiaj mały przegląd. Może i Wy znajdziecie tutaj swój "produkt idealny" :).

Studio Finish Concealer (mój odcień to NC20)
Jest to najbardziej kryjący korektor ze wszystkich oferowanych przez MAC. Ma kremową konsystencję, łatwo się nakłada, ale jest dość ciężki - nałożony pod oczy obciąża skórę i zbiera się w zmarszczkach. Sprawdza się dobrze w przypadku tuszowania niedoskonałości twarzy takich jak trądzik czy blizny potrądzikowe. Ma SPF 35, więc chroni wrażliwe miejsca, których nie powinno się opalać. Cena to ok. 60 zł - wydaje się dużo, ale korektor jest niesamowicie wydajny (mam swój już rok i widać, ile jeszcze zostało!). Do moich faworytów jednak nie należy - mimo wszystko jest zbyt ciężki i momentami widać go na twarzy.

Select Cover-Up (mój odcień to NW15)
Korektor o średnim kryciu i płynnej konsystencji. Stopień krycia można dozować, nakładając kolejne warstwy produktu. Tubka jest niesamowicie wygodna, gdyż możemy wycisnąć dokładnie taką ilość kosmetyku, jaką potrzebujemy. Korektor jest bardzo wydajny. Przy codziennym stosowaniu wystarcza mi na ok. 6 miesięcy, czyli dokładnie tyle, ile wynosi data ważności (koszt to ok. 60 zł). Dobrze nadaje się do stosowania pod oczy, ale również ma tendencję do zbierania się w zmarszczkach. Dobrze tuszuje inne niedoskonałości twarzy. Jak dla mnie produkt uniwersalny. Długo, długo był moim faworytem wśród MACowych korektorów.

Pro Longwear Concealer (mój odcień to NW20)
Produkt, który do sprzedaży został wprowadzony dopiero we wrześniu tego roku. Jest to mój zdecydowany faworyt! Jego zadaniem jest dobrze kryć niedoskonałości i utrzymać się na twarzy nawet do 15 h. Obietnice producenta to nie czcze przechwałki - potwierdzam! Produkt ma płynną, niesamowicie aksamitną konsystencję, bardzo dobrze kryje, ale jednocześnie wygląda niezwykle naturalnie, na twarzy utrzymuje się cały dzień, nie podkreśla suchych skórek ani zmarszczek, dobrze tuszuje zarówno cienie pod oczami jak i inne niedoskonałości. Po prostu ideał! Korektor jest bardzo wydajny, potrzebujemy jedynie kapkę. Jedyne moje zastrzeżenie to pompka, którą trudno kontrolować i zawsze wydobywa zbyt dużo produktu. Ja zazwyczaj po prostu wyciskam produkt do małego słoiczka, by móc go wykorzystać następnego dnia i niczego nie zmarnować - ten sposób się sprawdza :). Cena to 66 zł.

A tak poszczególne produkty prezentują się na skórze:
Jeśli chodzi o kolorystykę: NC oznacza "neutral cool", a więc odcienie o żółtawej zimnej bazie, dobre do tuszowania wszelkich zaczerwienień na twarzy, natomiast NW odnosi się do "neutral warm", a więc kolorów ciepłych, o bazie różowej, które najlepiej tuszują cienie pod oczami. Mój odcień, jeśli chodzi o twarz, to NC20, natomiast pod oczami stosuję produkty w tonacji NW. Najczęściej mieszam ze sobą NW15 i NW20, by uzyskać kolor idealny z idealnych ;).

Studio Sculpt Concealer
Ten korektor miałam już dawno temu, dlatego nie dysponuję własnym zdjęciem. Moim zdaniem jest to najgorszy produkt, spośród wszystkich wymienionych. Ma kremową konsystencję, jest lżejszy od Studio Finish Concealer, ale ma podobne krycie. U mnie nie sprawdził się zupełnie, podkreślał każdą niedoskonałość, pod oczami najzwyczajniej w świecie się wałkował. Nigdy więcej!

Moisture Cover Concealer
Moisture Cover to jedyny korektor MAC, którego nie miałam przyjemności wypróbować. Po prostu wiem, że u mnie się on nie sprawdzi, bo ma minimalne krycie. Ma kremowo-płynną konsystencję i jest przeznaczony głównie pod oczy. Z moimi cieniami jednak na pewno by sobie nie poradził. Myślę, że może być dobry dla osób, które potrzebują jedynie rozjaśnić tę okolicę twarzy i zasadniczo nie mają nic do ukrycia.

