piątek, 31 maja 2013

Lubię fiolet :)

Pogoda nas nie rozpieszcza, więc i na paznokciach królują nieco bardziej ponure kolory. Wygrzebałam lakier z Marizy, który dostałam jeszcze na lutowym spotkaniu blogerek, i jakoś nigdy wcześniej nie miałam okazji go wypróbować (sic!). A odcień jest naprawdę ładny, kremowy, przykurzony, fioletowy. Niemalże do złudzenia przypomina mi Parlez-Vous-OPI? z francuskiej kolekcji, który już jakiś czas temu zakończył swój sędziwy żywot. Wybaczcie tu i ówdzie kocie farfocle. Tej ilości sierści po prostu nie da się ogarnąć ;).


Lakier mieści się w 5 mililitrowej buteleczce i trzeba przyznać, że jest to pojemność idealna. Nic nie zdąży się zestarzeć. Aplikacja pomimo małego pędzelka była bardzo wygodna. Lakier idealnie rozprowadza się po płytce, już pierwsza warstwa okazała się kryjąca, a całość wyschła w tempie ekspresowym. Sądzę, że się polubimy.


Znacie Marizę?



czwartek, 30 maja 2013

Włosy rodem z Ausstralii

Czy ktoś jeszcze nie słyszał o szamponach i odżywkach z kangurem? Ja, mimo że tematem pielęgnacji włosów interesuję się średnio, o produktach Aussie czytałam już dobrych kilka lat temu, kiedy można było jeszcze pomarzyć, że marka kiedykolwiek zawita do Polski. A dziś, proszę bardzo, słynne kosmetyki możemy najnormalniej w świecie kupić w drogerii, i to nie jakiejś tam high-endowej, ale zwykłej, koło której większość z nas przechodzi każdego dnia - w Rossmannie. Nareszcie mam poczucie, że Polski postrzegane są jako konsumentki zainteresowane dokładnie tymi samymi produktami, co kobiety zza oceanów.


Miałam przyjemność testować trzy produkty: szampon i odżywkę Miracle Moist do włosów suchych oraz maskę 3 Minute Miracle Deep Conditioner.

Co tu dużo mówić, wszystkie trzy produkty bardzo przypadły mi do gustu. Każdy z nich obłędnie pachnie, a zapach długo utrzymuje się na włosach. Szampon ma gęstą konsystencję, przy moich krótkich włosach wystarczy odrobina, by porządnie je umyć.


Po zastosowaniu odżywek włosy są miękkie, gładkie i podatne na układanie. Zasadniczo bardzo sceptycznie podchodzę do kosmetyków, które obiecują sprawić cuda w 3 minuty, ale 3 Minutes Miracle Deep Conditioner totalnie mnie kupiła. Już dawno stosowanie produktów do włosów nie sprawiało mi tyle przyjemności.


Na szczególną uwagę zasługują moim zdaniem opakowania. Seria Miracle Moist wyposażona została w wygodną zakrętkę z klipsem, który zdecydowanie ułatwia wydobycie produktu pod prysznicem, czy w wannie. Jeszcze fajniejsze rozwiązanie zostało zastosowane w 3-minutowej odżywce, której odpowiednio wyprofilowaną butelkę wystarczy ścisnąć i już mamy kosmetyk na dłoni. Całość wykonana jest z miękkiego, elastycznego plastiku, który bez wątpienia ułatwi zużycie produktu do końca. I like it!


Zdecydowanie nabrałam ochoty na wypróbowanie innych serii od Aussie. Produkty może nie zachwycają składem, ale moim włosom zdecydowanie służą.

A Wy znacie już Aussie? Może którąś linię polecacie w szczególności?



sobota, 25 maja 2013

Rossmannowe łupy

Większość blogerek pokazała swoje rossmannowe zdobycze, to i ja nie będę gorsza ;). Promocje -40% na niemalże wszystkie produkty to ja rozumiem, a nie jakieś zrób zakupy za 200 zł, a my Ci damy 20% zniżki. Moje zakupy podyktowane były chęcią zrobienia zapasów moich ulubionych produktów po niższej cenie oraz naglącą potrzebą wynikającą z niespodziewanego denka.

All time favourites:

- Dwufazowy płyn do demakijażu oczu Ziaja (nie zliczę, ile zużyłam butelek!)

