sobota, 29 września 2012

Kąpielowi umilacze :)))

Po bardzo intensywnym tygodniu w pracy w końcu nadszedł czas na upragniony sobotni relaks! A jak relaks to tylko domowe SPA w wannie. Dzisiaj opiszę pokrótce kilka kąpielowych umilaczy, które przywędrowały do mnie w paczce od Rossmanna i po których kompletnie się nie spodziewałam, że tak bardzo je polubię.

W pierwszej kolejności przetestowałam olejek do kąpieli Wellness&Beauty o zapachu trawy cytrynowej i bambusa. Olejek bogaty jest w lipidy, które chronią skórę przed wysuszeniem i czynią ją miękką i gładką. 
Uwielbiam kąpiele w wannie, ale nie przepadam za wysuszoną twardą wodą skórą i balsamowaniem, dlatego każdy kosmetyk, który pozwala mi zrezygnować z tej ostatniej czynności jest dla mnie na wagę złota. Olejek dla mnie jest rewelacyjny. Wystarczy dodać odrobinę do wody i można rozkoszować się pięknym zapachem trawy i cytryny, który cudownie relaksuje, oraz nawilżoną po kąpieli skórą. Koniecznie muszę sprawdzić, czy produkt ten występuje w większych butlach, bo moja buteleczka (150 ml) jest niestety już pusta.



Skoro zdenkowałam olejek, mogłam sięgnąć po sól do kąpieli Wellness&Beauty o zapachu maku i kwiatu pomarańczy. Trzeba przyznać, że jest to niezwykle intrygująca kompozycja zapachowa, bardzo przyjemna i ożywcza. Sól zawiera wartościowe minerały, które wg producenta mają zapewniać naszemu ciału i zmysłom relaks. I tak faktycznie jest! 
Produkt bardzo dobrze rozpuszcza się w wodzie, barwi ją na różowo i, co w przypadku soli do kąpieli stanowi dla mnie nowość, produkuje całkiem niezłą pianę. Skóra po umyciu jest nawilżona i nie wymaga smarowania balsamem. Jestem na tak i na pewno zaopatrzę się w kolejne saszetki!




Na koniec parę słów o szamponie biotyna i kofeina oraz żelu pod prysznic kwiat neroli i bambus z Alterry. Olbrzymi plus za to, że są to kosmetyki wegańskie bez sztucznych konserwantów. O właściwościach pielęgnacyjnych wypowiadać się nie będę, bo dla mnie szampon i żel mają po prostu pełnić funkcje myjące, przyjemnie pachnieć i nie powodować podrażnień. Pod tym względem oba produkty spisują się na medal.



Szampon z powodzeniem mogę stosować codziennie, włosy są lekkie, puszyste, ale jednocześnie nie nadmiernie sypkie. Żel jest łagodny i przyjemny w stosowaniu. Oba kosmetyki pienią się rewelacyjnie. Szampony i żele z Alterry znałam już wcześniej, dlatego największym zaskoczeniem była dla mnie konsystencja. Wcześniej produkty były glutowate, gęstawe i przez to mało wydajne. Formuła najwyraźniej została jednak zmieniona, bo teraz swą konsystencją kosmetyki przypominają inne szampony i żele. Jest to olbrzymia zmiana na plus!



Summa summarum każdy z produktów przypadł mi do gustu. Lubię, gdy dobra jakość łączy się z niską ceną (ceny możecie sprawdzić na stronie rossnet.pl). A Wy znacie te produkty? Używacie? Może możecie polecić mi coś jeszcze? Czekam na Wasze sugestie :).




niedziela, 23 września 2012

Berlin There, Done That

Wreszcie udało mi się obfocić mój drugi lakier z OPI German Collection - Berlin There Done That. Nazwa nawiązuje do popularnego angielskiego powiedzonka "Been there, done that" i w tym przypadku wydaje się być bardzo trafna, bo kolor jest dość wtórny i mu podobnych "błotek" na rynku jest aktualnie całkiem sporo.



Odcień to chłodny brąz z domieszką szarości i kapką fioletu, której na zdjęciach niestety nie widać. Mimo że nie jest to może jakoś szczególnie oryginalny kolor, ja go uwielbiam i lakierów w tej tonacji mogłabym mieć na pęczki (a mam może ze 3, więc jeszcze długa droga przede mną ;).