Oto i koniec tego przydługiego posta. Jesteście jeszcze ze mną?;) Mam nadzieję, że może komuś pomogłam w wyborze :). A jakie są Wasze doświadczenia z korektorami, niekoniecznie tej marki? Znalazłyście już swój produkt idealny? Piszcie! :)

sobota, 27 listopada 2010

Zakochana w Zurychu :D

Jakby tu zacząć...
Co powiecie na to?
O.P.I. Swiss Collection "From A to Zurich"

A... jak aksamitny...
B... jak borówkowy...
C... jak czarujący...
D... jak dystyngowany...
E... jak elegancki...
F... jak fascynujący...
G... jak glamour...
H... jak hipnotyczny...
I... jak intrygujący...
J... jak jakościowo dobry...
K... jak kremowy... i... kryjący...
L... jak lakierowy "muszęmieć" ;)
Ł... jak łatwy w aplikacji...
M... jak mój :D
N... jak niepowtarzalny...
O... jak O.P.I.
P... jak piękny...
R... jak rozkoszny...
S... jak szwajcarski...
T... jak... tajemniczy...
U... jak ulubiony...
W... jak wdzięczny...
X... jak xiążęcy... ;)
Y... jak Yeti... (Szwajcaria, góry, człowiek z gór... no wiecie, o co chodzi ;P)
Z... jak zakochana w Zurychu :D

Cóż mogę dodać... Lakier mnie urzekł, od kiedy zobaczyłam swatche u Lily. Już wtedy wiedziałam, że muszę go mieć. Z mojej listy "from A to Zurich" możecie wyczytać całą masę superlatyw, ale mam też kilka zastrzeżeń. Lakier jest świetnie napigmentowany, ale przez to jakby trochę gęściejszy.  Na paznokciach kolor wypada nieco ciemniej niż w buteleczce. No i mój pędzelek to był jakiś koszmarek! Pojedyncze włoski odstawały na wszystkie strony świata, przez co aplikacja nie była idealna. Przycięłam i już jest ok, ale nie tego oczekuje się od lakieru za tę cenę (choć przyznaję, że przytrafiło mi się to po raz pierwszy). 

Mimo wszelkich niedogodności związanych z pędzelkiem kolor zdecydowanie ląduje wśród moich ulubionych. Właśnie takiej borówy szukałam ;). A Wam jak się podoba?

sobota, 20 listopada 2010

Zmywajcie się dziewczyny! ;)

Zdarza się Wam kupować produkt wyłącznie dla gadżetu, który jest do niego dołączony? Mi się zdarzyło. Dogłębnie oczyszczający żel L`oreal Paris Pure Zone kupiłam głównie dla znajdującej się przy nim silikonowej szczoteczki cleanPad. W kwestii kuracji oczyszczających i przeciwtrądzikowych nie mam zbyt wielkiego zaufania do marek drogeryjnych, zdecydowanie wolę te apteczne, ale mimo wszystko skoro już kupiłam ten żel, postanowiłam go zużyć (cena to ok. 23 zł za 150 ml, żel jest dostępny w SuperPharm).

Produkt ma typowo żelową konsystencję, jest przezroczysty, pachnie przyjemnie, jednakże skład pozostawia wiele do życzenia, ponieważ już na drugim miejsce pojawiają się SLS-sy, które mogą wysuszać naszą skórę. Mam cerę raczej mieszaną, skłonną do przetłuszczania się w strefie T, na policzkach natomiast raczej normalną, nie jest ona szczególnie wrażliwa, generalnie wiele potrafi znieść, żel pozostawia na niej jednakże uczucie delikatnego ściągnięcia. Mi to nie przeszkadza, ale wrażliwcom zdecydowanie może. Czy Pure Zone pomaga? Trudno mi ocenić. Moja skóra wygląda ostatnio lepiej, ale myślę, że dzieje się to raczej za sprawą kremów, które stosuję równolegle (TriAcneal z Avene oraz Effaclar A.I.).
O ile moim zdaniem żel niczym szczególnym się nie wyróżnia (po zużyciu opakowania zdecydowanie powrócę do łagodnego żelu oczyszczającego Effaclar z La Roche-Posay), o tyle warto go kupić dla dołączonego do niego gadżetu ;). Szczoteczka to naprawdę fajne rozwiązanie, jest elastyczna, świetnie leży w dłoni (umieszczam ją zazwyczaj pomiędzy palcem wskazującym a środkowym, łapiąc za ten dziwny uchwyt z tyłu), silikonowe włoski są bardzo delikatne, a jednocześnie fajnie oczyszczają twarz i masują ją jednocześnie. Moim zdaniem to dobra alternatywa dla tradycyjnych szczoteczek z włosiem, myślę, że sprawdzi się na każdym typie skóry, nawet na tej wrażliwej. Stosuję ją już ponad miesiąc i nie zauważyłam żadnych śladów zniszczenia. Przyznam, że L`oreal miał "pomysła" umieszczając ją tak jakby wewnątrz opakowania, dzięki temu trudno ją zgubić :))).