- False Lash Effect Mascara od Max Factor (najulubieńsza, ale kupuję ją tylko w promocyjnych   cenach)

- Korektor Healthy Mix od Bourjois (idealnie zastępuje mi niedostępne u mnie MACzki, no i jest tańszy, a tak samo skuteczny i wydajny)

- Dream Matte Powder od Maybelline (uwielbiam, ale muszę przyznać, że stosunek pojemności do ceny regularnej nie wypada zbyt korzystnie)


Nowości w kosmetyczce:

- Podkład Lasting Performance od Max Factor (zdenkowałam Revlon Colorstay, a LP zawsze chciałam spróbować i tym to sposobem nadarzyła się świetna okazja)

- Krem pod oczy dermo face provivo 35+ tołpa (skończył się mój ukochany GlySkinCare i jakoś nie mogę się zebrać do złożenia zamówienia na kolejny, o tołpie słyszałam natomiast wiele dobrego, 35+ jeszcze nie jestem, ale skórę pod oczami mam wymagającą, więc myślę, że będzie w sam raz, zobaczymy)


Promocja trwa do 29 maja, więc macie jeszcze sporo czasu, by z niej skorzystać. Wiem, że wiele z Was już skorzystało ;D. Pochwalicie się, co Wam wpadło do koszyka?



wtorek, 21 maja 2013

Ślimak, ślimak pokaż... krem


"Ślimacze kremy" biją ostatnio rekordy popularności. Bierze się to stąd, że substancja wytwarzana przez te pełzające żyjątka okazuje się mieć silne właściwości regenerujące i ochronne. Znane są nam jednak głównie trudno dostępne i dość drogie kosmetyki azjatyckie, w których składzie znajduje się śluz. Mało kto jednak wie, że i na polskim rynku istnieją marki produkujące tego typu kosmetyki. Na firmę Snails Garden natknęłam się na poznańskich targach kosmetycznych i skusiłam się na słoiczek ich kremu Snails Garden Prestige (cena targowa: 60 zł za 50 ml)


Na początek kilka słów na temat samego śluzu, zaczerpniętych ze strony producenta, bo warto co nieco wiedzieć na temat samej substancji, zanim zacznie się jej używać: 

Śluz produkowany jest w gruczołach odnóża ślimaka i ma konsystencję żelu. Do jego pozyskania wykorzystujemy ślimaki z gatunku Helix Aspersa Muller, które hodujemy na naszej fermie. Są to ślimaki afrykańskie hodowlane [...]. Istotną charakterystyką tego ślimaka jest jego ciągła regeneracja tkanek za pomocą śluzu, które nieustannie uszkadzają się podczas poruszania, co najważniejsze, identyczne właściwości wykazuje względem ludzkiej skóry. Śluz ślimaka jest cennym składnikiem aktywnym oraz idealnie zbilansowanym. Zawiera w sobie naturalne składniki, które w większości kosmetyków występują pod postacią składników syntetycznie wytworzonych w laboratoriach. Należą do nich: 
  • Alantoina działa intensywnie nawilżająco, a także kojąco i przeciwzapalnie, przyspiesza regenerację skóry, łagodzi podrażnienia i zmiany trądzikowe, usuwa blizny, rozstępy, cellulit i wrzody, przyspiesza gojenie się ran, a także usuwa zgrubienia i spękania.  
  • Kwas glikolowy spowalnia procesy starzenia się skóry, wygładza, odświeża i regeneruje skórę, usuwa martwe naskórki, działa oczyszczająco, reguluje proces wydzielania sebum oraz zwęża ujście gruczołów łojowych.
  • Mukopolisacharydy, które zmniejszają podrażnienia i uczulenia, przyczyniają się do prawidłowego krążenia krwi i limfy. W połączeniu z kolagenem i elastyną nadają skórze idealną elastyczność, sprężystość oraz nawilżenie.
  • Kolagen i Elastyna odpowiadają za likwidację zmarszczek, a także za sprężystość oraz jędrność skóry.
  • Naturalne Antybiotyki zabijają szkodliwe bakterie i grzyby, usuwając stany zapalne skóry.
  • Witaminy A,C i E odżywiają i regenerują skórę.