W porównaniu do My Very First Konockwurst konsystencja Berlin There Done That jest wprost bajeczna. Lakier jest zdecydowanie rzadszy, dzięki czemu o wiele łatwiej się nakłada, równomiernie rozlewa się po płytce i nie smuży. Jedna warstwa jest już w zasadzie kryjąca, ale ja standardowo preferuje dwie cienkie, bo wtedy lakier zyskuje na trwałości. Jestem zachwycona i razem z My Very First... będzie to zdecydowanie mój jesienno-zimowy hit.

Przy okazji chciałabym podzielić się z Wami moim nowym odkryciem. Pod postem poświęconym Merz Spezial jedna z czytelniczek wspomniała, że za zły stan paznokci może odpowiadać zmywacz z Isany, którego ja do tej pory namiętnie używałam. Stan moich skórek był często opłakany a powierzchnia płytki bardzo przesuszona, więc będąc w Rossmannie, postanowiłam wypróbować coś innego. Moją uwagę przykuł zmywacz do paznokci w żelu z olejkiem z zielonej herbaty i wit. E tajemniczej marki Ewa Schmitt (cena: ok. 9 zł).


To była miłość od pierwszego użycia. Żel bardzo dobrze usuwa lakier, nie śmierdzi (!) i co najważniejsze wcale nie wysusza skórek. Paznokcie, które widzicie na zdjęciach przez ok. 2 tygodnie traktowane były zmywaczem średnio co drugi dzień bez stosowania jakiejkolwiek oliwki. Ich stan oceniam naprawdę jego bardzo dobry i kolejny raz jestem szczerze zachwycona!


Wadą tego produktu jest bez wątpienia dość wysoka cena za stosunkowo niewielką pojemność. Nad żelem na waciku czasami trudno jest również zapanować i lubi on sobie gdzieś skapnąć, ale na szczęście dla tkanin jest kompletnie niegroźny i pomimo wad szczerze Wam go polecam. A może już znacie ten produkt?



wtorek, 18 września 2012

Borowina dla leniwych


Wielokrotnie mówi się o domowym SPA, rzadko jednak ktokolwiek wspomina o domowym sanatorium ;). Dzisiaj mam dla Was recenzję dermokosmetyku uzdrowiskowego marki Sulphur-Zdrój borowina SPA, który ma nie tylko odprężać, ale również zbawiennie wpływać na naszą skórę.


Ostatnimi czasy bardzo lubię wszelkiego rodzaju dodatki do kąpieli, więc i borowina przypadła mi do gustu.
Produkt ma postać gęstej, brązowej cieczy, która na pierwszy rzut oka nie wygląda zbyt zachęcająco. Borowina barwi wodę, nie zostawia jednak osadu na wannie. Zapach jest leśny, dość intensywny, pobudzający, bez wątpienia nie każdemu przypadnie gustu, mi jednak odpowiada. Produkt nie pieni się, do kąpieli dodać należy ok. 1/3 szklanki, przez co kosmetyk nie jest szczególnie wydajny, zwłaszcza że pierwsze efekty widać dopiero po ok. 5 kąpielach.


Moje wrażenia ze stosowania tego produktu są jak najbardziej pozytywne. Przede wszystkims podobało mi się, że po kąpieli w borowinie nie ma konieczności stosowania balsamu. Skóra jest miękka, nawilżona, nawet po depilacji! Aby uzyskać wymierne efekty trzeba jednak pamiętać, by po kąpieli nie wycierać się zbyt intensywnie ręcznikiem, a jedynie osuszyć ciało. Nie jest to może produkt niezbędny, ale myślę, że dobrze go mieć w swojej łazience, zwłaszcza kiedy mamy leniwy dzień, lub też po prostu nie lubimy nacierać się balsamami. Borowina SPA to taki zdrowy specyfik dla leniuszków. Mi się podoba ;).

Produkt został przesłany mi nieodpłatnie do recenzji. Fakt ten nie ma jednakże najmniejszego wpływu na jej treść.




niedziela, 16 września 2012

Dla równych babek ;)

Zostałam wyróżniona przez Cupcake, na której bloga bardzo serdecznie Was zapraszam, So Sweet Blog Award. Za nagrodę serdecznie dziękuję i oczywiście puszczam dalej :))). Zasada jest jedna: trzeba wyróżnić blogi, które się lubi :D.


Blogi, na które ja bardzo chętnie zaglądam i których autorki zasługują na wyróżnienie, bo to po prostu świetne babeczki to:






Zachęcam do zaglądnięcia w wolnej chwili do dziewczyn :))).




czwartek, 13 września 2012

MERZedes wśród suplementów (?)