Bardzo żałuję, że tego gadżetu nie można zakupić osobno bez żelu (w USA podobne szczoteczki można kupić w Sephorze na stoisku z różnymi akcesoriami do makijażu). Produkt wydaje się wytrzymały, ale zakładam że prędzej czy później się zużyje i będę zmuszona ponownie kupić żel. Mam nadzieję, że do tego czasu będzie już można kupić je gdzie indziej ;).

wtorek, 16 listopada 2010

Paczka od Świętego Mikołaja

Z racji tego, iż mamy już w zasadzie okres przedświąteczny, odwiedził mnie pewien Święty... 

www.letters-from-santa-claus.com
Kazał pozdrowić gorąco wszystkie moje czytelniczki! Jako że byłyście bardzo grzeczne w tym roku i sumiennie wdrażałyście projekt denko, rózg w te Święta nie będzie :D. Dla najgrzeczniejszych Miki zostawił dwie skromne paczuszki. Chcecie wiedzieć, co dla Was przyniósł? Spójrzcie na zdjęcia:)))


Dla najgrzeczniejszej z najgrzeczniejszych przyniósł iście landrynkową paczkę :D W jej skład wchodzą:







Dwie świąteczne mgiełki do ciała o zapachu "lollipop" i "peppermint twist". Sama mam takie i zapachy są niezwykle cukierkowe, otulające, po prostu świątecznie przyjemne :). Mgiełki zawierają w sobie delikatne drobinki, ale nie przejmujcie się, na ciele są praktycznie niewidoczne ;).












Dwa lakiery do paznokci:
- Inglot nr 152
- Barry M w kolorze 308 Berry


















MAC Tinted Lip Conditioner, czyli koloryzowany balsam pielęgnacyjny do ust w kolorze Fuchsia Fix.












Sypki cień do powiek firmy Everday Minerals w kolorze Hipster Hippo (zgaszony fiolet z bardzo subtelnymi srebrnymi drobinkami).




Miki przyniósł również "pocieszajkę" dla tych nieco mniej grzecznych ;).


W skład "pocieszajki" wchodzą:
- świąteczna mgiełka do ciała o zapachu waniliowym
- lakier Wibo Extreme Nails nr 75
- próbka cieni marki Sephora w odcieniach brązu "kiss from nr 10)
- próbka szamponu do włosów marki Collistar
- próbka zapachu Mintea eau de perfume
- próbka podkładu marki Spehora Light Veil Foundation
- próbka podkładu Max Factor Second Skin Foundation

Co trzeba zrobić, aby wziąć udział w losowaniu:
1. Musisz być publicznym obserwatorem niniejszego bloga
2. Musisz zostawić komentarz pod tym postem, w którym podasz nicka, pod którym obserwujesz bloga oraz swój adres e-mail

Możesz również pozyskać dodatkowe losy. Wystarczy, że:
1. Napiszesz notkę na swoim blogu, w której poinformujesz o moim rozdaniu, zamieszczając link do posta konkursowego (+1 los). Pamiętaj, by wkleić linka w komentarzu pod tą notką!
2. Umieścisz mnie w blogrollu na swoim blogu (+1 los)
3. Poinformujesz o moim rozdaniu na twitterze, podając linka do posta konkursowego oraz mój twitterowy nick @xMizzVintage (+1 los). Pamiętaj, że nick musi znaleźć się w Twoim tweetcie (poprzedzony @), gdyż inaczej nie będę mogła go przeczytać!

