poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Fryz w stylu vamp ;)


Kurzy się tu ostatnio, głównie z tego względu, że kurzy się i u mnie w domu. Aktualnie przeżywam drugi tydzień najgorszego syfu w historii, czyli remont;). Nienawidzę! Ale jeśli mieszkanko ma wyglądać pięknie, to trzeba pocierpieć niestety. Ściśnięta na kilku metrach kwadratowych z całym swoim dobytkiem i... kotem oczywiście, jakoś nie mam weny do cykania fotek. W związku z tym pójdę dziś trochę na łatwiznę i napiszę kilka słów na temat lakieru do włosów Vamp Spray 44 marki kemon, któy otrzymałam od producenta wraz ze zdjęciami.

Marka kemon słynie z produktów drogich, ale i profesjonalnych. Lakier do włosów pochodzi z nowej linii AND, która niedawno została wprowadzona na rynek. W przeciwieństwie do serii Hairmanya wyróżnia się prostym, nie rzucającym się w oczy opakowaniem. Do tej pory kemon zachwycał nietuzinkowymi zapachami, ten lakier pod tym względem się jednak nie wyróżnia. Zapach jest zwyczajny, na szczęście nie duszący.
Lakier ma być szybkoschnący i mocno utrwalający. Silnego utrwalenia jednak nie zauważyłam. Owszem lakier jest dość mocny, ale z bardziej ekstremalnymi fryzurami raczej sobie nie poradzi. Przy moich krótkich włosach produkt sprawdza się mimo wszystko całkiem nieźle, daje naturalny efekt, nie zlepia kosmyków i łatwo się wyczesuje, nie nadaje jednak włosom obiecanego blasku. Dla mnie jest to zdecydowanie bardziej produkt dla salonów fryzjerskich, niż na przeciętnych użytkowniczek lakierów, jako że cena jest jak zwykle dość zaporowa (cena: 57 zł za 300 ml).

A Wy co sądzicie? Byłybyście w stanie wydać taką okrągłą sumkę na lakier do włosów?

PS. Produkt udostępniono mi nieodpłatnie do testów. Fakt ten nie miał jednak żadnego wpływu na treść niniejszej recenzji.


niedziela, 15 kwietnia 2012

Ring: mleczko vs. serum

Mam dla Was dzisiaj porównanie dwóch balsamów do ciała Lirene: intensywnie regenerującego mleczka do skóry suchej i szorstkiej (cena: 12,99 zł za 250 ml) oraz głęboko nawilżającego serum do ciała przeznaczonego do skóry suchej i normalnej (cena: 13,99 zł za 200 ml). 

W przypadku obu produktów producent obiecuje intensywną regenerację skóry i głębokie nawilżenie. Mleczko ma odżywiać skórę dzięki specjalistycznej formule lipidowej, zatrzymywać wodę w naskórku, zapewniając jędrność i elastyczność. Lekka konsystencja ma ułatwiać rozprowadzanie i szybkie wchłanianie.


Serum przeznaczone jest natomiast do skóry potrzebującej intensywnej kuracji nawadniającej, dzięki specjalistycznej formule biodermalnej ma utrzymywać optymalną zawartość wody we wszystkich warstwach naskórka. Producent obiecuje również nawilżenie do 48 h dzięki zawartości Moist 24 - składnika silnie nawilżającego. Zawarty w serum hialuronian sodu ma ograniczać proces parowania wody i przywracać równowagę prawidłowych, fizjologicznych funkcji skóry. Produkt ma również poprawiać gładkość i miękkość skóry.


W moim odczuciu oba balsamy mają podobne działanie, przyjemnie nawilżają, ale nie można tu mówić o jakimś niesamowicie trwałych efekcie. Smarowania po każdej kąpieli raczej nie unikniemy. Zdecydowanie przyjemniejszą formułę ma serum, które naprawdę fajnie się rozprowadza i szybko wchłania. Mleczko jest ciężkawe, o wiele trudniej rozsmarowuje się je na skórze i zdecydowanie dłużej trzeba czekać, aż produkt się wchłonie. 