Tak, tak, i ja brałam udział w trzymiesięcznej akcji Merz Spezial. O tych tabletkach słyszeli już chyba wszyscy, więc jedynie w telegraficznym skrócie napiszę, że jest to suplement diety, który ma na celu, jak sam napis na opakowaniu głosi, regenerację skóry, włosów i paznokci. Opakowanie zawiera 60 tabletek, które stanowią 30 dni kuracji (cena w zależności od apteki: 30-40 zł).

Oczekiwania miałam spore, bo i firma jest mi dobrze znana, i o samym suplemencie nasłuchałam się wiele dobrego. Liczyłam przede wszystkim na poprawę stanu skóry, gdyż z paznokciami i włosami właściwie nigdy większych problemów nie miałam. Pigułki łykałam sumiennie dwa razy dziennie przez 3 miesiące, mając świadomość, że jedynie systematyka i odpowiedni czas kuracji są w stanie zapewnić wymierne rezultaty.


Z perspektywy tych 3 miesięcy mogę stwierdzić, że preparat nie do końca sprostał moim wymaganiom. 

To, co pierwsze rzuciło mi się w oczy, to wygładzenie płytki paznokcia, które nastąpiło po ok. miesiącu zażywania suplementu. Rowki i wgłębienia w dalszym ciągu są obecne, ale uległy zdecydowanemu spłyceniu. 

Druga rzecz, to przyspieszenie wzrostu płytki paznokcia i włosów. Zauważyłam, że wizyty u fryzjera znacznie zwiększyły swoją częstotliwość, co przy dość krótkim cięciu nie do końca jest mi na rękę, bo generuje dodatkowe koszty.

Po trzecie po 3 miesiącach dostrzegam też, że paznokcie znacznie się wzmocniły - spokojnie mogę nosić dłuższe i nic im się nie dzieje. 

I wreszcie po czwarte: pomimo ogromnych nadziei stan cery nie uległ najmniejszej zmianie. Nie dostrzegłam poprawy kolorytu, ujednolicenia i wygładzenia. Null, nada niestety :(.


Myślę, że Merz Spezial to jeden z lepszych suplementów na rynku, choć do MERZedesa mu jednak chyba jeszcze trochę brakuje. Dla mnie to taki VW średniej klasy. Póki co nie widzę potrzeby zażywać go dalej, choć w razie problemów z włosami i paznokciami pewnie do niego wrócę.


A jaki jest Wasz stosunek do preparatów tego typu? 




niedziela, 9 września 2012

Jesienne smaki


Po raz kolejny w tym miesiącu odbiegam od głównego tematu niniejszego bloga. Jakoś brak mi ostatnio weny do pisania recenzji. Nie brak mi natomiast weny kulinarnej. Co prawda, przepisy zazwyczaj wypożyczam, ale samo pitraszenie sprawia mi ogromną frajdę. 

Autorka bloga dlugadrogadodomu.wordpress.com, którą mam przyjemność znać osobiście, narobiła mi swoimi zdjęciami strasznej ochoty na gruszkowe muffiny. Bo musicie wiedzieć - ja gruszki UWIELBIAM! I na szczęście teraz mamy na nie sezon :).


Babeczki mają bardzo wyrazisty, korzenny smak, przełamany zatopioną w cieście, soczystą gruszką. Pyszota... Jak znalazł na nadchodzącą wielkimi krokami jesień.



Pokuszę Was teraz zdjęciami, a po przepis zapraszam na bloga Kasi :).

I jeszcze aspekt humorystyczny. Czy miałyście już okazję poznać Lunę SuperKota? Ciekawe, jaką misję ma do wykonania. Up, up, and away... :D




środa, 5 września 2012

Kiełbasy, parówki i inne wursty ;)

To już oficjalne! Bez Seche Vite lub innego przyspieszacza wysychania nie potrafię malować paznokci. Nie mam cierpliwości, żeby czekać, aż lakier wyschnie, a nawet kiedy wydawałoby się, że jest już suchy, zawsze przytrafią mi się jakieś odciski. Ostatni SV mi kompletnie zgluciał, dlatego tak długo zwlekałam, żeby pokazać Wam nowe skarby w kolekcji. Dzisiaj przyszedł wreszcie "pachnący" świeżaczek i mogę w końcu zaprezentować gwiazdę ostatnich dni, czyli My Very First Knockwurst z OPI German Collection.