O wszystkich dodatkowych losach poinformuj mnie w jednym komentarzu :).

Rozdanie trwa do 5.12.2010 r. do godziny 23:59. Jest otwarte dla wszystkich obserwatorów, również tych z zagranicy. O zwycięzcach poinformuję rzecz jasna w Mikołajki, czyli 6.12.2010 r. :D

Zaznaczam, że niektóre kosmetyki były przeze mnie testowane, zużycie jest jednak minimalne, a wszystkie produkty są jak najbardziej zdatne do użycia. Jeśli Ci to jednak nie odpowiada i nie czujesz się komfortowo z taką formą nagrody, proponuję zrezygnować z udziału i dać szansę innym :).

piątek, 12 listopada 2010

Z zupełnie innej beczki (śmiechu)

Chciałabym się dzisiaj z Wami podzielić moimi małymi poprawiaczami humoru. O co chodzi? O komiksy :). Nie mam tutaj jednak na myśli gazet, które można kupić w kiosku, czy wydań książkowych dostępnych w księgarniach, ale krótkie, najczęściej trzyobrazkowe (no, czasami trochę dłuższe) historyjki, które można bez problemu znaleźć w internecie i które, co lepsze, powstają na bieżąco, tak że każdego dnia mamy nową dawkę humoru. Zaledwie kilka obrazków, parę dialogów (a czasami nawet ich brak!) potrafi za każdym razem wywołać uśmiech na mojej twarzy, momentami wręcz rozbawić do łez :). Jeśli siedzę przed komputerem i uśmiecham się do siebie lub co 5 sekund wybucham gromkim śmiechem, to znak, że właśnie czytam swoje ulubione komiksy :)))). Oto kilku moich ulubieńców:

1. Garfield

Od tego zaczęła się moja komiksowa przygoda. Czy znajdzie się ktoś, kto jeszcze nie zna tego rudego, wrednego, wiecznie głodnego kota? Nie sądzę ;) Poniżej mała próbka garfieldowego humoru, oj trudno mi się było zdecydować, co tutaj zamieścić :D (komiksy zaczerpnięte ze strony www.garfield.com)




2. Baby Blues

"Baby Blues" to perypetie rodzinki z trójką dzieci. Przezabawne sytuacje i dialogi prosto z życia wzięte ;). Sami zobaczcie :DDD Swoją drogą czyż Hammie nie jest słodki? ;D (komiksy zaczerpnięte ze strony www.babyblues.com)


3. Citizen Dog

Bohater tego komiksu to Fergus, pies niewiadomej rasy, oraz jego właściciel Mel, czasami pojawiają się jeszcze koty i myszy oraz inna zwierzyna ;). Często historyjki z kolejnych dni układają się w jedną większą, dlatego warto śledzić komiks na bieżąco. Na pewno nie pożałujecie! :D (komiksy zaczerpnięte ze strony www.gocomics.com/citizendog)


4. Dog eat Doug

I znowu komiks z psem w roli głównej. Tytułowy dog to Sophie, Doug natomiast to jej nieodzowny, jak mniemam zaledwie kilkunastomiesięczny towarzysz.Duet momentami nie do pobicia :D. (komiksy zaczerpnięte z dogeatdoug.com)


5. Bottomliners

Żarty na nieco poważniejsze tematy... powiedzmy ;). Duży plus za celność i odniesienia do otaczającej nas rzeczywistości. Zresztą same zobaczcie :)))). (komiksy zaczerpnięte z www.gocomics.com/bottomliners)

I jak Wam się podobała ta mini prezentacja? Wybrałam tylko kilka historyjek, które moim zdaniem dobrze oddają charakter poszczególnych komiksów. Przyznaję, że mało który jest w stanie naprawdę podbić moje serce. Warunkiem jest dobra, przyjemna dla oka kreska i przede wszystkim zabawne dialogi. Bez tego ani rusz. Ulubione komiksy możecie subskrybować na danych stronach www i otrzymywać codziennie nową historyjkę drogą mailową. To nie tylko świetna dawka humoru każdego dnia, ale również krótka lekcja angielskiego ;). A może Wy macie już swoich ulubieńców? Koniecznie dajcie znać :))).

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...