Będąc dawniej fanką odżywek bez spłukiwania Pantene Pro-V, ucieszyłam się na możliwość przetestowania najnowszej serii tej marki Nature Fusion. Założeniem linii jest kompleksowa pielęgnacja w 4 krokach: poprzez oczyszczający szampon, odżywkę bez spłukiwania, odbudowującą maskę nawilżającą oraz serum ochronne.
Już na wstępie Wam powiem, że "achów" i "ochów" nie będzie, co więcej, moim skromnym zdaniem ta seria to kosmetyczna klapa, ale po kolei...
W pierwszej kolejności wzięłam się za testowanie szamponu. Po tego typu produktach cudów nigdy się nie spodziewam. Szampon to szampon, ma oczyszczać i już. Ten niby swoją funkcję spełnia, włosy wydają się lekkie i sypkie, ale niestety nie na długo. Szampon zapobiega puszeniu, ale jednocześnie obciąża włosy i nie przeciwdziała ich przetłuszczaniu się. Bez wątpienia zużyję produkt do końca, ale bez większej przyjemności i po kolejną butelkę z pewnością nie sięgnę.
Drugim przetestowanym przeze mnie kosmetykiem było ochronne serum. Według producenta produkt ten pozostawia włosy mocne, lśniące i jedwabiście gładkie, zmniejsza puszenie i ułatwia rozczesywanie. Osobiście wzmocnienia struktury włosa jakoś szczególnie nie dostrzegłam, ale trzeba przyznać, że kosmetyk faktycznie przeciwdziała puszeniu i rozczesywanie włosów po umyciu czyni czystą przyjemnością. Należy jednak bardzo uważać, by nie przesadzić z ilością. W moim przypadku dobrze sprawdza się tutaj zasada: im mniej, tym lepiej ;).

Później przyszła kolej na odżywkę, która ma za zadanie uzupełniać działanie szamponu Nature Fusion, odżywiać i wzmacniać włosy od nasady aż po same końce. Jako że jest to kosmetyk, który trzeba z włosów spłukać, nie nadaje się on moim zdaniem do codziennego stosowania. Odżywka widocznie wygładza strukturę włosa, co - jak mniemam - jest efektem działania silikonów i sprawia, że grzebień po mokrych czuprynie sunie dosłownie jak po maśle. Myślę, że może ona sprawdzić się u osób o długich włosach mających trudności z ich rozczesywaniem, u mnie sprawiała jednak, że moje krótkie kłaki szybko robiły się oklapnięte.

Na koniec w ruch poszła maska, która powinna przywracać włosom optymalny poziom nawilżenia i chronić je przed uszkodzeniami. Zawiera ona rzekomo dwa razy więcej substancji odżywczych niż zwykła odżywka do spłukiwania. Wg producenta należy stosować ją raz w tygodniu przez 2 min. Chciałabym tu zwrócić szczególna uwagę na owe "2 min.", bo informacja ta mnie niebywale rozśmieszyła ;D. Nie wiem, w jaki sposób kosmetyk jest w stanie zdziałać regeneracyjne cuda na naszej głowie w tak krótkim czasie! Moim zdaniem rozumie się samo przez się, że możliwe jest tu jedynie działanie powierzchowne w postaci chemicznej bomby. Efekt jest taki, że po jej zastosowaniu mam ochotę od razu ponownie umyć włosy.

Podsumowując stwierdzam, że nazwa serii Nature Fusion została nadana zdecydowanie na wyrost (dla znających się na rzeczy zamieszczam poniżej składy). Nie chcę Was ani zachęcać, ani zniechęcać do zakupu. Każdy wie, co mu służy najlepiej i jest w stanie mniej więcej ocenić, czy dany produkt u niego się sprawdzi. Dodam jeszcze, że moje włosy są cienkie, niepodatne na układanie, trudne do uniesienia u nasady głowy, dlatego osobiście dyskwalifikuję wszystkie produkty, które będą je dodatkowo obciążać. Być może jednak komuś takie kosmetyki służą... Wierzę, że jesteście w stanie dokonać właściwego wyboru same :))).