Kosmetyk ma postać lekkiego kremo-żelu, który nie obciąża skóry i szybko się wchłania. Jest też bardzo wydajny, używam go już ok. 2 miesięcy, a w dalszym ciągu pozostało mi 2/3 opakowania. Krem można stosować zarówno na dzień jak i na noc. Nawilżenie jest przyzwoite, ale warto wspomóc się czymś dodatkowym i aplikować produkt tylko raz dziennie, bo bywa i tak, że co za dużo, to nie zdrowo. Po ok. 4 tygodniach stosowania kremu rano i wieczorem moja skóra się zbuntowała i zareagowała potężnym wysypem. Przez kilka dni zrobiłam sobie odwyk i wróciłam do stosowania kosmetyku raz dziennie. Wszystko wróciło do normy.


W kwestii działania nastawiłam się głównie na właściwości rozjaśniające, złuszczające i łagodzące, no i niestety muszę przyznać, że liczyłam na bardziej spektakularne efekty. Nie zauważyłam jakiegoś diametralnego wyrównania kolorytu skóry, blizny potrądzikowe też nie zaczęły znikać jak za magicznym dotknięciem różdżki. Wypryski faktycznie goją się nieco szybciej, ale i tu oczekiwałam większych cudów. Krem odpowiada mi pod względem swojej lekkości i stopnia nawilżenia, idealnie nadaje się pod makijaż, dobrze współpracuje z podkładami i kremami bb, nie przyspiesza świecenia się skóry, ale... no właśnie... ale spodziewałam się więcej. Moje lekkie rozczarowanie podyktowane jest najwyraźniej tym, że śluz ślimaka reklamowany jest jako innowacyjny składnik o cudownym działaniu, które w rzeczywistości jest dość przeciętne. Szkoda również, że w składzie kosmetyku znalazły się parabeny. Informacja "100% natural", którą można znaleźć na stronie internetowej, odnosi się najwyraźniej do samego śluzu. 


A Wy macie jakieś doświadczenia ze "ślimaczymi kosmetykami"? Może azjatyckie ślimaki są bardziej cudotwórcze niż afrykańskie ;) 




sobota, 18 maja 2013

Butterfly Moment


Mój gust lakierowy ulega ostatnio zdecydowanej zmianie. Nietypowe kolory poszły w odstawkę na rzecz klasycznych czerwieni i róży. 

Jednym z moich ulubionych odcieni jest Butterfly Moment z kolekcji Mariah Carey zakupiony na targach w Poznaniu (30 zł za 15 ml).


Takiego koloru w swoich zbiorach jeszcze nigdy nie miałam. Jest to pudrowy róż z delikatnie perłowym połyskiem. Obok Malaysian Mist mój zdecydowany hit na wiosnę. 


Obsługa tego opika jest wyjątkowo przyjemna. Już pierwsza warstwa w pełni pokrywa płytkę. Ja standardowo daję dwie dla pogłębienia koloru, a całość utrwalam Seche Vite. Trwałość w zależności od wykonywanych prac domowych od 3 do 5 dni. 


A Wy jakie odcienie preferujecie wiosną? 




poniedziałek, 13 maja 2013

Spotkanie z TBS - fotorelacja

Dotarły do mnie zdjęcia ze spotkania The Body Shop, które miało miejsce 10.05 w Złotych Tarasach w Warszawie. Zainteresowanych zapraszam na małą fotorelację :)

Najpierw ciut nieśmiało zostałyśmy sobie przedstawione w salonie TBS :).



Po spotkaniu przy herbatce i soczku, podczas którego Bożena (Kierownik regionalny TBS) opowiedziała nam co nieco o historii marki i jej filozofii, wróciłyśmy do sklepu, by oddać się w profesjonalne ręce wizażystki Ani Orłowskiej (na zdjęciach Aga z bloga http://agowepetitki.blogspot.com/ oraz Agata z bloga http://www.atqabeauty.com/).







Jedni lubią się malować, inni macać i wąchać. Ja zdecydowanie zaliczam się do tej drugiej grupy :). Moją towarzyszką była Arleta z bloga http://vexgirl.blogspot.com/, a prawdziwą skarbnicą wiedzy pani Justyna (na ostatnim zdjęciu) .