Co rzuciło mi się w oczy, to pseudonaukowe opisy produktów, na które uwagę jakiś czas temu zwróciła cammie na swoim blogu (KLIK). Tu aż się roi od specjalistycznych terminów, które normalnemu Janowi Kowalskiemu, albo powinnam raczej napisać przeciętnej Annie Nowak ;), nic nie mówią, a jedynie budują wrażenie, że kupujemy naprawdę wyszukany kosmetyk, gdy tymczasem za całą otoczką kryją się całkiem proste składniki i formuły. No i po co nazywać kosmetyk balsamem, skoro mamy do wyboru głęboko regenerujące mleczka i nawilżające sera... ;)

Pomijając moją małą dygresję, najbardziej do gustu przypadło mi serum i z przyjemnością zużyłam całą tubkę do ostatniej kropelki. Aplikacja nie sprawiała mi najmniejszych trudności, na plus zapisuję również miękką tubkę, która pozwala bez trudu wykończyć opakowanie, tak że nie zmarnuje się ani odrobina, no i skóra po zastosowaniu była naprawdę porządnie nawilżona. Myślę, że jeszcze kiedyś po nie z chęcią sięgnę. A Wy? :)))

Produkt został przesłany mi nieodpłatnie do testów. Fakt ten nie miał najmniejszego wpływu na treść niniejszej recenzji.



wtorek, 10 kwietnia 2012

Uwaga CZERWONE!

Kolejny lakier z kolekcji holenderskiej Red Lights Ahead... Jest to odcień żywej czerwieni z pomarańczowymi tonami. Owe pomarańczowe tony są raczej słabo widoczne, najwyraźniej ujawniają się w sztucznym świetle. 

Lubię takie odcienie, aczkolwiek kolor samw sobie wydaje mi się dość wtórny.Bardzo przypomina mi moją ulubioną czerwień od OPI Red My Fortune Cookie z Hong Kong Collection, z tym że RMFC ma wykończenie żelkowe, co czyni ten lakier naprawdę idealnym, RLA natomiast to typowy krem, który delikatnie smuży podczas aplikacji. Takich kolorów moim zdaniem w kolekcji jednak nigdy za wiele.


Muszę Wam powiedzieć, że bardzo polubiłam mini buteleczki od OPI. Pojemność jest idealna, jeśli chcemy przetestować lakier, lub jeśli lubimy mieć w swojej kolekcji różnorodne kolory. Nie musimy wtedy się obawiać, że produkt zestarzeje się, zanim zdążymy go zużyć. No i zawsze możemy kupić pełnowymiarową buteleczkę, kiedy naprawdę spodoba się nam dany kolor. Tycipędzelki wbrew pozorom całkiem dobrze spełniają swoją rolę, pomimo sporej płytki paznokcia nie miałam żadnych trudności z malowaniem.


A Wy jesteście zwolenniczkami dużych butli czy minibuteleczek? No i jak podoba Was się kolor? Hot or not? ;)



sobota, 7 kwietnia 2012

Na zajączka ;)

Obiecałam, że przed Świętami wylosuję osobę, która otrzyma ode mnie fluid Pharmaceris. 

Tadam tadam...

Produkt wędruje do...


Gratuluję i poproszę o adres do wysyłki na maila mizzvintage@o2.pl

Przy okazji życzę Wam dziewczyny spokojnej Wielkanocy, słodkiego obżarstwa i mokrego Dyngusa! Mam nadzieję, że jutro wyjrzy słońce! Niech moc kurczaków będzie z Wami :)))







piątek, 6 kwietnia 2012

Kwietniowy GlossyBox na gorąco :)))

Nareszcie dotarł do mnie kwietniowy GlossyBox. "Nareszcie", bo nie mogłam się doczekać, co będzie w kolejnym pudełku :))).


Przesyłka przebiegła zupełnie bezproblemowo, wczoraj dostałam maila z powiadomieniem, że paczka będzie u mnie wciągu 24h, później maila i sms`a z numerem nadania, kurier był podczas mojej nieobecności, ale zadzwonił i umówił się na inną godzinę dostawy, pudełko starannie zapakowane, a więc wszystko cacy.


Chwila napięcia, rozrywam kartonik, odwiązuję wstążeczkę, zdejmuję czarny papier, przyglądam się zawartości i...

...w pierwszej kolejności zaskakuje mnie ilość produktów. Jest ich w sumie 6, z czego jeden pełnowymiarowy. Myślę: "Nie jest źle", ale badam zawartość dalej i...


...dochodzę do wniosku, że 3 marki znam (Kryolan, Pat&Rub, Sanoflore), o 3 pozostałych nigdy nie słyszałam (dermalogica, Galenic, aquaSlim). Zaczynam przyglądać się każdej próbce z osobna i...