Kolor jest naprawdę nietuzinkowy - pastelowy róż z kapką szarości, który naprawdę kojarzy mi się z wnętrzem kiełbasy względnie parówki ;). Dzięki tej odrobinie szarości odcień moim zdaniem świetnie wpasuje się w jesienną aurę, która pomału daje nam o sobie znać. Jest to dodatek idealny do moich ukochanych szarych swetrów :))).


O ile odcień jest jak dla mnie idealny, to malowanie jest małym koszmarkiem. Lakier jest gęsty, nakłada się grubą warstwą, która schnie całe wieki, ponadto My Very First... lubi nierównomiernie rozlewać się po płytce, w związku z tym bez SV się nie ujedzie, ale i tak go lofciam :D.


A Wam jak się podoba?


poniedziałek, 3 września 2012

Kindle bury ;)

Wczoraj było o książkach, więc dzisiaj postanowiłam zostać w temacie i napisać parę słów o K(u)indelku, bo zainteresowanie z tego, co wiem, jest spore i być może notka ta pomoże Wam podjąć decyzję, czy kupować, czy nie.


Na wstępie zaznaczę - nie ma to jak książka w rękach, pachnący papier, możliwość przewracania stron. Z drugiej jednak strony papierowe czytadła po pierwsze bywają ciężkie, po drugie zajmują miejsce, po trzecie są dość drogie. Kindle pozwala nam rozwiązać w zasadzie każdy z tych problemów.

Owszem, na urządzenie trzeba przeznaczyć całkiem okrągłą sumkę. Moja wersja Kindle 4 Touch kosztowała ok. 500 zł (kupiona na allegro), do tego dochodzi futerał, który wg mnie jest koniecznością, zwłaszcza jeśli planujecie urządzenie zabierać wszędzie ze sobą oraz lampka, którą polecam, bo czytanie wieczorami potrafi być czasami uciążliwe.


Co Kindle 4 Touch potrafi? 

- jest w stanie pomieścić ok. 3000 elektronicznych książek (normalnie jak magiczna torba Hermiony ;D),
- potrafi odtwarzać muzykę oraz audibooki
- pobiera pliki bezpośrednio z internetu, a nawet wyświetla strony
- w poszczególnych książkach istnieje możliwość dodawania własnych uwag oraz dzielenia się nimi z innymi użytkownikami amazon i różnych portali społecznościowych
- jest niewielkich rozmiarów (format nieco mniejszy niż A5), waży ok. 200 g
- ma niesamowicie długożywotną baterię, która przy włączonym Wi-Fi wytrzymuje ok. 3 tygodnie
- jest też wiele innych bajerów, jak np. syntezator mowy, ale niestety Kindle włada jedynie angielszczyzną ;)


Czego Kindle nie potrafi?  

- Kindle niestety nie "mówi" po polsku i mam tu głównie na myśli brak polskiego menu, co może rozczarować niektórych użytkowników
- nie "świeci" w nocy ;); zastosowana w urządzeniu technologia szarego papieru wymaga sporo światła do czytania, w związku z czym posiadanie odpowiedniej lampki jest wskazane, zwłaszcza jeśli lubicie czytać wieczorami 
- nie jest to również tablet, więc przeglądanie stron internetowych znacznie różni się od tego, do czego przywykłyście na komputerze
- urządzenie, co prawda, odtwarza format pdf, ale nie nadaje się on do czytania, najlepiej zaopatrywać się więc bezpośrednio w pliki mobi, które pozwalają na zabawę z tekstem (dopasowanie wielkości czcionki, odstępów pomiędzy wierszami itp.); pliki pdf można oczywiście konwertować, ale najczęściej powoduje to rozjechanie się całego tekstu
- Kindle NIESTETY nie numeruje stron, a jedynie liczy, ile % danej książki już przeczytaliście, lub wskazuje pozycję, która z 1 potrafi z kolejną stroną zmienić się na 13, potem na 24, następnie na 37 itd... ja nijak potrafię się tutaj doszukać jakiejś logiki...

Kindle bez wątpienia nie jest urządzeniem idealnym, ale dla mnie w tym momencie już niezastąpionym. Podoba mi się, że mam go zawsze pod ręką, mogę przebierać w tytułach i czytać w zasadzie w każdej wolnej chwili. Jest to spory jednorazowy wydatek, który jednak się zwraca. Internet jest pełen książek w formacie mobi, istnieje wiele internetowych sklepów, gdzie książki są po naprawdę okazyjnych cenach. Jeśli lubicie czytać po angielsku lub niemiecku, wiele pozycji można ściągnąć z amazon za darmo. Przykładowo do 15 września na amazon.de codziennie do pobrania jest jeden darmowy poradnik życiowy (oczywiście auf Deutsch ;D). Długo rozmyślałam nad zakupem, ale z perspektywy dwóch miesięcy myślę, że Kindle to naprawdę dobrze zainwestowane pieniądze.