Po grupie przyjezdnych zjawiła się grupa warszawianek (Marta z bloga http://sauria80world.blogspot.com/, Aga z bloga http://siouxieandthecity.blogspot.com/, Justyna z bloga http://anna-fanfreluches.blogspot.com/)
 


Na koniec sprawczynie całego zamieszania :) 



Było naprawdę świetnie. Na koniec miało miejsce jeszcze małe zakupowe szaleństwo w salonie Dorothy Perkins. Organizatorkom serdecznie dziękuję za zaproszenie! Cieszę się, że miałam okazję poznać TBS trochę "od kuchni" i spotkać się na żywo z kolejnymi blogerkami, które na co dzień czytuję. Wyjazd z Warszawy okazał się trudniejszy, niż mogłoby się wydawać, bo dworzec centralny w wyniku usterki technicznej został na kilka godzin sparaliżowany, ale pomimo zmęczenia po ponad 12 h na nogach, twierdzę, że "stolyca" da się lubić :D.



sobota, 11 maja 2013

Warszawa da się lubić ;)

Dzięki uprzejmości marki The Body Shop miałam przyjemność ponownie gościć w Warszawie. Event został zorganizowany z okazji wypuszczenia nowej kolekcji makijażowej sygnowanej przez piosenkarkę Leonę Lewis. O samym wydarzeniu napiszę Wam nieco więcej, gdy dotrą do mnie zdjęcia od pani Fotograf, bo mi samej jakoś nie udało się cyknąć zbyt wielu ciekawych fotek, zbyt dużo się działo.

Całość miała miejsce w Złotych Tarasach, a wiadomo, co to oznacza... ZAKUPY :D Będę się więc dzisiaj trochę chwalić ;)

Podczas eventu miałam okazję poznać niemalże całą ofertę The Body Shop, którą niezwykle cierpliwie przedstawiała mi pani Justyna. Po ponad godzinie macania, próbowania i wąchania, skusiłam się na mgiełkę do twarzy z witaminą C, która posłuży mi do utrwalania i odświeżania makijażu w trakcie upałów, oraz drewniany grzebień, przy którym na pewno nigdy nie złamie mi się żaden ząb, a przy okazji i włosy skorzystają.


Nie mogłam sobie również odmówić zahaczenia o stoisko Yankee Candle, od którego odeszłam oczywiście z czterema nowymi woskami i przy którym musiałam stoczyć wewnętrzną walkę, żeby nie wziąć więcej. Postawiłam na świeże owocowe i kwiatowe zapachy, w sam raz na aktualną porę roku.


Na koniec musiałam również wdepnąć do MAC. Wykończyłam niemalże wszystkie róże, jakie mam w swoim posiadaniu i postanowiłam zaopatrzyć się w jakiegoś macowego minerałka, bo raz, że mają one naprawdę ładne odcienie o fajnym, nieprzesadnym nasyceniu, a dwa, że są to najbardziej wydajne kosmetyki, jakie znam. Za namową nieocenionej MakeUpBrock, która w salonie MAC w Złotych Tarasach pracuje, zdecydowałam się na ciepły odcień Warm Soul.


Dodam jeszcze, że TBS z eventu też nie wypuścił nas z pustymi rękami :).


Po raz kolejny moje kosmetyczne chciejstwo na jakiś czas zostało zaspokojone. Chciałybyście poczytać, o którymś z kosmetyków w pierwszej kolejności? 




środa, 8 maja 2013

C jak cellulit

O problemach z pomarańczową skórką i sposobach na jej zwalczenie pisałam już jakiś czas temu (>>>KLIK<<<). Dzięki regularnym masażom wspomaganym antycellulitowymi kosmetykami skóra stała się gładsza i bardziej jędrna. Nie bez znaczenia był też pewnie fakt, że mniej więcej na początku marca znacznie zmieniłam swoje nawyki żywieniowe (i nie mówię tu o diecie odchudzającej), zaczęłam regularnie uprawiać sport i do tej pory schudłam ponad 4 kg (ważyłam 64 kg, aktualnie jestem na poziomie 59,6 kg - jupi! :D). Muszę Wam powiedzieć, że dawno nie czułam się tak dobrze w swoim ciele. Jestem lżejsza, ciuchy lepiej leżą, no i, co najważniejsze, złapałam sportowego bakcyla. Siłownia 3 razy w tygodniu to już reguła, do tego jogging i jazda na rowerze. Wystarczy tylko zacząć, potem człowiek się uzależnia.