...już wiem, że chętnie wypróbuję preparat DERMALOGICA, bo wszystkie produkty rozjaśniające działają na mnie ostatnio jak wabik (wartość próbki 15 ml ok. 42 zł);


...że krem SANOFLORE wzbudził moją ciekawość, bo miałam już styczność z produktami tej marki i byłam bardzo zadowolona (wartość próbki 10 ml ok. 15 zł) ;


...że olejek GALENIC chętnie przetestuję, ale pewnie nigdy nie kupię, bo mam swoich specjalistów od demakijażu (wartość próbki 15 ml ok. 7 zł) ;


...że masło do ciała PAT&RUB zapewne zużyję, ale bez wypieków na policzkach, choć pachnie zachęcająco (wartość próbki 20 ml ok. 6 zł);


...że szminki KRYOLAN nigdy nie użyję, bo w tym odcieniu mogłabym wystąpić co najwyżej na kinderballu w roli klauna ;D (produkt pełnowymiarowy 4 g o wartości 30 zł);


...że suplement diety aquaSlim nie kręci mnie kompletnie, bo jakoś nie mam zaufania do tego typu specyfików i się generalnie nie odchudzam, chociaż po Świętach może zajdzie taka potrzeba ;D (próbka o zawartości 7 saszetek o wartości ok. 14 zł).

Summa summarum to pudełko wypada moim zdaniem gorzej niż marcowe. Nacisk jest na pielęgnację (znowu), co nie do końca odpowiada określonemu przeze mnie na stronie GB "profilowi piękna". Poza tym, po co ten profil, skoro i tak, z tego co dochodzą mnie słuchy, wszystkie dostałyśmy praktycznie to samo (jedyna różnica to bodajże odcień szminki)? Największym rozczarowaniem jest dla mnie pomadka. Pomysłem naprawdę chybionym jest wsadzanie do pudełka przeznaczonego dla tysiąca kobiet o różnych typach urody szminki w odcieniu barbie różu, który pasuje naprawdę niewielu. Wśród moich koleżanek nie ma ani jednej osoby, której do twarzy byłoby w tym kolorze, lub która w ogóle czułaby się w nim dobrze... Czy nie lepiej byłoby pokusić się o jakiś odcień "nude", z którym łatwiej trafić w kobiecie gusta? Za pudełko zapłaciłam 49 zł, to niemało za kota w worku. Trzeba mieć jednak świadomość, że nie sposób dopasować pudełka tak, aby zadowoliło każdego. Czy zamówię znowu? W sumie myślę, że tak. Podoba mi się to oczekiwanie i radość z otwierania pudełka. Poza tym moja ciekawość, co znajdę w boxie za miesiąc jest ogromna :D.

A Wy jesteście zadowolone z Waszego GlossyBoxa?


poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Komu, komu?

Od początku przeczuwałam, że to nie będzie podkład dla mnie. Już wcześniej czytałam wiele recenzji, w których dziewczyny pisały, że nie jest to produkt dla cer mieszanych czy tłustych. Po testach mogę tylko przyznać im rację. Również odcień jest o dobry ton dla mnie za ciemny... Ale od początku.


Pharmaceris F (cena: ok. 40 zł za 30 ml) to delikatny fluid intensywnie kryjący o przedłużonej trwałości. O zaleceniach, działaniu i efektach osoby zainteresowane mogą przeczytać na załączonym obrazku.


W moim odczuciu na pewno nie jest to fluid do każdego rodzaju skóry, gdyż z mojej mieszanej w ciągu dnia po prostu spływa. Krycie jest przyzwoite, producent nie przegina ani w jedną, ani w drugą stronę. Jeśli macie coś do schowania pod płaszczykiem fluidu, Pharmaceris F dobrze sobie z tym poradzi, nie tworząc jednocześnie efektu maski. Na plus trzeba mu bez wątpienia zapisać również SPF 20, który stanowi w przypadku podkładu całkiem porządną ochronę przeciwsłoneczną. Produkt nie zawiera także konserwantów i parabenów - to też się chwali, ale jednocześnie sprawia, że mamy jedynie 6 miesięcy na zużycie.


Pharmaceris F zdecydowanie nie jest kosmetykiem stworzonym dla mnie i sądzę, że będzie się tylko marnował w moim kuferku. W związku z tym postanowiłam puścić go w świat. Jeśli jesteście zainteresowane, zostawcie pod tym postem odpowiedni komentarz. Zwyciężczynię wylosuję najprawdopodobniej w Wielki Piątek. Podkład użyłam trzy razy, opakowanie wraz z ulotką jest w stanie nienaruszonym.


A więc komu fluid, komu? :)))

Produkt został mi udostępniony nieodpłatnie do testów. Fakt ten nie miał żadnego wpływu na treść niniejszej recenzji.


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...