Przekonałam Was, czy jednak klasyczne z Was mole książkowe, co to nie uznają tego typu elektronicznych wynalazków? Dajcie znać :)))




niedziela, 2 września 2012

TAG: Reading is cool

TAG: Reading is cool krążył w sieci już całe wieki temu, ale ja jakoś nigdy nie miałam okazji na niego odpowiedzieć. Ostatnio staram się wygospodarować jak najwięcej czasu na lekturę - czasu, którego wciąż mam za mało - i tak przypomniał mi się ten tag, którego mole książkowe nie powinny pomijać ;).


Oto pytania i odpowiedzi:

1. O jakiej porze dnia czytasz najchętniej?

Czytam tak naprawdę w każdej wolnej chwili i zawsze z ogromną chęcią. Z racji pracy i innych domowych obowiązków najwięcej czasu mam najczęściej wieczorem. Lubię czytać wtedy, gdy wszystko inne zostało już zrobione i mogę oddać się pełnemu relaksowi.

2. Gdzie czytasz?

W domu, tramwaju, autobusie, kiedyś w pracy, ale od kiedy mam nową, nie mogę już sobie pozwolić na ten luksus ;). Uwielbiam czytać podczas podróży, najlepiej pociągiem.

3. W jakiej pozycji najchętniej czytasz?

Siedzącej lub półleżącej. Gdy czytam wieczorami na leżąco, od razu zasypiam ;).

4. Jaki rodzaj książek czytasz najchętniej?

Nie mam tutaj określonych preferencji, czytam książki bardzo różne, najchętniej te, o których gdzieś coś czytałam, słyszałam, które mi ktoś polecił. Rzadko czytam książki "w ciemno". Lubię 

5. Jaką książkę ostatnio kupiłaś / dostałaś?

O ile dobrze pamiętam to trylogię "Igrzyska śmierci". Od kiedy jestem szczęśliwą posiadaczką Kindle, nie kupuję książek (if you know what I mean ;P).

6. Co czytałaś ostatnio?

Wczoraj skończyłam drugi tom "Pieśni lodu i ognia", czyli "Starcie królów" Georga R. R. Martina i na razie zmęczyła mnie ta saga, więc robię sobie od niej przerwę. Znużenie materiałem wynika prawdopodobnie stąd, że wcześniej widziałam serial i dokładnie wiedziałam, jak potoczy się akcja. Kolejne tomy przeczytam "na świeżo", więc myślę, że będzie ciekawiej.

7. Co czytasz obecnie?

"Kaznodzieję" Camilli Läckberg. Po dużej ilości fantastyki, jaką serwuje nam Martin, morderstwa ze szwedzkim krajobrazem w tle stanowią miłą odmianę.

8. Używasz zakładek, czy zaginasz ośle rogi?

Staram się nie niszczyć książek, w związku z tym używam pseudozakładek - pseudo, bo są to najczęściej jakieś luźne, przypadkowe karteluszki, bilety mpk itp. ;)

9. Audiobook czy książka?

Zdecydowanie książka, a od ponad dwóch miesięcy ebook. Uwielbiam mojego Kundelka przede wszystkim za to, że mieści mnóstwo książek, jest lekki i niewielkich rozmiarów, a komfort czytania na niczym nie traci.

10. Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?

Zdecydowanie "Ania z Zielonego Wzgórza", na drugim miejscu "Opowieści z Narnii", cała Jeżycjada Musierowicz, a w późniejszych latach "Harry Potter".

11. Którą z postaci literackich cenisz najbardziej?

Trudne pytanie. Chyba właśnie wspomnianą wyżej Anię z Zielonego Wzgórza: za wyobraźnię i bezkompromisowość.

12. Ulubione książki.

Jeśli ulubiona książka, to taka, do której się wielokrotnie wraca, to będą to te wymienione w punkcie 10. Bardzo podobają mi się również "Igrzyska śmierci" i myślę, że do tej lektury również w przyszłości wrócę.

Czy jest jeszcze ktoś, kto nie brał udziału w zabawie? Jeśli tak, czujcie się otagowane i koniecznie umieście linka do Waszego posta w komentarzu. Napiszcie też, jakie są Wasze ulubione książki. Zbliżają się długie, jesienne wieczory, będę miała więc co czytać :)))).




LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...