Ale w sumie nie o tym tutaj chciałam. Mimo że problemu z cellulitem już nie mam, cały czas staram się dbać o skórę, głównie ud, bo to moje najbardziej problematyczne miejsce. Jakiś czas temu w moje ręce trafiły kosmetyki nowej linii Pharmaceris C: Drenujący peeling antycellulitowy do mycia ciała oraz Skoncentrowany krem-żel antycellulitowy o podwójnym działaniu.



Obietnice producenta nie odbiegają od standardowych formułek w przypadku tego typu kosmetyków: widoczna redukcja cellulitu już po 14 dniach regularnego stosowania poprzez zewnętrzne i wewnętrzne działanie kosmetyku potwierdzone badaniami klinicznymi (utrata nawet do 2 cm w obwodzie uda!).

A co mówi praktyka?
Peeling ma naprawdę fajną konsystencję, przy kontakcie z wodą lekko się pieni i co najważniejsze trzyma ciała, dzięki czemu cały proces przebiega sprawnie i kosmetyk się nie marnuje. Skóra po zabiegu jest wyraźnie wygładzona. Produkt ten naprawdę przypadł mi do gustu. Żel również w niczym mu nie ustępuje. Ma gęstą konsystencję, szybko się wchłania, nie powoduje uczucia chłodzenia, widocznie napina skórę. Oba kosmetyki bez wątpienia fajnie się uzupełniają. Najpierw stosujemy peeling (ok. 3 razy w tygodniu), a potem smarujemy newralgiczne miejsce żelem (2 razy dziennie).  Jedyne, czego nie mogę powiedzieć o tych produktach (a co rzekomo stwierdziły osoby badane) to, że są one wydajne. Tubkę z żelem opróżniłam błyskawicznie. Zawartość wystarczy, co prawda, na 14 dni i po tym czasie być może dostrzeżemy pierwsze efekty, ale na opakowaniu znajduje się informacja, że preparat należy stosować min. 1 miesiąc, a więc występuje tu pewna niekonsekwencja...



Nie ma się co oszukiwać,cellulitu nie da się pozbyć, stosując jedynie mające go zwalczać kremy. Zmiany muszą nastąpić przede wszystkim od środka, kosmetyki mogą je tylko wspomagać. Po peeling z serii Pharmaceris C na pewno sięgnę jeszcze nie raz, zwłaszcza że jego cena nie jest zbyt wygórowana (31,50 zł za 225 ml), żelowi z uwagi na jego małą wydajność i dość wysoką cenę chyba już jednak podziękuję (51,50 zł za 150 ml).

Na tym kończę i idę pobiegać :).



niedziela, 5 maja 2013

Under 20 dla Under 30?

Do grupy docelowej kosmetyków Under 20 nie zaliczam się już w zasadzie od 10 lat, ale mimo to wiele produktów z tej linii mi służy i chętnie po nie sięgam od czasu do czasu. Przez ostatnie kilka miesięcy stosowałam peeling myjący z serii Anti Acne!, który dobił już niemalże dna, a więc pora na recenzję (cena:14,99 zł za 150 ml).



Peeling służy do codziennej pielęgnacji cery trądzikowej. Dzięki żelowej formule, w której zatopiono drobne perełki, kosmetyk nie tylko peelinguje, ale również myje. Nie jest to typowy zdzierak, ale raczej delikatny specyfik o właściwościach peelingujących. Za tę delikatność właśnie go lubię, bo dzięki temu, że drobinki nie są ostre, można go stosować codziennie, a skóra zostaje subtelnie wygładzona. O likwidacji zaskórników raczej nie może być tutaj jednak mowy. Peeling na pewno pomaga w walce z nimi, ale nie eliminuje ich kompletnie i nie ma się co czarować, że zdziała w tej kwestii cuda. Żel ma właściwości matujące, a więc uwaga Sucharki i Wrażliwce! Skóra po umyciu jest wyraźnie oczyszczona, ale i napięta, trzeba w związku z tym pamiętać o dobrym nawilżaczu.


Peeling polubiłam, ale do ideału sporo mu jeszcze brakuje. Dostrzegam, że z wiekiem moja skóra robi się coraz bardziej wymagająca i jeśli chodzi o produkty wygładzające chyba mimo wszystko będę zmuszona poszukać czegoś dla mojej grupy wiekowej. Nie tym razem under 20 dla under 30 ;).




LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...